Firewind zawsze kojarzyło mi się z porządną ekipą, trzymającą się pewnego poziomu, poniżej którego nie schodzi. Nigdy nie uważałem ich za genialny zespół, który należy do moich ulubionych. Jednak zawsze miałem do nich szacunek i lubiłem ich słuchać. Gdy zapowiedzieli, że w maju ukaże się ich najnowszy album, wiedziałem, że z przyjemnością go przesłucham. Nie miałem wygórowanych wymagań, więc przystąpiłem do słuchania na spokojnie.
15 maja w streamingu i na półkach sklepowych pojawił się najnowszy album greckiego zespołu Firewind pt. „Firewind”. Jest to ich dziewiąty longplay w trwającej ponad 20 lat karierze, na którym zaprezentował się nowy wokalista grupy.
Gus G. dalej potrafi szarpać za struny w epickim stylu
Muzyk dał się poznać szerszej publiczności najbardziej jako gitarzysta „Księcia ciemności”, ale fani dobrego power metalu na pewno znali go przede wszystkim jako lidera Firewind. Gus przewodzi zespołowi od 1998 roku i zachwycał świat swoimi świetnymi zagrywkami.
Tym razem nie było inaczej. „Firewind” to po prostu podsumowanie ponad dwudziestoletniej kariery muzyka. Pokazuje jednocześnie, że nawet po takim czasie jego umysł jest dalej w stanie tworzyć oryginalne kompozycje i technicznie jest wciąż bardzo sprawny.
Na płycie dostajemy wiele popisów gitarowych Gusa i rzadko kiedy zawodzi. Otwierający riff do „Rising Fire” po prostu jest kozacki i idealnie pasuje do stanowczego wokalu Herbiego Langhansa. Wstępy do utworów na „Firewind” ogólnie są utrzymane na bardzo wysokim poziomie i są jednym z największych plusów całego wydawnictwa.
Riffy są świetne, ale niestety nie mogę powiedzieć tego o każdej partii gitar na najnowszym dziele muzyków Firewind. Pozytywnie wypowiedzieć się o solówkach na tym albumie nie potrafię, ponieważ według mnie są bardzo kiepsko wyprodukowane i są tłem dla reszty.
Firewind to zespół, który opiera w dużej mierze się na Gusie G. i na wysoki poziom solówek szczególnie tutaj liczyłem. A tu klops! Solówki są i to niezłe, ale w dużej mierze są umieszczone w kiepskim miejscu albo bardzo w tle.
Sekcja rytmiczna na nowej płycie Firewind brzmi wyśmienicie
Już w pierwszym kawałku na płycie pt. „Welcome to the Empire” dostajemy soczyste brzmienie perkusji, za którą odpowiedzialny jest Jo Nunez, który z Firewind jest związany od 2011 roku. Podobną sytuację mamy w jednym z najlepszych kawałków na „Firewind”, czyli „Rising Fire”, gdzie wszystkie instrumenty tworzą jedną spójną, epicką harmonię. Bas jest tu bardzo dobrze słyszalny i nic go nie zagłusza. Razem z perkusją idealnie wykonują swoją misję i wcale nie są bladym tłem dla partii gitarowych i wokalnych.
Sprawdź inne nasze recenzje:
Herbie Langhans – zmiana wokalisty wyszła Firewind na dobre
Wokal to zdecydowanie najlepsza cecha najnowszej płyty Firewind, ponieważ czuć tutaj spory powiew świeżości. Spowodowane jest to, że do grupy dołączył nowy członek – Herbie Langhans. Muzyka możemy kojarzyć z Beyond The Bridge, Radiant, Seventh Avenue czy Sinbreed. Na pozycji wokalisty zmienił Henninga Basse, który występował w greckiej formacji przez 5 lat.
Langhans zachwyca swoim głosem praktycznie w każdej kompozycji. Jego wokal nadaje tempo kawałkom i sprawie, że są bardzo żwawe i energiczne.
Album „Firewind” był próbą dla niego, ponieważ to pierwszy longplay, na którym go słyszymy. Według mnie przeszedł ją bardzo pozytywnie i mnie zaskoczył. Często zespoły power metalowe po jakimś czasie wyczerpują swoją formułę i na kolejnych płytach zaczynają grać smętne i powtarzalne kompozycje. W przypadku Firewind jest zupełnie inaczej – może nie wprowadzają nic bardzo odkrywczego, ale pięknie rozwijają dobrze znane schematy.
Kunszt muzyków Firewind potwierdza piękna ballada pt. „Longing to Know You”
Na „Firewind” znajdziemy wiele ciekawych numerów, ale „Longing to Know You” zdecydowanie wymiata najbardziej. Z jednej strony to spokojny numer, który miał sprawić, że płyta stanie się bardziej różnorodna i to zadanie wykonał.
Jednak nie tylko dlatego wspominam o nim w osobnym akapicie. Jedyna ballada na „Firewind” na pewno nie zaskakuje tekstem, bo jest po prostu sztampowy i odkrywczego w nim nic nie ma. Jednak wykonanie to prawdziwy majstersztyk. Jeśli będą grać ten kawałek podczas koncertów, zapewne będzie to moment na wyciągnięcie do góry zapalniczki i telefonu.
Utwór jest niezwykle klimatyczny i przypadł mi do gustu. Wokal Langhans idealnie brzmi w połączeniu z pięknymi solówkami Gusa G. Reszta instrumentów jest trochę w tle, ale zupełnie w tym wypadku to nie przeszkadza. Jest to jedyny spokojniejszy moment na płycie, bo zaraz po nim znajduje się mocarny numer „Perfect Stranger”.
„Firewind” – po pierwszych dwóch odsłuchach byłem negatywnie nastawiony
Kiedy pierwszy raz usłyszałem najnowsze dzieło, to wcale nie byłem wielkim optymistą na temat tego wydawnictwa. Wtedy brzmiało to dla mnie nieco monotonnie i nieciekawie. Jednak po bliższym zapoznaniu się z „Firewind” zacząłem zauważać w nim aspekty warte uwagi.
Myślę, że ten album jest jednym z pozytywniejszych zaskoczeń tego roku. Nie mamy do czynienia z arcydziełem, ale z bardzo porządnym albumem, który powinien się spodobać fanom dobrego power metalu. Firewind nagrało ciekawy album i myślę, że dalej powinni iść w obranym przez siebie kierunku, bo rezultat końcowy jest na wysokim poziomie.
Na pochwałę zasługuje zwłaszcza nowy członek zespołu – Herbie Langhans. Mam nadzieję, że na następnych płytach będzie prezentował się na równie wysokim poziomie.

Tracklista „Firewind”:
01. Welcome to the Empire (05:12)
02. Devour (03:45)
03. Rising Fire (03:26)
04. Break Away (05:13)
05. Orbitual Sunrise (04:44)
06. Longing to Know You (04:28)
07. Perfect Stranger (04:10)
08. Overdrive (04:25)
09. All My Life (04:01)
10. Space Cowboy (03:12)
11. Kill the Pain (04:51)