Po dłuższej przerwie powracam ponownie do pisania recenzji. Standardowo będą wychodziły nieregularnie i niespodziewanie – jak zwykle. Zrobiłem sobie przerwę od Internetu, od udzielania się na grupie MetalNews.pl. Nie było to spowodowane jakimiś negatywnymi zawirowaniami, bardziej potrzebą skupienia się na tym, co mam w swoim życiu tu i teraz. Nie oznacza to jednak, że miałem gdzieś swoją ulubioną muzykę, bo ta ciągle się przewija niezależnie czy chcę o niej rozmawiać, czy nie.
Parę tygodni temu, przeglądając w pracy Spotify natknąłem się na płytę, którą znam od co najmniej dekady, jednak moje relacje z nią bywały różne. Początkowo jej nienawidziłem nie rozumiejąc jej fenomenu. Z czasem przekonując się do cięższych brzmień, zaczynałem czaić o co konkretnie chodzi w graniu grindcore’u. Obecnie jaram się nią jak przeciętne dziecko Buzzem Astralem w uniwersum „Toy Story” – w końcu ekstrema zawdzięcza jej tak wiele. Przed wami: Napalm Death – „From Enslavement to Obliteration”.
Czytaj też:
- Napalm Death zapowiada nowy album. Co o nim wiadomo?
- Recenzja płyty Cannibal Corpse – „Chaos Horrific”
- Furia albumu „Huta Luna” zespołu Furia
Kulisy wydania albumu „From Enslavement to Obliteration” i rezultaty jego sukcesu
Jak dobrze wiemy, grindcore z hukiem zrodził się w Wielkiej Brytanii, a konkretnie w Birmigham – to tam trójka kolegów: gitarzysta Justin Broadrick, basista i wokalista Nicholas Bullen i perkusista Mick Harris nagrali pierwszą część „Scum”, która obecnie uznawana jest za taki bardzo wczesny prekursor gatunku (choć ja jestem zdania, że pierwszy raz skutecznie płytę grindcore’ową nagrał Scott Carlson ze swoją drużyną z Repulsion).

Fot. Materiały promocyjne
W 1987 roku w składzie nastąpiły zgrzyty – Nicholas Bullen odchodzi z zespołu mając dosyć grania w Napalm Death, później jego los podziela Justin Broadrick, chcąc skupić się na innych projektach muzycznych. Na polu bitwy zostaje sam Mick Harris, który nie zamierza się łatwo poddać, korzystając ze swojej reputacji jako muzyka, oraz szumu jakiego narobiło w podziemiu Napalm Death.
Dołącza do niego młody punk niegdyś zajmujący się organizacją koncertów, Lee Dorrian, oraz gitarzysta kręcący się tu i ówdzie po kapelach, Bill Steer (znany później z Carcass). Ostatnim elementem układanki zostaje basista znany z Ripcord, Jim Whitely. W tym składzie Napalm Death nagrywa drugą część „Scum”, będącą zupełnie inną, dużo bardziej ekstremalną formą grindu od tej nagranej w poprzednim składzie.
Po nagraniu drugiej części „Scum” Whitely odchodzi z zespołu; w jego miejsce zostaje zatrudniony Shane Embury, wcześniej znany jako perkusista kilku podziemnych formacji związanych z hardcore punkiem. Od tej pory w obozie Napalm Death sprawy nabierają silnego rozpędu – chłopaki na przemian grają koncerty i nagrywają nowe rzeczy.
Earache Records nie wstydzi się sypnąć cenciakiem Napalmom, zachęcając ich do tworzenia muzyki – pomijając już udaną sesję z Johnem Peel’em, w 1988 roku chłopaki zamykają się w studiu Birdsong, gdzie nagrywają materiał na drugi długograj, który postanawiają nazwać na podstawie jednej ze swoich demówek, „From Enslamenet to Obliteration” – początkowo zostaje wydany jako trzecia część „Scum”, jednak z czasem Earache zdaje sobie sprawę, że to głupi pomysł i postanawia wydać materiał oddzielnie 16 września 1988 roku jako rasowy longplay.
Sukces płyty sprawia, że Earache Records staje się jednym z najważniejszych graczy w ekstremalnym przemyśle muzycznym, zaś Napalm Death dostaje potężnego (jak na ich standardy) zastrzyku gotówki, który przeznacza na jeszcze większy rozwój swojej marki – zespół występuje w telewizji, koncertuje w różnych zakątkach świata, nagrywa kolejną sesję dla Johna Peel’a, split z S.O.B. i cudowne EP „Mentally Murdered”. To jest jednak materiał na inną recenzję.
Punkowe standardy na okładce, czyli DIY
Napalm Death mimo, iż zainteresowało swoim dziełem metalowców, nie wstydzi się przyznawać przed światem, że ich muzyka zakorzeniona jest w punku – daje temu wyraz prezentując kolejną po „Scum” okładkę w stylu DIY („Do It Yourself”), będącą wycinanką przedstawiającą przebodźcowaną osobę zaszokowaną tragediami tego świata.
Tym razem twórcą okładki jest niemiecki artysta Mark Sikora, dotychczas znany ze stworzenia grafiki dla Unseen Terror (byłego zespołu Shane’a Embury’ego) oraz z narysowania okładki do demówki „Mutilation” znanego nam wszystkim Death. Sama grafika zdobiąca „From Enslavement to Obliteration” bardzo pasuje do muzyki, która pogrywa nam w słuchawkach lub głośnikach, budzi skojarzenia z hałasem i ciężkością odbioru, będącym przecież cechami tegoż wydawnictwa.
Pierwsza prawdziwa płyta grindcore’owa wchodzi na salony!
Gdybym poznawał tę płytę w 1988 roku znając ówczesne standardy tworzenia ekstremalnej muzyki zorientowanej w punku dostrzegłbym, że „From Enslavement to Obliteration” znacząco różni się zarówno od wcześniejszych dzieł Napalmów, jak i większości podobnych albumów. Chodzi mi o muzyczny sens tych nagrań, mianowicie – wciąż jest to grindcore, wciąż jest to straszliwy hałas… jest jednak inaczej i to wyraźnie słychać. Już samo intro „Evolved as One” sprawia, że zaczynamy mieć inne odczucia niż przy „Scum”.
Pierwsza część „Scum” była takim trochę protogrind’em, nie w pełni ulepioną pulpą składającą się z szybko zagranego hardcore’u / crust punk’u średniawej jakości. Druga część „Scum” była interesującym hałasem kładącym silny nacisk na emocje płynące z samej ekspresji grania. „From Enslavement to Obliteration” jest rozwinięciem tej drugiej części o nowe rozwiązania, szerszy koncept muzyczny; już nie tylko emocje poprzez wściekłe naparzanie się liczą.
Słychać, że Napalm Death kładzie dużo większy nacisk na samo riffowanie, wplatając częściej thrashbeat’y w partie perkusyjne, produkcyjnie oswobadza gitary wysuwając je bardziej na przód i daje nieco czystszy mastering całości. To sprawia, że muzyka nabiera nowego dla Napalmów waloru artystycznego, riffy mają swój kształt i wyraźnie ukazują te dystopijne odczucia, które zazwyczaj płynęły z muzyki Napalmów. Nadal jednak jest to bardzo dusznie brzmiące dzieło nieprzeznaczone dla osoby dopiero co wchodzącej w ten świat.
Przepis Napalm Death na ładunek emocjonalny poprzez hałas
Osobie siedzącej w metalu od jakiegoś czasu ciężko jest tą płytę ocenić bardzo niejednoznacznie – można postąpić jak typowy newbie, uznać to tylko za punkowe granie wysunięte do granic straszliwego absurdu i wypierdolić płytę do kosza, albo docenić jej walor artystyczny i przesłanie – z jednej strony chodzi tu o rasowy wkurw i silne poczucie zażenowania, którym kierują się Napalmi ścierając się ze współczesnym światem, z drugiej by zwrócić na siebie uwagę, co chłopaki również osiągnęli.
Nie dajcie się jednak zwieść temu wrażeniu, w przeciwieństwie do poprzednich płyt Napalm Death, „From Enslavement to Obliteration” dobrze się słucha zarówno wybiórczo zatrzymując się na jej różnych momentach, jak i w całości – album obfituje w świetne riffy tu i ówdzie, ma całą masę świetnie zagranych sekcji. Tutaj zasługa Shane’a Embury’ego, który przejął rolę głównego twórcy utworów i dzięki niemu owy hałas nabrał nowego wyrazu.
To sprawia, że dzieło Napalmów nabiera autentyczności, choć i w tym przypadku również jest ciężko mówić w pełnej okazałości; wiadomo, że warunki studyjne, produkcja i nakładanie na siebie różnych ścieżek dźwiękowych i efektów nieco burzy to wrażenie. Chłopaki jednak pozwolili sobie na dystans od tej chałupniczości starych kapel i stworzyli płytę szczerą emocjonalnie, ale o tym opowiem przy okazji omawiania warstwy lirycznej.
Wśród wyróżniających się utworów z pewnością warto wymienić „Evolved as One”, „It’s a MANS World”, „Lucid Fairytale”, „Unchallenged Hate”, „Cock-Rock Alienation”, „Display to Me”, Worlds Apart”, „Mentally Murdered”, „Sometimes” i „Musclehead” – są to kawałki, które z pewnością zostały najbardziej dopracowane z myślą o koncertach, lub o przyszłym rozwoju kierunku Napalmów. Sami zatem widzicie, że wśród 27 numerów da się wyłuskać całkiem sporo dobrych numerów i nieważne, czy powtarzacie sobie te kawałki czy lecicie od początku do końca, do albumu chce się wracać.
Jak bardzo instrumentaliści się rozwinęli przez rok wspólnego grania?
Nadmiar wolnego czasu został spożytkowany bardzo treściwie – słychać tu miesiące spędzania w salkach, intensywny trening w celu ulepszenia swojego stylu i długie rozkminy nad graniem hałasu. Zobaczmy zatem jaką drogę przebyli Napalmi od czasu wspólnej sesji nagraniowej dla Johna Peel’a z 1987, w końcu była to ich pierwsza udokumentowana przygoda studyjna w tym składzie.
Partie basowe Shane’a dość ciężko jest mi skomentować, mianowicie przez około rok wspólnego grania z Napalmami nie słychać jakiejś znaczącej różnicy – no może poza tym, że jego partie basowe są zgrane z gitarami, przez co jego głębokie mruczenie słychać wyłącznie w kilku momentach płyty – a jednak cała śmietanka brzmieniowa została oddana Billowi i Mickowi, Shane’owi raczej jest w tym momencie dane kręcić się za całą resztą.
Mick Harris już za czasów „The Peel Sessions” zasłużył na pseudonim „The Human Tornado” – szybko i gęsto napierdziela blasty, dyktuje pozostałym chłopakom szaleńcze tempo grania. Tym razem jednak jego sposób gry jest dużo bardziej skrajny i szalony – stosuje mordercze tempo blastów, dające nieco więcej wytchnienia thrashbeat’y, oraz tempa doomowe, dużo rzadziej dając tempa średnie w porównaniu do „Scum” CD2. Nadal jednak gra bardzo nierówno, co właściwie bardziej pasuje do charakteru muzyki Napalm Death, niż żeby miał grać jak automat perkusyjny w Godflesh.
Jak dobrze wiemy, Harris obok grania na perkusji bierze również na siebie rolę drugiego wokalisty. Jego papuzi skrzek fajnie kontrastuje z głębokim rykiem Lee Dorrian’a; tutaj warto na chwilę wrócić do autentyczności albumu – wyobraźcie sobie, co by było, gdyby Napalm Death zdecydowali się na bardzo surowe warunki studyjne i Mick Harris nagrywał swoje partie wokalne grając jednocześnie na perkusji. Nie byłyby to krzyki rodem z amazońskiej dżungli, a bardziej trupie charczenie ze zmęczenia. Właściwie to warunki studyjne w tym momencie wzmacniają ładunek emocjonalny płyty i wzmagają jej agresję.
„From Enslavement to Obliteration” jest również pierwszą płytą, która pokazuje brzmienie gitar Billa Steer’a w całej swojej okazałości – na „Scum” CD2 i „Reek of Putrefaction” jego gitary były albo strasznie przytłumione, albo totalnie rozstrojone, co powodowało, że grane przez niego riffy nie brzmiały jeszcze tak rasowo jak tutaj i na każdej późniejszej płycie, do której przyłożył swoją rękę. W końcu to Bill stworzył landmarkowe brzmienie dla goregrind’owych kapel, co właściwie swój początek miało na tej płycie.
I przyszedł czas na naszego rodzynka, Lee Dorrian’a – jego wokale na trzech ostatnich pozycjach w dyskografii Napalm Death z jego udziałem to esencja jego umiejętności. Tak jak na „Scum” CD2 i „The Peel Sessions” chłop brzmiał, jakby prześmiewczo udawał metalowego wokalistę jednocześnie mierząc się z mutacją, tak na „From Enslavement to Obliteration” pokazał, że potrafi zaprezentować świetny guttural i potężny, bestialski ryk, choć nie tak zaakcentowany jak u jego następcy, Barney’a.
Poza tym, Dorrian próbuje również prezentować czysty śpiew i inwokacje na „Evolved as One”. Nieraz słyszałem, że jego czyste partie wokalne są bardzo koślawe, irytujące i ogólnie beznadziejne – i to jest prawda, na Cathedral brzmiało to co najmniej komicznie. A jednak na Napalm Death jego czysty śpiew sprawdza się doskonale, cudnie się wpisuje w surowy klimat „From Enslavement to Obliteration”.
Przekaz ważniejszy od muzyki
Przyglądając się warstwie lirycznej albumu można śmiało dostrzec, że stanowi on pewnego rodzaju koncept. Teksty o polityce, ekologii i ludzkich słabościach są bardzo spójne z agresywnymi kompozycjami, duszną produkcją i okładką. Sprawiają, że dojrzały słuchacz dostrzega w przekazie szczerość, ale i prawdziwe emocje – silne zażenowanie, gniew, zmartwienie otaczającą rzeczywistością i zostaje uczulony na wszystkie niedomagania systemu, w jakim przyszło mu żyć.
Jest to o tyle ciekawe, że Napalm Death skupili się na uczulaniu tych słuchaczy, którzy dostrzegą sens w ich muzyce, głównie chodzi o młodych ludzi. Pokazują nam, że świat nie jest cukierkowy, rzeczywistość jest brutalna i powinniśmy zmierzać do tego, by zmieniać ją na lepsze. Aż chce się wyjść z transparentami na ulicę i krzyczeć, co nam nie pasuje – w końcu przekaz niezmiennie od 30 lat jest aktualny i myślę że byłby, nawet gdyby sytuacja polityczna na świecie się zmieniła.
- Fanpage Napalm Death: https://www.facebook.com/officialnapalmdeath
- Oficjalna strona zespołu: https://www.napalmdeath.org/

Lista utworów:
1. „Evolved as One”
2. „It’s a MANS World”
3. „Lucid Fairytale”
4. „Private Death”
5. „Impressions”
6. „Unchallenged Hate”
7. „Uncertainty Blurs the Vision”
8. „Cock-Rock Alienation”
9. „Retreat to Nowhere”
10. „Think for a Minute”
11. „Display to Me”
12. „From Enslavement to Obliteration”
13. „Blind to the Truth”
14. „Social Sterility”
15. „Emotional Suffocation”
16. „Practice What You Preach”
17. „Inconceivable?”
18. „Worlds Apart”
19. „Obstinate Direction”
20. „Mentally Murdered”
21. „Sometimes”
22. „Make Way!”
23. „Musclehead”
24. „Your Achievement?”
25. „Dead”
26. „Morbid Deceiver”
27. „The Curse”
2 komentarze
Super recka, jednakże Broadrick odszedł z ND dla Head od David, nie Godflesh, którego w 1986 jeszcze nie było.
Cześć. W imieniu kolegi dziękuję za komentarz. Już poprawione. 🙂