Ależ ten kwiecień był niesamowity! Premiera za premierą. Testament, Nightwish, Katatonia, Oranssi Pazuzu, no i oczywiście Trivium. Najnowszy krążek tych ostatnich pojawił się 24 kwietnia 2020 roku i był jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie płyt tego roku.
Po genialnym „The Sin and the Sentence” liczyłem na dużo, ale jednocześnie wiedziałem, że będzie im bardzo trudno dorównać poziomem do tego wybitnego dzieła. Jednak singlowe zapowiedzi nowego albumu Amerykanów z Trivium wywołały u mnie same pozytywne odczucia, a jak było z resztą materiału? Tego dowiecie się po przeczytaniu poniższego tekstu.
Pierwszym singlem Trivium było „The Catastrophist”, do którego powstało ciekawe wideo
Teledysk w reżyserii Ryana Mackfalla powalił mnie na kolana i od razu przypadł mi do gustu. Z piosenką zresztą było podobnie. „The Catastrophist” to mocny kawałek ze świetnymi riffami. Gitary zresztą są najważniejszą częścią piosenki, a wokal Matta Heafy’ego wymiata tak samo, jak kilkanaście lat temu na „Shogunie” czy „Ascendancy”.
Tekst natomiast to również bardzo ciekawa sprawa. Liryki opowiadają o zatracaniu się, niszczeniu naszego społeczeństwa, walce samym z sobą. Muzycy bardzo odważnie wypowiadają się na takie tematy i świetnie im to wychodzi, przynajmniej w tym wypadku.
Reasumując, pierwszy singiel z „What The Dead Men Say” bardzo zachęcił mnie do przesłuchania całego wydawnictwa. A sam teledysk jest niezwykle wartościowym dodatkiem do tego utworu. „The Catastrophist” to naprawdę świetny kawałek, ale – co ciekawe – wcale nie najlepszy na całej płycie.
„What The Dead Men Say” – tytułowy kawałek zrobił na mnie olbrzymie wrażenie
To bardzo energiczny numer, który jest okraszony bardzo chwytliwym refrenem. I bardzo dobrze, bo tego typu elementy bardzo mi się podobały na jednej z ich najlepszych płyt zespołu, czyli wspomnianej już „The Sin and the Sentence” z 2017 roku. Na „What The Dead Men Say” takich refrenów jest trochę mniej i część utworów nie jest w ten sposób urozmaicona. Jednak tytułowa piosenka jak najbardziej spełnia swoje zadanie i zdecydowanie mogę dołączyć tę kompozycję do panteonu najlepszych utworów z całej dyskografii Trivium.
Zresztą „The Catastrophist” też mogę zaliczyć do tego wspaniałego grona. Także single spodobały mi się bardzo i liczyłem na to, że cały album „What The Dead Men Say” będzie utrzymany w podobnych klimatach.
Kolejna ciekawa pozycja na nowym albumie Trivium
„Among The Shadows & The Stones”, ten numer to zdecydowanie jedna z najcięższych kompozycji na całej płycie. Cieszę się, że na takie utwory też znalazło się tutaj miejsce. Widać, że muzycy wcale nie tworzą muzyki stricte komercyjnej i wcale nie przeważają tutaj spokojne momenty z czystym wokalem Matta.
Growl też się pojawia na płycie i to w bardzo dobrym stylu. Piosenką z najlepszym zastosowaniem tej gardłowej techniki wokalnej jest zdecydowanie utwór „Among The Shadows & The Stones”, który jednocześnie jest bardzo energiczny i po prostu dobrze się go słucha. Jest do czego pomachać z głową. Czuję, że gdy koncerty wrócą, ten kawałek będzie stałą częścią gigów Trivium.
„Bleed Into Me” Trivium – misja wykonana
Jest to jeden z czterech bardzo dobrych utworów na „What The Dead Men Say”. Niestety na płycie trochę takich brakuje. Za to mamy sporo średniaków. Czym jednak „Bleed Into Me” zasłużyło sobie na tak dobrą opinię w moich oczach?
W muzyce Trivium od zawsze podobały mi się melodyjne refreny połączone z growlem i ciężkimi riffami. Tak właśnie zbudowane jest „Bleed Into Me” i spełnia moje kryteria. Jednocześnie muszę przyznać, że ten utwór nic nowego nie wnosi do dorobku Trivium i nie jest oznaką żadnej ewolucji w twórczości zespołu. Zresztą na całym albumie brakuje czegoś, co pokazałoby, że formacja nie stoi w miejscu i wciąż potrafi znaleźć miejsce rozwoju. Widocznie tym razem nie udało im się wymyśleć czegoś takiego.
„The Defiant” – w tym miejscu zaczynają się odpady z „The Sin and the Sentence”
Pierwsza połowa „What The Dead Men Say” była w miarę udana, ale jej druga połowa według mnie wypadła kompletnie poniżej oczekiwań. Znalazły się tam takie utwory jak „The Defiant”, „Sickness Unto You” czy „Scattering the Ashes”. Podczas gdy ten pierwszy jest jeszcze w miarę przyjemny, przy słuchaniu dwóch następnych już się męczyłem.
Ewidentnie są to nieudane kompozycje, w których naprawdę wiele rzeczy nie wypaliło. Nawet wokal Heafy’ego, który był według mnie zawsze mocnym punktem, jeśli chodzi o artystyczny poziom utworów, nie brzmi zbyt dobrze w tych kawałkach. Chociaż w „Sickness Unto You” znalazł się element, który jeszcze bardziej obniża ocenę „What The Dead Men Say”. Mianowicie było to brzmienie perkusji, które było po prostu irytujące.
Przynajmniej zakończenie płyty było w miarę pozytywne
Ostatnia piosenka na trackliście na pewno była dużo lepsza od kilku poprzedzających ją utworów. O co zresztą nie było trudno. To typowy dla Trivium kawałek z bardzo średnią solówką. Słuchając „The Ones We Leave Behind”, usłyszałem ciekawe słowa: „No hope, no help” i tak właśnie mogę krótko podsumować końcówkę najnowszego dzieła amerykańskiej formacji.

Tracklista „What The Dead Men Say”:
1. IX
2. What The Dead Men Say
3. Catastrophist
4. Amongst The Shadows & The Stones
5. Bleed Into Me
6. The Defiant
7. Sickness Unto You
8. Scattering the Ashes
9. Bending the Arc to Fear
10. The Ones We Leave Behind
9 komentarzy
Trochę się nie zgadzam z recenzja mimo, że rozumiem odczucia. Jak dla mnie to świetna płyta. Pierwsze spotkanie było lekko zaskakujące, rzeczywiście druga część płyty była inna niż się spodziewałem tego po singlach. Przy kolejnych odsłuchach nabiera ona jednak mega dużego uroku. The Defiant, Sickness Unto You oraz Scattering The Ashes to jak dla mnie utwory, które są daleko od bycia „odpadami”. Nawet jeśli pochodzą z sesji Sin And Sentence? Co z tego? The Defiant muzycznie jest jak z Ascendancy wyjęte. Cała płyta to zresztą świetna podróż po tym jak zespół ewoluował na przestrzeni lat. Każdy z tych utworów mógłby się znaleźć na innym krążku zespołu i to że mają tak bardzo odmienne charaktery, a dalej brzmią jak Trivium, to jest godne uznania. Poza tym, elementy perkusyjne jako minus? O Alexie i jego pracy za perkusją chyba się mówi właśnie najwięcej w kontekście tego albumu 😀
Oczywiście nie chce brzmieć ofensywnie ani nic z tych rzeczy. To tylko moja perspektywa 😀
Nie zgadzam się z tą recenzją.
Fanem Trivium jestem od ~2011 roku i uważam, że WtDMS jest w ich top 3 albumów. Najpoważniejszą „wadą” jest długość albumu, mogliby dograć do niej ze dwa-trzy kawałki. Mam nadzieję, że w tej sesji – wzorem poprzednich albumów – nagrali jakieś covery i bonus tracki, które pojawią się za jakiś czas 😉
„Umarlak” nie musi się wszystkim podobać tak bardzo jak mi – to zrozumiałe (choć nie jestem w mniejszości – na metacritic oceny krążka to 8/10 od krytyków i 9.6/10 od użytkowników).
Nie rozumiem natomiast jak partie perkusji można nazwać „irytującymi”. Alex Bent to obiektywnie i subiektywnie najlepszy perkusista w historii zespołu. O ile na SiTS było słychać, że nie brał w pełni udziału w tworzeniu partii rytmicznych (materiał na album powstawał przed przyjęciem Alexa do Trivium) to na „WtDMS” został spuszczony ze smyczy i to słychać.
W recenzji nie znalazłem również słowa o partii basowych, a to właśnie gra Paola „robi robotę” na tym albumie. Chylę czoła inżynierowi odpowiedzialnemu za miksowanie albumu – tak dobrze nagranych partii basowych nie słyszałem już bardzo dawno.
Dla mnie to solidne 9/10.
zgadza się 9/10, 2 ostatnie płyty najlepsze,perkusja miazga:)
Dla mnie ta płyta to takie Ascendancy part 2, z tym że dużo bardziej dojrzała. A odnośnie recenzji, to właśnie pierwsza połowa płyty to takie „popluczyny” po poprzedniczce, a druga połowa pokazuje pazur. Płyta zyskuje przy dłuższym słuchaniu. Pan recenzent wg mnie się nie popisał. Pozdrawiam – fan Trivium od 2005 roku.
Album jest jednym z lepszych jakie amerykanie wydali. W zasadzie dwa utwory („Scattering the Ashes” i „Bending…”) są dość przeciętne, chociaż nie złe. Albumik wszedł i zostawił uśmiech na mordce a to już co najmniej dobrze. Muzykiem nie jestem (jestem przekonany, że w dzieciństwie musiał mi słoń nadepnąć na ucho) więc wypowiadam się jako zwykły ludek słuchający od ponad 25 lat metalu od Helloween po Emperor.
rewelacja i po raz pierwszy od in Waves perkusja wyskoczyła na nowy, wyższy poziom – może jeszcze nie KORN, ale „nowy” ma ogromny potencjał. Na ostatnich albumach podwójna stopa była irytująca, teraz wszystko pięknie współgra – przy okazji recenzja słaba i źle się ją czyta – album jest dopracowany i brzmi fantastycznie, złapali formę – fan od początku – byłem na ich wszystkich koncertach w Polsce
pierwsze odsłuchy albumu powodowały, że ostatnie kawałki przelatywały przez uszy.
Siadłem raz jeszcze i stwierdzam, że jest naprawdę w porządku.
Nie wieje nudą, mnogość pomysłów, ciężar, melodie, czego chcieć więcej?
LP jest w pierwszej trójce, zaraz po Shogun i przedostatniej płycie
porzekajcie lepiej na nowy Almanac, Smolski zawiódł okrutnie
co sądzicie o nowym Havok? dali radę?
Cześć. Dzięki za ciekawy komentarz o Trivium. Nowe Havok już przesłuchane i myślę, że mogłoby być lepiej, ale też nie jest okropnie. Lubię taki thrash, ale kilka niedociągnięć było
Cześć, recenzja nowej płytki Havok mojego autorstwa pojawi się na stronce w najbliższym czasie 😉