RECENZJE

Post-Disembowelment – recenzja: Inverloch – „Distance | Collapsed”

Inverloch recenzja albumu Distance Collapsed
Koncert zespołu Faun

Ponieważ po raz kolejny kilka moich wyborów na recenzje poszło do szuflady, dzisiaj opowiem wam historię o pewnym australijskim funeral doomie. Wyjadaczom z podziemia tytuł mojej recenzji zapewne nasuwa pewne skojarzenia, jednak czy znacie nazwę Inverloch? Prawdopodobnie w tym momencie entuzjazm mógł trochę opaść, ale spokojnie – nie zawiedziecie się.

Słów kilka o Disembowelment

O Disembowelment opowiadałem wam trochę przy okazji mojej recenzji „Sparagmos” Spectral Voice” tym razem jako, że mamy do czynienia z kapelą, która kontynuuje jej dziedzictwo, to omówię pokrótce tą australijską legendę. Był to funeral doom’owy zespół założony przez wokalistę i gitarzystę Renato Gallinę, oraz bębniarza Paula Maziottę. Po czasie skład rozszerzył się o kilku innych muzyków, w tym o basistę Matta Skarajewa (który w naszej historii będzie jednym z ważniejszych muzyków).

Po kilku demówkach chłopaki wydali w 1992 roku kultowe EP „Dusk”, zaś rok później poprawili jeszcze lepszym pełniakiem, jeszcze bardziej dopieszczonym o ponurą treść „Transcendence into the Peripherial”. I choć Disembowelment zyskało spore grono odbiorców ze względu na osobliwy charakter swojej muzyki, rozpadli się wkrótce po nagraniu albumu nie doczekawszy się nawet zaprezentowania swoich kawałków na żywo.

Historia Inverloch

I choć wydaje się, że historia Disembowelment na tym etapie się kończy, nie wszyscy członkowie australijskiej formacji mieli ochotę rezygnować z grania. W 2011 roku Matt Skarajew i Paul Maziotta zaczynają wspólnie dyskutować o reaktywacji Disembowelment; jednak jako, że po Renato Gallinie gdzieś zaginął słuch, obaj panowie decydują się założyć we dwóch tribute band pod inną nazwą: d.USK. Niedługo potem postanawiają jednak zmienić ją na Inverloch i zaczynają tworzyć autorski materiał.

Matt Skarajew zastępuje swój bas gitarą, zaś na jego dawne stanowisko wchodzi początkowo Tony Bryant (później zastąpiony przez Chrisa Jordona). Na wokal w zamian za Renato wskakuje bliżej nieznany muzyk Ben James, na stanowisku drugiego gitarzysty melduje się Mark Cullen.

Od samego początku Inverloch wpadło w oko wytwórni Relapse Records, które prawie 20 lat wcześniej wydało debiut właśnie Disembowelment. Panowie korzystają z okazji i zgadzają się na propozycję umowy.

W 2012 roku Inverloch z przytupem wydają EP „Dusk | Subside” zawierającej trzy kawałki, a 4 marca 2016 roku pojawia się pełniak „Distance | Collapsed”. Pierwsze jego wydanie ma na trackliście 5 numerów, kolejne reedycje wzbogacają debiut o wspomnianą EP, co daje łącznie 8 utworów. Po wydaniu płyty z zespołu odchodzi Ben James, zaś samo Inverloch kontynuuje od tamtej pory działalność koncertową bez zapowiadania nowego materiału.

Nie da się podrobić doskonałości

Powiem tak: zabierając się za „Distance | Collapsed” potraktowałem ten album jak drugi wypust Disembowelment, zatem przygotujcie się na pewną dawkę porównań do „Transcendence into the Peripherial”. Patrząc na przeznaczenie zespołu jak i jego skład wiadomo, z czym mamy do czynienia i Inverloch nie chce wynajdywać koła na nowo.

Zatem czy Paul Maziotta i Matt Skarajew zbliżyli się chociaż trochę do poziomu Disembowelment? Można sobie pomyśleć, że to głupie pytanie, mianowicie każdy kto zna tą australijską formację wie, że nie da się podrobić tego unikalnego, duszno-trumiennego klimatu, uczucia obcowania z dziełem zakazanym i nie da się ponownie stworzyć tej toporności, instrumentalnych smaczków między utworami które sprawiają, że płyta trzyma przez godzinę w napięciu. Po prostu tej poprzeczki nie można przeskoczyć.

Funeral doom, który nie śmierdzi kotletem

Darujmy sobie jednak te sentymenty i spójrzmy na „Distance | Collapsed”. Zapewne wielu fanów Australijczyków spodziewało się powrotu do dawnego stylu gry, jednak Inverloch nie ma ochoty na zabawianie się w granie do kotleta. Wciąż jest to granie funeral doom’owe, jednak dawkowane nam w trochę inny sposób.

Tak samo jak na „Transcendence…” sporo jest tutaj grozy i smutku, mimo to kosztem tego klaustrofobicznego klimatu wkracza nieco bardziej dopieszczone riffowanie i częstsza obecność szybszych temp. Tym sposobem może i trochę „Distance | Collapsed” traci na klimacie, jednak nieznacznie. Miejscami przywodzi na myśl bardziej sludge, aniżeli funeral doom.

Czy brak spójności jest tu wadą, czy zaletą?

Produkcja całości jest niejednolita – pierwsze pięć utworów przywodzą na myśl bezmiar alternatywnych światów. Nie wypada to może jakoś wybitnie zjawiskowo, choć nadal brzmi bardzo autentycznie i pasuje do funerali. Trzy ostatnie utwory (będące bonusami z „Dusk | Subside”) brzmią już bardziej klaustrofobicznie, przypominając trochę tego świeżo pochowanego trupa wałkującego na przemian swoją ostatnią myśl za życia, oraz to jak wygląda czyściec.

Co poniektórym ta niespójność może delikatnie wgryzać się w czaszkę powodując zmieszanie. I doskonale ich rozumiem, bo rozszerzając płytę o 3 numery będące z nieco innej bajki wytwórnia poszła trochę na łatwiznę. Lepiej było jak już to na nowo nagrać kawałki z „Dusk | Subside”, by te numery dopasować stylistycznie do reszty. To jest jednak drobny szczegół, gdyż na nowo nagrane numery mogłyby stracić swój pierwotny charakter.

Te trzy ostatnie utwory są po prostu kozackie, najprawdopodobniej najlepsze na płycie. Dość mocno oderwane od funeral doom’owej formuły robiąc przystanek na dołowanie tylko przy okazji „The Menin Road”, ale w dalszym ciągu brzmiące klaustrofobicznie i dekadencko, mając w sobie namiastkę tej dawnej legendy.

Skład Inverloch zrobił robotę – szkoda, że na tak krótko

Słychać, że Matt Skarajew jarał się dziełem, w którego nagrywkach brał udział przed laty i może nie umiał w pełni oddać emocjonalnego impaktu „Transcendence…”, jednak robił co mógł. Słychać to również w przejściach między utworami, gdzie można od czasu do czasu usłyszeć subtelnie brzmiącego plumkającego akustyka skrytego w ambientowej chmurze. Za jego śladem poszedł drugi wioślarz, Mark Cullen – co prawda stosunkowo nowy nabytek w ekipie, jednak równie mocno ogarniający, o co w tej układance chodzi.

To samo tyczy się perkmistrza, Paula Maziotty – który choć częściej bawi się tempami, to nadal gra w swoim rozpoznawalnym stylu: nie trzyma się sztywno rytmu, stawia duży nacisk na podwójną stopę i ochoczo jej używa jako wypełniacz między uderzeniami w werbel. Może i brzmi gówniarsko, ale coś w tej jego toporności jest. Nadaje całości lekko grindowego sznytu.

Jeśli chodzi o Bena Jamesa na wokalu, uważam że się spisał. Ba, nie spodziewałem się, że uda się mu choć w połowie dorównać Renato Gallinie, gdyż tak samo jak lider Disembowelment potrafi przekonywująco ryczeć i skrzeczeć, mając wpływ na trupi swąd roznoszący się po „Distance | Collapsed”.

Zabrakło mi jedynie clean’ów, którymi Gallina potrafił nie tylko podkreślić tą depresyjną atmosferę, ale i wprowadzał element rodem z kościelnego śpiewu doskonale dopieszczając ten cmentarny, chłodny charakter. Myślę, że gdyby tylko Inverloch zdecydowali się na stworzenie drugiej płyty, to chłop mógłby popracować trochę nad clean’ami – a na pewno lepsze to w klimatycznym metalu, niż powtarzanie jak mantra przez rzeszę kapel klawiszy brzmiących jak chór kościelny.

Inverloch album Distance Collapsed
Inverloch album „Distance | Collapsed”

Lista utworów:

1. „Distance Collapsed (In Rubble)”
2. „From the Eventide Pool”
3. „Lucid Delirium”
4. „The Empyrean Torment”
5. „Cataclysm of Lacuna”
6. „Within Frozen Beauty”
7. „The Menin Road”
8. „Shadows of the Flame”

Podobne artykuły

Recenzja: Above Aurora – „The Shrine of Deterioration” (2020), czyli chaos doskonale kontrolowany

Marta Trela

Powtórka z rozrywki – recenzja Батюшка „Панихида” (Batushka „Panichida”)

Paweł Kurczonek

Lepiej wcale nie znaczy dobrze – recenzja „Distance Over Time” Dream Theater

Szymon

Zostaw komentarz