RECENZJE

Recenzja: Inferno Requiem – „Gloomy Night Stories”. Cudowny balet mongolski

Recenzja Inferno Requiem Gloomy Night Stories

I po parotygodniowym cugu recenzenckim nastała cisza. Zastanawiałem się chwilę, co mógłbym omówić, abyście wy byli zadowoleni, jak i ja czuł z tego satysfakcję. Zdradzę kochanym czytelnikom, iż w planach mam omówienie „Hiss” Wormrot; recka w stanie surowym kibluje na moim dysku i najpewniej pojawi się na portalu, gdy uda mi się spiąć wszelkie zebrane wnioski na jej temat w całość.

Był też pomysł na omówienie „Inexorable Nexus” Diocletiana i przez moment nawet pojawiła mi się w głowie myśl, by ogarnąć nowe Opeth i do niego jakoś podejść! W międzyczasie szykuję wam paplaninę o pewnym znanym zespole z Kanady, ale to zapewne pojawi się po nowym roku. Zatrzymałem się w połowie recenzji i przeszła mi jakakolwiek ochota na death metal. Za to niedługo potem postanowiłem trochę powspominać czasy, gdy zaczynałem sięgać do black metalu, czyli lata 2019-2022.

Tym sposobem przeleciałem przez melodic black, atmosferyczny black metal, nawet był krótki przystanek na Ross Bay Cult. Aż w końcu dotarłem do kapeli, która wyzwoliła we mnie parę lat temu chęć kolekcjonowania płyt CD. Najdziwniejsze było w tym wszystkim to, że zamiast postawić na coś, co wówczas lubiłem (Napalm Death, Morbid Angel, At the Gates itp) postawiłem na zespół blackmetalowy, który w tamtym okresie miał tylko jeden utwór na jutubie bożej.

Postanowiłem jednak zaufać instynktowi i kupiłem „Gloomy Night Stories” Inferno Requiem sądząc, że będzie kozackie. Zapraszam was w podróż do starożytnych Chin, gdzie przekonacie się razem ze mną, że album koncepcyjny to nie tylko rozbudowana stylistyka, ale i całkiem ekstremalny wpierdziel przeplatany konceptem.

Czytaj też:

Niby cywilizacja, a jednak droga usłana wybojami

Inferno Requiem to projekt tajskiego muzyka o pseudonimie Fog, założony w 1999 roku w Taipei. Przygoda młodego, acz ambitnego multiinstrumentalisty rozpoczęła się od wydania pod koniec roku obiecującej demówki „In the Nightmare of…”, prezentując muzykę zbliżoną stylistyką do grania Judas Iscariot.

2 lata później muzyk wydał EP-kę „Hypocrites”, którą obecnie wykreśla z dyskografii. Album rozszedł się w niewielkim nakładzie po znajomych Foga. Wszystko dlatego, że w ostatniej chwili muzyk się rozmyślił, gdyż efekt końcowy mu się nie spodobał i nie chciał tego masowo tłoczyć.

Parę lat później muzyk zakłada swoją własną wytwórnię nagraniową, Hell Ambasador Records, której (tak jakby) nakładem wydaje w 2007 roku pełnoprawny debiut „Gloomy Night Stories”; na przestrzeni lat 2007-2023 Hell Ambasador zmieniało kilkukrotnie nazwy. Kluczowa jest tutaj druga inkarnacja zwana Ghost Valley Records, która wypuściła w 2016 roku debiut (z biedniejszą okładką i gorszym brzmieniem) na zachód, jednocześnie promując wówczas świeżo wydane EP „Moon”.

O dziwo ta wersja „Gloomy Night Stories” jest najbardziej znana; figuruje zarówno na Bandcampie, jak i na Spotify, nawet całkiem niedawno pojawiła się na YouTube. Nie mam bladego pojęcia, co wówczas myślał sobie Fog prezentując reedycję płyty; może sądził, że przeciętny zachodni odbiorca black metalu toleruje ten gatunek, gdy okładka jest czarno-szara, a muzyka brzmi jakby była nagrywana pistoletem do silikonu i zmywarką do naczyń? Nie jestem pewny, czy pierwotna wersja „Gloomy Night Stories” wydana przez Hell Ambasador ma równie sknocone brzmienie.

I choć jakość odkopanych nagrań pozostawiała wiele do życzenia, niedługo potem projektem zainteresowała się większa wytwórnia Awakening Records, dzięki której właściwie poszło już z górki. Album został zremixowany, zremasterowany, przywrócono oryginalną okładkę. Dzięki temu „Gloomy Night Stories” nie tylko nadaje się do słuchania bez zgrzytania zębami (nie rezygnując przy tym z odrobiny surowości), to jeszcze prezentuje się pięknie na półce.

Album Inferno Requiem trudny do zaszufladkowania

Pierwsze co mi przeszło przez myśl po odpaleniu tej płyty to to, że brzmi ona wyjątkowo na swój sposób. Czułem w tym nutkę Bathory ze względu na wokalne skrzeki mocno przypominające te Quorthonowskie, muzycznie może odrobinę Darkthrone, Marduk czy Burzum. Tylko ten koncept komplikuje mocno sytuację… Potem postanowiłem zajrzeć do Metal Archives mimo, że od dłuższego czasu nie jestem przekonany co do trafności społeczności do wyszukiwania podobieństw wśród zespołów.

I choć według Encyclopaedia Metallum Inferno Requiem przypomina wykonawców pokroju Judas Iscariot, Satanic Warmaster, czy Gorgoroth, jest to trochę inna para kaloszy. Z innych kapel jakie kojarzę, to głównie nasze Actum Inferni ze swoim debiutem zbliżyło się do „Gloomy Night Stories”, choć nadal stricte to nie jest to. Zgodzę się natomiast z tym, że był etap w historii każdego z tych zespołów, że szli tą samą drogą. Ostatecznie wylądowali w zupełnie innych miejscach.

Nie umiem tego jednoznacznie zaszufladkować, ale to może i lepiej – to tylko potwierdza, jak bardzo „Gloomy Night Stories” jest odjechane. Riffowanie i atmosferyczność ukazuje dziwny orientalizm, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Taki budzący skojarzenie z czasami Imperium Mongolskiego, mitologii Chińskiej, średniowiecznymi wojnami w Azji. Ci co obserwują mnie na grupie wiedzą, że zawsze doceniam płyty koncepcyjne, nieważne jakie by nie były – i Inferno Requiem nie jest w tym przypadku odmieńcem, bo pomysł oparty na starożytnych i średniowiecznych czasach w Azji działa tutaj doskonale.

Koncept inny niż większość

Surowość „Gloomy Night Stories” bardzo pomaga w tworzeniu atmosfery: gitary brzmiące tak, jakby nagrywająca je osoba korzystała z rozwalonego wzmacniacza, mocno nagłośniona perkusja (brzmiąca trochę jak stare instrumenty perkusyjne z dalekiego wschodu), miejscami wplecione klawisze rodem z Emperora, czy krótkie orientalne wstawki zagrane na tradycyjnych instrumentach. Album jednocześnie jest stosunkowo czytelny (na pewno dużo bardziej niż niejedna płyta blackmetalowa nagrana w Europie), ale też brzmi, jakby został wyciągnięty z zatęchłej piwnicy w Chinach skrywającej średniowieczne artefakty.

Mimo to, „Gloomy Night Stories” nie niesie się jak typowa płyta koncepcyjna, do której fani tego typu wydawnictw są przyzwyczajeni. To nie jest muzyka, którą pochłania się jak dobrą książkę. Inferno Requiem wplata swój koncept bezpośrednio w sekcję rytmiczną i miks, co bardziej kojarzy się z zespołami typu Diocletian, Sodom czy Melechesh (na albumie „Sphynx”). Nie jest to Fear Factory czy Mayhem na „Grand Declaration of War”, wciskające między utwory przejścia, czy (melo)recytacje, by nadać muzyce dodatkowej podniosłości i bezmiaru.

Po prostu ten album pochłania się na strzała, jest to czysta rozpierducha z mnóstwem blastów i średnich temp, rzadziej ładująca w słuchacza thrashbeat’ami. Specyfiką faktycznie może nieco przypominać dziecko Ross Bay Cult i szwedzkiego black metalu, jednak w dalszym ciągu Inferno Requiem ma swą własną tożsamość.

„Crimson Grudge” i „Succubus Possessed” fajnie nas wprowadzają w temat. Jako słuchacz zaczynamy się czuć niczym średniowieczny chińczyk pracujący przy uprawach ryżu, który z dalekiej odległości obserwuje pędzącą w oddali ogromną armię Czyngis Chana. „Dangling Piggsy” jest spokojniejsze od reszty przez większą zwartość, gładkość prowadzenia motywów i wyraźny orientalizm.

„Ghastly Vanishing Figure” i „Headless Runners” budzą grozę poprzez połączenie ponurych, kroczących riffów w średnich tempach zmieszanych z delikatną dozą tego nietypowego orientalizmu, którym przesiąknięta jest płyta. Zaś „Deformed Evil Spirit” jest tutaj pewnym rodzynkiem: budzi niepokój poprzez zastosowanie klawiszy w tle niczym we „Wrath of the Tyrant” Emperora i skupienie na wyrazistym brzmieniu talerzy perkusji w wolniejszych tempach.

„Gloomy Night Stories” to wciąż black metal

Chiński koncept jest jednak dosyć nierówno usiany, gdyż między utworami, gdzie Fog nas karmi nim aż pękniemy, zdarzają się kawałki bardziej „tradycyjne” w stylistyce blackmetalowej. I tutaj mowa o „Sick Fog”, „Gashed Twin Wraiths”, „Shadow in the Deep Red Loft” i „Distant Wailing in the Tunnel”.

I choć nie są jakoś specjalnie gorsze od pozostałych, skupionych bardziej na motywie przewodnim albumu daje się odczuć, że powstały w trochę innych czasach niż pozostałe. Miejscami zdarza się Fogowi niepotrzebnie przedłużać pewne motywy, jednak niedługo potem stara się nas ponownie zainteresować eksperymentując ze zmianami tempa, riffów. Mimo tych delikatnych niedociągłości, w dalszym ciągu jestem przekonany, że mam do czynienia z płytą przemyślaną, kompletną – w tym przypadku jest to zasługa jednolitego miksu.

Inferno Requiem album Gloomy Night Stories
Inferno Requiem album Gloomy Night Stories

Lista utworów:

1. „Crimson Grudge”
2. „Succubus Possessed”
3. „Sick Fog”
4. „Dangling Piggsy”
5. „Ghastly Vanishing Figure”
6. „Gashed Twin Wraiths”
7. „Shadow in the Deep Red Loft”
8. „Deformed Evil Spirit”
9. „Distant Wailing in the Tunnel”
10. „Headless Runners”

Podobne artykuły

Ignora „Piąta Zasada”, czyli niezgodność produktu z opisem

Redakcja

Recenzja: Machine Head – Bloodstone & Diamonds

Tomasz Koza

Recenzja Vader – „Humanihility”. Czy warto było czekać lata?

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz