Nie dam się kolejny raz oszukać Maxowi! Co to to nie! Nie napiszę kolejnej pochlebnej recenzji płyty Soulfly! Uważam, że od dobrych 15 lat zespół serwuje nam zapętlony w nieskończoność ten sam zestaw utworów. Owszem, trochę miesza w przepisie na swoją muzykę, ale ogólnie liczba klocków, z których składa się ta konstrukcja jest mocno ograniczona.
„Totem”, czyli najnowszy już 12. w dorobku zespołu Soulfly album w zasadzie niczym nie różni się od wydanego w 2018 roku krążka „Ritual”. Ten z kolei jest łudząco podobny do wypuszczonego w 2015 „Archangel”, który jest praktycznie taki sam jak… Łapiecie już ten schemat? Ok, czyli wiadomo już, że stylistycznie rewolucji nie ma, ale czy poza brakiem innowacyjności nowej płycie Soulfly można coś więcej zarzucić? Niestety tak.
Zmiany w Soulfly? Tylko personalne
Na początek garść faktów. „Totem” to pierwszy od 18 lat – czyli od czasu wydania świetnego albumy „Prophecy” – krążek nagrany bez Marco Rizzo, który został wyrzucony ze składu Soulfly w 2021 roku w niezbyt przyjemnych okolicznościach. W mediach wylał trochę pomyj na to, jak został zostawiony sam sobie w czasie pandemii i nie otrzymał absolutnie żadnego wsparcia finansowego od macierzystej formacji.
Czy zmiana personalna wpływa w zasadniczy sposób na to, jak brzmi nowy album – prawdę mówiąc nieszczególnie. Głównodowodzącym Soulfly od zawsze był Max Cavalera i to on decydował o praktycznie wszystkich artystycznych kwestiach związanych z zespołem.
Album „Totem” – dzieło ojca i syna
Tym razem twierdzi on jednak, że „Totem” ma dwóch – nomen omen – ojców. Jego samego oraz Zyona – jego syna, a zarazem perkusistę formacji. W wywiadach promujących album mówi on o niesamowitej energii, którą udało się wytworzyć komponując oraz nagrywając to wydawnictwo. No cóż, cieszę się, że relacja ojciec-syn w rodzinie Cavalerów ma się dobrze. Nie odczuwam jednak, żebyśmy my odbiorcy z tego tytułu dostali coś wyjątkowego do odsłuchania.
„Totem” to bowiem zestaw do bólu standardowych utworów spod szyldu „Cavalera Corporation”. Pozornie absolutnie niczego nie brakuje tym kawałkom. Są odpowiednio ciężkie, riffy bujają, gdy trzeba to odpowiednio nabierają tempa, gdy trzeba stają się niesamowicie ciężkie, ale ogólnie – niewiele z tego wynika.
Ma się wrażenie, że to raczej dobrze wypracowana sztanca, a nie owoc pracy twórczej. Po – dość przyjemnym, nie ukrywam – odsłuchaniu krążka ma się wrażenie, że nic z niego u słuchacza nie zostaje. Utwory zlewają się w jedną, strawną, łatwo przyswajalną, ale niezbyt odżywczą papkę.
Soulfly – szybki przelot
Zawsze w recenzjach staram się odnosić do niektórych utworów, które w jakiś sposób zwróciły mają uwagę. W przypadku „Totem” trudno mi to zrobić. Kawałki przeleciały przeze mnie tak szybko jak śliwki popite lekko popsutym kefirem. Może jednak spróbuję.
Nieźle słucha się „Scouring The Vile” z gościnnym udziałem Johna Tardy’ego z Obituary. Jego charakterystyczny wokal naprawdę nieźle pasuje do numeru, a sam kawałek wchodzi naprawdę w ciężkie rewiry metalowego grania.
„Filth Upon Filth” z kolei ma prosty, ale całkiem fajnie bujający riff.
Zamykający album „Spirit Animal” zwraca z kolei uwagę nietypową jak na Soulfly długością. Prawie 10 minut – zespół Maxa raczej nigdy nie zapędzał się w tak rozbudowane wręcz progresywne rejony. Mam jednak poważne wątpliwości, czy w kawałku jest na tyle dobrych pomysłów, żeby zapełnić ten czas w ciekawy sposób. Oddać muszę natomiast, że środkowa partia z naprawdę dobrą solówka robi świetne wrażenie!
Głupi recenzent – Soufly dobre
Dużo w tej recenzji gorzkich słów i złośliwości w stronę Maxa i najnowszej płyty Soulfly. Piszę to jednak jako wieloletni fan jego dorobku, który jest mocno rozczarowany tym, że będący niegdyś w awangardzie metalu artysta wygodne usadowił się w swojej norce i raczej nie zapuszcza się w odleglejsze i nieco mniej komfortowe dla siebie strefy metalowego grania. Wpływ na to ma również trochę przesyt formułą Soulfly, a także jego innego projektu, czyli Cavalera Conspiracy. W zasadzie to dokładnie ten sam styl muzyczny.
Podsumowując napiszę, że album „Totem” przesłuchałem z umiarkowanym entuzjazmem. Doskonale zrozumiem jednak, jeśli ktoś się z taką oceną fundamentalnie nie zgodzi i uzna, że to świetny krążek, a głupi recenzent chce wyjść na „yntelygenta” i krytykuje. Osobiście jednak z większą przyjemnością słucham obecnie (i to od dobrych kilku lat) jego dawnych kolegów z Sepultury.
Oficjalna strona zespołu Soulfly: https://www.soulfly.com/
Lista utworów na płycie Soulfly – „Totem”:
- Superstition
- Scouring The Vile
- Filth Upon Filth
- Rot in Pain
- The Damage Done
- Totem
- Ancestors
- Ecstasy of Gold
- Soulfly XII
- Spirit Animal
4 komentarze
Nie zgadzam się z tą recenzją, Soulfly to Soulfly i nie ma co oczekiwać, że będzie to Darka Funeral, czy inne, dla fanów Maxa płyta zaje…ta. A co do Sepultury obecnej to przecież to cover band z płytami poprawnymi, ale bez szału, Sepultura nie żyje od 1996 roku, taka prawda.
Jestem fanem Soulfly lecz ostatnie płyty nie dają mi tyle co prophecy czy dark ages. Oczywiście są dopracowane lecz brakuje im klimatu dawnego Maxa. Wpływ CC jest bardzo widoczny w obecnych płytach Soul.
Zgadzam się z Tobą. Można zarzucać staremu Soulfly (temu z 3 pierwszych płyt), że nu-metal, że to, że tanto. Ale tamte płyty miały w sobie to „coś”. Klimat, który powodował, że chciało mi się ich słuchać po raz „enty”. A teraz… Na każdej z płyt Soulfly znajduję jakieś perełki. Nawet na wg mnie najsłabszej, za którą uważam „Conquer”. Ale czy o to chodzi, by szukać takich momentów pocieszenia? Zwłaszcza, że starsze płyty połykam w całości?
Macie rację, nie jest to najlepsza płyta Soulfly ale jak zawsze u Maxa trzyma poziom. Mam wszystko co nagrał Max i zawsze chętnie do czegoś wracam. Za chwilę, 5 sierpnia Max będzie obchodził 55 urodziny.