RECENZJE

Recenzja: Furia „W śnialni”. Przecież Apokalipsa już trwa…?

Furia płyta W Śnialni
Koncert zespołu Faun

Minęło pięć długich lat od wydania ostatniego albumu katowickiej formacji Furia. Wielu z nas z niecierpliwością i pewnym znużeniem oczekiwało na nowe dzieło Nihila i jego kompanii.

Niedawno, bo na początku lutego, wytwórnia Pagan Records, której podopiecznymi jest owa żywa legenda polskiego podziemia – poinformowała, że już lada dzień doczekamy się najnowszego dzieła Furii. Słowom stało się zadość i tak oto 21 lutego 2021 roku (cóż za przypadek… 21.02.2021…), zaraz po zmroku mogliśmy rozpocząć odsłuch „W śnialni”.

Płyta wywołała w redakcji niemałe poruszenie, dlatego też, zamiast typowej recenzji, zdecydowaliśmy się na zapis rozmowy, w której dzielimy się swoimi spostrzeżeniami i uwagami na temat albumu. Do lektury zapraszają Marta Trela oraz Paweł Kurczonek.

Czym tak naprawdę jest „W śnialni”?

Paweł:

Tak na szybko: jaka była Twoja pierwsza myśl po włączeniu płyty? Moją był „przerost formy nad treścią”. W pierwszym odruchu uznałem płytę za niepotrzebnie udziwniony, przekombinowany i raczej nieudany eksperyment. Te zabawy poziomami głośności, urywanie fragmentów muzyki, nakładanie na siebie kawałków innych utworów. I przyznaję, że z dużym trudem przyszło mi uwolnienie się od tej opinii.

Marta:

Moje pierwsze odczucia związane z tym albumem są raczej trudne do określenia. Od samego początku byłam nastawiona do tego krążka stosunkowo pozytywnie i domyślałam się, że nie będziemy tu mieć do czynienia ze standardowym wydawnictwem.

Myślę, że zanim przejdziemy do szerszej analizy nowej Furii, należy wyjaśnić czym tak naprawdę jest ten twór. Moim zdaniem absolutnie nie należy odbierać „W śnialni” jako pełnometrażowego wydawnictwa czy nawet EP-ki. Kompletnie nie rozumiem kto i na jakiej podstawie zakwalifikował ten album jako tradycyjny longplay.

W moim odczuciu jest to rodzaj słuchowiska muzycznego, a nawet swego rodzaju spektakl stanowiący swoiste kontinuum „Wesela”, które Furia zrealizowała w 2017 roku we współpracy z reżyserem Janem Klatą. Sam fakt, że na trwającym pół godziny albumie znajdują się tylko dwa utwory sugeruje, że mamy styczność z przedstawieniem zawartym w dwóch aktach. Oczywiście są to moje subiektywny spostrzeżenia, niemniej recenzując „W śnialni” wolałabym wyjść poza schematyczne kryteria oceny.

Sprawdź inne recenzje:

Kolory, teatr i orkiestra. Gdzie na płycie „W śnialni” jest miejsce na black metal?

Paweł:

Abstrakcyjna pstrokacizna na okładce, Czubówna w zapowiedzi, Wyspiański w treści płyty, do tego aktorzy teatru i orkiestra górnicza. To jeszcze jest black metal? Lub patrząc szerzej i bardziej ogólnie – czy to w ogóle jest jeszcze metal?

Wiem, że dla odbioru płyty nie ma to większego znaczenia, ale biorąc pod uwagę, że uwielbiamy wszelkie łatki, spróbujmy tej płycie jakąś nadać. Zastanawiam się czy albumowi nie byłoby bliższe określenie „piosenka aktorska” lub „piosenka teatralna”.

Marta:

Dobre pytanie. Sama się zastanawiałam, gdzie znajduje się granica między black metalem, a bardziej posępnym, gitarowym graniem.

Przypomniała mi się pewna rozmowa Łukasza Orbitowskiego z Michałem „The Fall” Stępniem (Medico Peste, Over the Voids, Mgła) przeprowadzona w ramach podcastu „Metale Szlachetne”. W rzeczonym wywiadzie padły pewne słowa, które zapadły mi w pamięć, że black metal to nie tylko muzyka, lecz pewien stan duszy, sposób myślenia i styl bycia.

Zgadzam się z tym stwierdzeniem i muszę przyznać, że mimo specyficznego charakteru „W śnialni”, klimat jaki niesie ze sobą black metal został na tej płycie zachowany. To się po prostu czuje. To nie jest ani rock, ani standardowe metalowe granie. To jest black podany w eksperymentalnej i bardzo transowej formie.

Światło, Oko i śląska psychodela, czyli jaką rolę odgrywa tu pewne poddasze

Paweł:

Formie bardzo teatralnej, należy dodać. Nihil i spółka operują niebywałym dla metalu poziomem symboliki i metafory, a także bardzo dużym poziomem abstrakcji. Słychać jakieś strzępy rozmów, słychać dźwięki różnych przedmiotów, przypuszczalnie potrącanych podczas poszukiwań, ktoś czegoś szuka, ktoś miota się bez celu. Co jakiś czas słyszymy, rzucone luźno, myśli: „śnię?”, „zimno”, „przecież apokalipsa już trwa”. Słuchając płyty zastanawiam się dokąd idą i czego szukają osoby, które słyszymy. A może nie ma to znaczenia i ważniejszy jest sam fakt poszukiwania i nie trwania w bezruchu, niż odnalezienie szukanego miejsca, czy rzeczy.

Marta:

Dobrze, że poruszyłeś temat symboliki. Zastanawiam się ilu odbiorców oraz recenzentów publikujących swoje opinie w sieci, zastanowiło się jak ważną rolę w przedsięwzięciu Furii odgrywa miejsce, które wspomniano w zwiastunie albumu? Moim zdaniem, aby móc zrozumieć motywy pojawiające się w tekście tego dzieła należy nieco przybliżyć historię poddasza, w którym Furia zarejestrowała muzykę.

Pracownia malarska, w której nagrano partie instrumentalne w listopadzie 2019 roku nie jest miejscem bez znaczenia, bowiem należy ona do śp. Andrzeja Urbanowicza i jego żony Urszuli Brol. Zmarły w 2011 roku Urbanowicz oprócz tego, że był uznanym malarzem, był również współzałożycielem Ligi Spostrzeżeń Duchowych zwanej również Kręgiem Oneiron. To właśnie na poddaszu kamienicy mieszczącej się przy ul. Piastowskiej 1 w Katowicach została założona pierwsza w Polsce gmina buddyjska i to właśnie tam odbywały się spotkania psychodeliczne, podczas których oddawano się eksploracjom duchowym i poznawczym.

Sam Urbanowicz inspirował się okultyzmem i pragnął doświadczać nieświadomego. Spora część jego obrazów jest narkotycznymi wizjami malarza i to właśnie takimi psychodelicznymi płótnami otaczali się Nihil i jego świta podczas tworzenia „W śnialni”. Światło, wąż i oko to najczęściej pojawiające się w tekście motywy, które są charakterystyczne zarówno dla obrazów Urbanowicza, jak i całego nurtu intelektualnego reprezentowanego przez malarza.

Na koniec dodam, że katowicka grupa Oneiron w swojej twórczości mocno inspirowała się nie tylko kulturą dalekiego wschodu czy okultyzmem, ale także zagadnieniami związanymi ze znaczeniem marzeń sennych, opierając swoje spostrzeżenia o teorie Carla Gustava Junga. Moim zdaniem atmosfera miejsca oraz twórczość Andrzeja Urbanowicza silnie wpłynęły na tworzoną przez Furię muzykę. Czy Twoim zdaniem ma to sens, czy w dalszym ciągu uważasz to za niepotrzebny przerost formy nad treścią? A może jest to próba przeintelektualizowania materiału?

Paweł:

Absolutnie nie. „Przerost formy nad treścią” był moją pierwszą myślą po zetknięciu się z trudną materią „W śnialni”. Gdy poznałem bliżej płytę oraz okoliczności w jakich powstała, mój odbiór zmienił się diametralnie. Gdy podczas kolejnych powrotów do płyty zacząłem odkrywać w niej kolejne smaczki i detale, które mi wcześniej umknęły, coraz bardziej doceniłem jej niespotykaną, oniryczną i w pewnym sensie malarską formę. Myślę, że „W śnialni” wymaga pewnego oswojenia i dłuższego zapoznania. A przynajmniej ja tego potrzebowałem.

Furia okładka płyty W Śnialni
Furia – W Śnialni (2021)

Zostawmy ten artyzm, weźmy się za muzykę zawartą na „W śnialni”

Marta:

Pomijając wszelkie aspekty związane z inspiracjami i zamysłem, jaki towarzyszył podczas nagrywania „W śnialni”, skupmy się na chwilę na samej muzyce. Tak jak już wcześniej wspomniałam, w moim odczuciu na „W śnialni” został zachowany blackowy klimat, niemniej pomijając wszelakie łatki chciałabym zwrócić uwagę na coś innego.

W przypadku najnowszej płyty Katowiczan, mam wrażenie deja vu. Sama struktura albumu, będąca de facto słuchowiskiem muzycznym, bardzo przypomina mi ostatnie dzieło black metalowego kolektywu Kły, za którego mix i mastering odpowiada nie kto inny, jak Nihil. O „Wyrzynach” grupy Kły pisałam w ubiegłym roku i jako jedną z najbardziej charakterystycznych cech tego wydawnictwa, wymieniłam instrumentarium znajdujące się na drugim planie. W przypadku „W śnialni” mamy do czynienia z takim samym zjawiskiem. Pierwsze skrzypce gra tutaj klimat zbudowany na tekście i grze słów…

Paweł:

Pozwól, że wejdę Ci w słowo. No właśnie – tekście? Czy w przypadku „W śnialni” możemy mówić o jakimś tekście? Mam raczej wrażenie, że to bardziej zbiór luźnych, nie do końca poukładanych strzępków myśli, rzucanych pozornie bez ładu i składu. Podobny zabieg Nihil zastosował na płycie „Niewiosna” grupy Blindead, o której pisałem jakiś czas temu. Tam myślą przewodnią jest negacja, a w przypadku „W śnialni” – sen. I choć tematyka jest odmienna, to środki przekazu są, moim zdaniem, bardzo podobne. Uważam, że jeżeli komuś spodobała się trudna formuła „Niewiosny”, temu z większą łatwością przyjdzie przyswojenie „W śnialni”.

Zwłaszcza, że płyty są do siebie podobne pod jeszcze jednym względem. W obu przypadkach na muzykę nałożone zostały odgłosy otoczenia. Na „Niewiośnie” były to fragmenty rozmów ze studia, ale uważam, że wykorzystano je raczej nieśmiało i ostrożnie. Na „W śnialni” te dźwięki tła zostały potraktowane dużo odważniej i z dużo większym rozmachem. W przypadku najnowszej płyty Furii słuchacz ma wręcz odczucie obcowania ze słuchowiskiem radiowym.

Marta:

W tym przypadku dźwięki otoczenia podkręcają atmosferę, a sama muzyka buduje napięcie, które rozładowane zostaje dopiero w drugiej części utworu „Tańcowały chochoły Wyjawienie”. Wbrew pozorom te strzępki zdań i pojedyncze słowa mają całkiem sporo sensu. Gdy przyjrzymy się im bliżej w teoretycznie bezsensownych ciągach słów zawarte jest drugie dno.

Widać, że Nihil bawi się słowem. Jak dla mnie całość brzmi naprawdę świetnie, mimo że sama muzyka opiera się na prostych dźwiękach. Moim zdaniem warto zwrócić uwagę na perkusję, która w moim odczuciu odgrywa tu kluczową rolę i jest prawdziwą wisienką na torcie. Naprawdę brawo panowie.

Jaki naszym zdaniem jest album „W śnialni”?

Paweł:

Jeden z internautów skomentował „W Śnialni” następująco: „to najdłuższa półgodzinna płyta, jakiej kiedykolwiek słuchałem”. Bezwzględnie zgadzam się z tą opinią, ale zastanawiam się, czy ona koniecznie musi być krytyczna. Faktem jest, że album jest bardzo wymagający, bardzo trudny w odbiorze i przyswojeniu. Ale jednocześnie ma w sobie to „coś”, co sprawia, że chce się do niego wrócić, chce się przekonać, czy odkryje się w nim jakiś nowy element, nowy szczegół, który przegapiło się wcześniej. I im częściej wracam do płyty, tym bardziej mnie ona przekonuje. Co nie znaczy, że kolejne spotkania ze „Śnialnią” przychodzą mi łatwiej. Gdybym miał opisać płytę jednym słowem to wybrałbym słowo „wymagająca”.

Marta:

Widzę, że w wielu kwestiach się zgadzamy. „W śnialni” jest dziełem kompletnie specyficznym i absolutnie nie dla każdego. Taki klimat trzeba lubić. Tak jak pisałam w przypadku Kłów, tak tu się powtórzę: „W śnialni” jest wydawnictwem ciężkim w odbiorze, wymagającym pełnego zaangażowania intelektualnego ze strony odbiorcy. To nie jest coś, co można puścić jako tło dla spotkania towarzyskiego. Tego słucha się albo samemu albo w towarzystwie osoby, z którą lubisz pomilczeć. Jeżeli miałabym określić najnowsze wydawnictwo Furii jednym słowem, użyłabym bardzo niecenzuralnego przekleństwa rozpoczynającego się na literę „P”.

Paweł:

Masz absolutną rację, to zdecydowanie nie jest płyta dla każdego. Ale myślę, że właśnie dlatego jest taka interesująca i budzi tyle skrajnych i często sprzecznych emocji.

Marta:

Zanim przystąpiłam do zbierania przemyśleń na temat „W śnialni” zapoznałam się z kilkoma innymi recenzjami, z których jasno wynika, że „W śnialni” budzi naprawdę skrajne emocje. Jedni piszą, że Nihil się nie postarał i wydał coś na odczepnego, drudzy z kolei wpadli po uszy i nie mogą się od tej muzyki oderwać. Pytanie tylko dlaczego? Przeglądając teksty innych autorów, w większości z nich nie znalazłam żadnego sensownego uzasadnienia potwierdzającego dobroć, jaką niesie ze sobą następca „Księżyc milczy luty”. I wcale nie uważam, żeby to było konieczne. Sam fakt niemożności określenia, dlaczego „W śnialni” tak pochłania, świadczy o niezwykle hipnotycznym charakterze tego albumu.

Furia „W śnialni”. Podsumowanie

Paweł:

Mam problem z jednoznaczną oceną płyty. Z jednej strony Furia przekroczyła kolejną granicę i udowodniła, że tak naprawdę nie żadnych granic, żadnych barier w muzyce. Grupie udało się stworzyć niebanalne, wymagające i dość efektowne dzieło. Ale z drugiej strony ciągle zastanawiam się, czy efekt nie wyszedł jednak ciut przekombinowany i zbyt męczący, by go w pełni przyswoić.

Dodatkowo drażnią mnie te „nakładki” innych utworów i fakt, że Furia trochę zbyt nachalnie cytuje samą siebie. Mam tu na myśli posługiwanie się fragmentami tekstów utworów z innych płyt. Moim zdaniem ten zabieg jest całkowicie zbędny. Zupełnie, jakby zespołowi (nieco paradoksalnie) zabrakło nowego pomysłu, nowej myśli, którą można by się pobawić na „W śnialni” i poobracać ją na różne strony.

Marta:

Tak jak wspomniałeś, również uważam, że Furia wyszła poza pewien schemat. Czy przesadzili? Moim zdaniem absolutnie nie, niemniej jest coś, czego bardzo zabrakło mi w całym tym koncepcie. „W śnialni” aż prosi się o wizualizację! Mówię to całkowicie serio. Podczas odsłuchu w głowie tworzył mi się ponury, apokaliptyczny krajobraz naszych zasyfionych Katowic. Sama mieszkam w obskurnej kamiennicy w centrum miasta i wiem, jak paskudna i jednocześnie inspirująca potrafi być stolica Górnego śląska podczas długich jesienno-zimowych wieczorów.

Tak jak Ty, również mam problem z wystawieniem jednoznacznej oceny. Być może „W śnialni” należy potraktować jako preludium do pełnowartościowego albumu? Pragnę wspomnieć, że dość niefortunne EP „Guido” okazało się niezbyt udanym eksperymentem, na którego bazie powstał rewelacyjny „Księżyc milczy luty”.

Paweł:

„Niefortunne” uważam za dość łagodne określenie. Ale faktem jest, że „W śnialni” jest dużo bardziej udana niż „Guido”, która w sumie była oparta na podobnym schemacie – częściowej improwizacji wokół jakiegoś tematu przewodniego.

Moim zdaniem, najnowsza płyta Furii pozbawiona jest pewnej „koślawości” w warstwie lirycznej, która przytrafiała się na „Guido”. Ale bardzo dobrze, że wspominasz „Guido”. Widać, że Nihila nie opuszcza fascynacja śląskim malarstwem. „Lew Albinos” z rzeczonej EP-ki to tytuł obrazu Teofila Ociepki, malarza – prymitywisty związanego z dzielnicą Katowic, Nikiszowcem. Tu wtrącę, że jeżeli ktoś jest zainteresowany, by obejrzeć „Lwa Albinosa” i inne prace Ociepki, polecam wybrać się na wycieczkę do Muzeum Historii Katowic, którego jeden z oddziałów znajduje się właśnie na Nikiszowcu.

A wracając do „W śnialni”, moim zdaniem koncept płyty został przygotowany dużo staranniej niż „Guido”, z dużo większą dbałością o szczegóły i szeroko pojęty klimat. Najnowszą płytę Furii odbieram w tym kontekście jako rzecz dużo bardziej kompletną i zamkniętą, niż „Guido”.

Marta:

Jedno jest pewne, w moim odczuciu naprawdę warto sięgnąć po ten dziwoląg i dać się mu zahipnotyzować, bowiem jego zawartość daje duże pole do interpretacji.

Na sam koniec wspomnę tylko o samej okładce: to są decybele grafiki!!! Niestety nie udało mi się dowiedzieć, kto jest autorem obrazu zdobiącego „W śnialni”, ale widać, że autor zna się na malarstwie psychodelicznym. Ilość symboli ukryta w tych plamach jest niesamowita i wspaniale oddaje klimat albumu.

O płycie „W śnialni” grupy Furia rozmawiali Marta Trela i Paweł Kurczonek

Ocena Marty:

  • Kompozycje: 10
  • Brzmienie: 10
  • Okładka: 10
  • Ogólne wrażenia: 10

Paweł:
Powstrzymuje się od głosu

Podobne artykuły

Recenzja: Firewind – „Firewind”, czyli porządny strzał

Bartłomiej Pasiak

Recenzja: Hatebreed – The Divinity Of Purpose

Tomasz Koza

Lepsza Liturgia Śmierci – recenzja Batushka „Hospodi”

Paweł Kurczonek

Zostaw komentarz