Poprzednia płyta Theriona, czyli trzygodzinna metalowa opera „Beloved Antichrist” (moja recenzja) bez wątpienia była najambitniejszym przedsięwzięciem w historii zespołu. Trzy lata później niekwestowany lider zespołu Christofer Johnsson dał komendę „Cała wstecz!”. „Leviathan”, czyli 17. album w dorobku Theriona to płyta o wiele bardziej przystępna i przebojowa, ale niestety również… banalna.
Przebojowy rock symfoniczny, czyli Therion na płycie „Leviathan”
Therion od zawsze miał niebywałą umiejętność wyważonego łącznie metalowych zadziorności i ciężaru z melodyjnością i przebojowością. Dodatkowo w to wszystko bardzo sprawnie wplatał elementy symfoniczne, operowe czy folkowe. Płyty takie jak „Secrets of The Runes”, czyli „Vovin” są dla mnie wręcz wzorcowym przykładem takiego grania.
Na „Leviathan” wajcha przebojowości powędrowała moim zdaniem niestety zbyt bardzo w stronę hitowości. Sprawia to, że muzyka nie jest odpowiednio wyważona, a jej poszczególne elementy w najlepszym wypadku pasują umiarkowanie, a w najgorszym – wręcz się ze sobą gryzą.
Weźmy chociażby otwierający album „The Leaf on the Oak of Far”. Otwierający riff jest wręcz hard rockowy, a nie metalowy. Ok, w ogóle nie brzmi to jak Therion, ale fajnie buja. Niestety w refrenie wodze przejmują orkiestra i operowy śpiew i całkowicie mi to nie brzmi. Z jednej strony „ejtisowy” hit – z drugiej pompatyczne chóralne zaśpiewy.
Niby wiem, że Therion tak po prostu gra. Jednak odpowiedni balas składników jest w tym wypadku kluczowy, bo granica między epickim metalem symfonicznym, a napuszonym kiczem jest cienka i ruchoma.
Sprawdź inne recenzje rock-metalowe:
- Więcej mocy w prog-metalu czyli recenzja “Imperial” Soen
- Recenzja: Wardruna – „Kvitravn”. Gdy natura spotyka się z antyczną muzyką
- Recenzja płyty „Greatest Hits” zespołu Turbo, czyli 40 lat minęło
Marko Hietala wspiera Therion
Nie w każdym przypadku tak jednak jest. Jednym z jaśniejszych punktów płyty „Leviathan” jest utwór „Tuonela” z gościnnym udziałem Marka Hietali (ex-Nightwish). To moim zdaniem bardzo niedoceniony wokalista, który zawsze ukrywał się ze wiodącymi prym wokalistkami swojej poprzedniej formacji.
Tutaj wysuwa się na pierwszy plan i brzmi to naprawdę świetnie. Sam utwór utrzymany jest w średnim, marszowym tempie, a ciepły damski wokal świetnie uzupełnia śpiew Hietali. Ciekawie brzmią też smyczki w refrenie, które nie dominują, ale dają bardzo ciekawy, nawet nieco folkowy posmak. Zdecydowanie świetny numer.
Odległe echa „Beloved Antichrist” na „Leviathan”
Dalekie odejście od metalowego grania słychać było bardzo wyraźnie już na poprzedniej płycie, ale również na „Leviathan” znaleźć można kawałki zdecydowanie bardziej w stylu musicalowym czy operetkowym niż krwiście metalowym.
Najlepszym przykładem takiego grania jest chociażby singlowy utwór tytułowy. Gdyby nie krótka i niezbyt zapadająca w pamięć solówka w środkowej części utworu można by niemal w ogóle zapomnieć o tym, że do zagrania tego numeru użyte były gitary.
Podobnie jest z resztą z następnym numerem, czyli podniosła balladą „Die Wellen Der Zeit”. Jednak ze względu na jej charakter można bardziej zrozumieć delikatne brzmienie.
Halo! Czy Therion gra w ogóle metal na „Leviathan”?!
Na płycie niby jest kilka numerów, które metalowej braci mogą nieco przyspieszyć tętno – jednak jakichś szczególnych palpitacji serca się nie spodziewajcie. Śruba nieco mocniej dokręcona jest chociażby w „Aži Dahāka”, które jest naprawdę czadowym i zagranym z niezwykłą werwą numerem. Ciężej, wręcz doomowo robi się natomiast podczas „Eye of Algol”. Fajny w tym kontekście, choć prosty w konstrukcji, jest też numer „Great Marquis of Hell”.
Ogólnie jednak odnoszę wrażenie, że problemem płyty jest produkcja. Jest bardzo wygładzona, brakuje jej zadziorności, gitary są pochowane gdzieś w tle. Na front wysuwają się niezwykle rzadko – stąd zadziorność gubi się w natłoku innych dźwięków. Być może właśnie przez to przebojowość wydaje się wręcz nachalna. Wiedząc jak potężnie Therion potrafi brzmieć na żywo, jest to z pewnością odczuwalna wada najnowszej płyty zespołu.
Prosto, prościej, „Leviathan”
Trochę narzekam na tę płytę, ale ogólnie przesłuchanie 45 minut, które trwa „Leviathan” nie jest w żadnym wypadku uciążliwe. Słucha się tego bezboleśnie, ale również niestety bez szczególnej euforii. Refreny, które mają od razu zapadać w pamięć, jednym uchem wpadają, drugim wypadają. Podniosłe, chóralne zaśpiewy zalatują trochę paździerzem, a całość niestety nie budzi większych emocji. Przynajmniej moich.
Na odnotowanie zasługuje także kiczowata, ale zgodna z estetyką Theriona okładka. Wspominając takie wiekopomne „dzieła” sztuki wizualnej jak cover arty „Theli” czy „A’arab Zaraq – Lucid Dreaming” ten z “Leviathana” może uchodzić wręcz za gustowny.
„Leviathan” – pierwsza część nowej trylogii Therion
Na koniec trzeba też dodać, że „Leviathan” ma być pierwszą części trylogii. Każda z nich ma być utrzymana w nieco innym nastroju. Pierwsza ma być bezpośrednia, podniosła i przebojowa (co udało się aż za bardzo!), druga – mroczna i melancholijna, a trzecia – eksperymentalna, progresywna i folkowa. Trochę to dziwne, bo utwory na płycie nie łączą się w jakąś wspólną całość – każdy z nich nawiązuje do mitów i legend z różnych stron świata. Może jednak jest w tym jakiś większy sens, którego na razie nie dostrzegam. Na razie więc wstrzymam się z ocenami do ukazania się całości. Kolejne części mają pojawiać się na rynku w 2022 i 2023 roku.
Oficjalny profil FB zespołu Therion: https://www.facebook.com/therion/

Therion „Leviathan” lista utworów:
1. The Leaf on the Oak of Far
2. Tuonela
3. Leviathan
4. Die Wellen der Zeit
5. Aži Dahāka
6. Eye of Algol
7. Nocturnal Light
8. Great Marquis of Hell
9. Psalm of Retribution
10. El Primer Sol
11. Ten Courts of Diyu
2 komentarze
chyba gdzies tam zgubilem zapalki.
Ale znalazły się?