RECENZJE

Recenzja: Orbit Culture – „Nija”, czyli przebojowy łomot

Orbit Culture Nija
Koncert zespołu Faun

Melodic death metal może kojarzyć nam się z utworzonymi w latach 90-tych At the Gates czy In Flames. Zespoły te odcisnęły duże piętno na kapelach, które muzykę zaczęły grać zdecydowanie później. Tak jest również w przypadku Orbit Culture. Szwedzka formacja zaprezentowała na początku sierpnia swój najnowszy album „Nija”, składający się z najlepszych cech gatunku.

Orbit Culture na „Nija” pokazuje jednak zdecydowanie więcej

Oczywiście deathmetalowy sznyt widać w każdym utworze na płycie, ale skandynawscy muzycy zadbali o to, by ich dzieło nie było zbyt łatwe do zakwalifikowania. Tak więc odnotować tutaj można także wpływy klasycznych metalcore’owych zespołów jak Killswitch Engage czy Parkway Drive. Kawałki mają pazur, jednak ostre zwrotki mieszają się z melodyjnymi, niemal wręcz przebojowymi, refrenami. Dzięki temu Orbit Culture jest w stanie przyciągnąć do siebie zarówno zwolenników bezlitosnego ciężkiego brzmienia, jak i tego bardziej łagodnego i wpadającego w ucho.

Single idealnie obrazują różnorodność „Nija”

„Nensha” już na samym wstępie częstuje nas potężnymi gitarami oraz dudniącą w tle perkusją, która zdecydowanie zasługuje na uwagę. Siedzący za bębnami Christopher Wallerstedt odwalił kawał dobrej roboty, dzięki czemu poszczególne kawałki mają mnóstwo energii.

„Rebirth” natomiast to nieco łagodniejsze oblicze zespołu. Niklas Karlsson prawie w ogóle tutaj nie wrzeszczy, przez co jeszcze wyraźniej widać podobieństwo jego stylu wokalnego do tego stosowanego przez legendarnego Jamesa Hetfielda.

Niestety momentami frontman tak bardzo przypomina lidera Metalliki, że brzmi to niemal jak stylistyczna kradzież. Na szczęście Karlsson w głównej mierze growluje i robi to naprawdę dobrze. Jego potężne krzyki sprawiły, że nieraz odczułem dreszcze emocji podczas słuchania „Nija”.

Orbit Culture serwuje wiele przejmujących momentów

W takich kawałkach jak „North Star of Nija”, „The Shadowing” czy „Behold” czuć autentyczne emocje, wypływające nie tylko z gardła wokalisty, ale również z poszczególnych instrumentów. Teksty są bardzo osobiste, czasami nawet intymne, dotyczące m.in. autodestrukcji i świadomości skutków popełnionych przez siebie błędów. Cała płyta epatuje goryczą, lecz można też wyczuć w konkretnych fragmentach iskierkę nadziei. Jakby Orbit Culture chciało nam powiedzieć, że pomimo tych wszystkich nieprzyjemności nadal jesteśmy w stanie się podnieść i iść dalej.

Nie wszystko jednak na „Nija” wyszło dobrze

Pomimo wielu wspaniałych utworów „Nija” zawiera także te mniej interesujące. Takie „Open Eye” czy „Mirrorslave” zdają się być pozbawione tożsamości i brzmią nijako, chociaż nawet one mają swoje momenty. Ponadto zamykający album instrumentalny „Set Us Free” sprawia wrażenie niepotrzebnego podsumowania, tak więc znajdujące się przed nim „The Shadowing” zdecydowanie byłoby lepszym zwieńczeniem całości.

Orbit Culture Nija okładka płyty
Culture – Nija (2020)

Tracklista „Nija”:

1. At the Front
2. North Star of Nija
3. Day of the Cloud
4. Behold
5. Open Eye
6. Mirrorslave
7. Nensha
8. Rebirth
9. The Shadowing
10. Set Us Free

Podobne artykuły

Recenzja: Trivium – In Waves

Redakcja

Recenzja: Septicflesh – Titan

Tomasz Koza

„Brud” – recenzja filmowej biografii Mötley Crüe

Szymon

2 komentarze

Mar Boro 28 sierpnia 2020 at 21:16

Ten zarzut z Hetfieldem jest mocno przesadzony. Facet śpiewa jak w większości metalcore’owych kapel, a do Jamesa ma po prostu podobny głos. Jedyny utwór gdzie takie skojarzenie nasuwa się praktycznie samo, bez lektury tej recenzji, to „Mirrorslave”. Tak czy tak, nigdy nie słyszałem o tym zespole a po tej recenzji i odsłuchaniu albumu muszę rzec, że zainteresowałem się bardzo. Z mojej strony 8/10!

Odpowiedz
Małgorzata 24 września 2020 at 09:36

Szkoda, że nikt z redakcji nie wysylił się na przeczytanie/obejrzenie chociaż jednego wywiadu z Niklasem. Gość niemal zawsze podkreśla, że Metallica jest jego ulubioną kapelą, największą inspiracją. I traf chciał, że ma bardzo podobną barwę głosu do Jamesa. Zresztą, zobaczcie sobie cover Hardwired.

Odpowiedz

Zostaw komentarz