Zazwyczaj staram się pisać recenzje nie dalej niż dwa tygodnie od premiery danego albumu. Zdarzają się jednak wyjątki, które wymagają głębszego przemyślenia, analizy na chłodno. Przykładem takiego krążka jest najnowsze wydawnictwo grającej atmospheric black metal formacji Sunken zatytułowane „Livslede”. Z góry uprzedzam: jeśli macie już wyrobioną opinię na temat ostatniego dzieła Duńczyków to radzę w tym momencie się zatrzymać i nie czytać dalszej części tekstu.
[newsletter]
Sunken „Livslede” synonimem przyjemnej monotonii?
Najnowsze wydawnictwo formacji Sunken ukazało się dokładnie 18 września 2020 roku nakładem wytwórni Vendetta Records. Album zatytułowany Livslede jest dopiero drugim pełnometrażowym krążkiem Duńczyków będącym następcą wydanego w 2017 roku „Departure”.
Dzieło Sunken było promowane przez wydany w sierpniu singiel pt. „Ensomhed”, który jednocześnie jest utworem otwierającym płytę. W tym momencie na chwilę się zatrzymam. Numer, który pojawił się dokładnie miesiąc przed premierą całego materiału, choć monotonny i tak przykuł moją uwagę. Sama kompozycja jest nieprawdopodobnie rozbudowana i nawet przyjemna, ale w żaden sposób nie jest innowacyjna.
„Ensomhed” łączy ze sobą motywy, które znam z twórczości zespołów takich jak Batushka, Downfall of Gaia, Swallow the Sun czy Agalloch. Cały singiel utrzymany jest w melodyjno-melancholijnym klimacie a realizacja dźwiękowa to kawał dobrze wykonanej pracy. Generalnie, gdybym była ignorantką to na podstawie jednego utworu mogłabym scharakteryzować cały album i na tym zakończyć recenzję. Jest jednak kilka rzeczy, które Sunken sprytnie zatuszowali w ładnym singlu.
„Livslede”, czyli co ukrywa Sunken?
Prawdę mówiąc, nie kwapiłam się do zrecenzowania najnowszego wydawnictwa Sunken, ponieważ nie lubię pastwić się nad artystami i ich dziełami, których realizacja zazwyczaj okupiona jest ciężką pracą. Z reguły unikam wyrażania negatywnych opinii, jednak w tym przypadku postanowiłam zrobić wyjątek i wytknąć duńskiej formacji kilka błędów, które sprawiły, że końcowy efekt jest bardzo nijaki.
Bezpośrednią przyczyną tej decyzji było zdziwienie wywołane faktem, jak wysoko oceniany jest ten krążek, zarówno przez recenzentów jak Internautów. Pierwszym, podstawowym błędem jest to, że ekipa z Sunken zapomniała, że należy mierzyć siły nad zamiary. Od samego początku mam nieodparte wrażenie, że Duńczycy za wszelką cenę chcieli, aby ich drugi longplay okazał się hitem i przepustką na black metalowe salony.
Jak pisałam wyżej, de facto mogłabym scharakteryzować i podsumować cały materiał na podstawie wydanego w sierpniu „Ensomhed”. Jest ładnie, bardzo melodyjnie, momentami nawet przejmująco, ale w efekcie pusto i monotonnie. Cały album brzmi jakby muzycy powycinali najlepsze motywy z utworów Downfall of Gaia, Minenfre czy Agalloch i poprzeplatali je riffami i motywami charakterystycznymi dla grupy Batushka.
Z kolei czwarty numer zatytułowany „Delirium” brzmi jak żywcem wyciągnięty z repertuaru Sólstafir. Niby nie ma w tym nic złego, jednak problem polega na tym, że materiał nie brzmi jak ładny miks tych wszystkich elementów, lecz sprawia wrażenie pustej kukły zszytej z poszczególnych fragmentów. Skutek był taki, że zamiast skoncentrować się na muzyce w głowie rozbierałam kompozycje na części pierwsze dopasowując poszczególne elementy do konkretnych wykonawców.
Black metal – czytaj także:
- Yoth Iria: singiel i teledysk z debiutanckiego albumu „As the Flame Withers”
- Black metalowe Top 10 najciekawszych albumów w 2020
- Recenzja: Martwa Aura – „Morbus Animus” (2020)
Jaka jeszcze jest ukryta prawda?
Kolejnym słabym ogniwem tego wydawnictwa jest perkusja, która w singlu schowała się za ścianą gitar i niezłym wokalem, by później zrobić nam przykrą niespodziankę. Niestety w trzecim utworze Sunken obnażają brzydką prawdę o swojej sekcji rytmicznej, częstując nas bębniarskim solo, które nie dość, że kaleczy uszy, to jeszcze trwa w nieskończoność. Prostacka linia perkusji absolutnie działa na niekorzyść materiału, zabijając każdy ładniejszy motyw bezmyślnym waleniem w werbel. To monotonne trzaskanie jest tak bardzo drażniące, że po trzecim kawałku musiałam zrobić sobie przerwę, żeby chwilę odpocząć. Efekt był taki, że do ponownego przesłuchania „Livslede”, wróciłam dopiero po kilku tygodniach.
Czy „Livslede” ma dobre strony?
Byłabym bardzo niesprawiedliwa w swojej ocenie gdybym napisała, że „Livslede” jest absolutnie pozbawione dobrych stron. Najmocniejszym atutem tego wydawnictwa zdecydowanie jest linia gitar. Mimo, że partie zbudowane są w dużej mierze na motywach znanych z twórczości innych black metalowych kapel, to w całości brzmią naprawdę dobrze. To właśnie harmonijne i melodyjne tremolo sprawia, że melancholijny klimat utrzymuje się przez cały czas trwania krążka. Drugą zaletą ostatniego dzieła Sunken są niesamowicie płynne przejścia między kolejnymi utworami, skutkiem czego słuchający jest podstępnie zmuszony do przesłuchania całego materiału. Partie wokalne też zasługują na chwilę uwagi. Choć wokalista brzmi jak kalka lidera pewnej podlaskiej formacji, to momentami potrafi oczarować klimatycznymi melorecytacjami, których moim zdaniem jest zdecydowanie za mało.
Co znajdziemy na nowej płycie Sunken?
Na najnowszy materiał składa się 5 kompozycji, które w zasadzie tworzą jeden, trwający 40 minut kawałek. Jak na atmospheric black przystało, album otwiera klimatyczne intro, które podsyca atmosferę, płynnie przechodząc do pierwszych dźwięków drugiego utworu, „Ensomhed”.
Po trwającym ponad dwanaście minut ładnym składaku dopada nas dreszczyk zażenowania w postaci perkusyjnej masakry otwierającej trzeci numer na krążku, pt. „Foragt”. Zsuwając się powoli po równi pochyłej, docieramy do osadzonego w stylistyce Sólstafir kawałka „Delirium”.
Na sam koniec Sunken serwują nam prawie dziesięciominutowy „Dødslængsel”, który ogólnie nie jest zły, ale kompletnie nie wnosi nic nowego, niepotrzebnie przedłużając agonię „Livslede”.
Sprawy techniczne, czyli brzmienie i okładka „Livslede”
Mimo że „Livslede” jest albumem bardzo monotonnym i jałowym, nie można mu ująć dobrej realizacji technicznej. Pomijając obecność nieszczęsnej perkusji, cała reszta brzmi naprawdę nieźle. Plusem działającym na korzyć tego wydawnictwa są ładnie zrealizowane przejścia pomiędzy kolejnymi kawałkami, co sprawia, że całość jest bardzo spójna i da się słuchać do końca. Brzmienie samo w sobie jest bardzo przeciętne. Jest ładnie, zgrabnie, ale bardzo niekonkretnie i bezpłciowo. Mnie „Livslede” kompletnie nie porwało.
Jeżeli chodzi o okładkę, to jej graficzna forma może zachęcić do sięgnięcia po ten album, chytrze nie zdradzając co tak naprawdę kryje się, za tym nader udanym obrazkiem. Niestety nie udało mi się dotrzeć do informacji, czym konkretnie inspirował się artysta będący autorem tego rysunku, ale jako że wyszło bardzo ładnie to, postanowiłam nie drążyć tematu.

Lista utworów:
1. Forlist
2. Ensomhed
3. Foragt
4. Delirium
5. Dødslængsel