Z zespołem Wolfheart jest tak, że albo komuś pasuje jego styl i wówczas bardzo łatwo jest się zatracić w ich twórczości. Tuomas Saukkonen i koledzy są bowiem mistrzami w swojej kategorii, a ich melancholijny death metal nie ma sobie równych. Jeśli jednak ten styl nie leży, wówczas równie łatwo może odbić się od całej dyskografii, która w gruncie rzeczy ma bardzo podobną charakterystykę.
Nie inaczej jest z najnowszą płytą, czyli „Wolves of Karelia”. Mam jednak wrażenie, że jeśli komuś muzyka Wolfheart ma się spodobać, ta płyta z całą pewnością będzie idealna na początek przygody z melodyjnym death metalem w ich wykonaniu. Nie tylko jest esencją z twórczości, ale również zawiera jedne z najlepszych numerów w historii Wolfheart. A teraz do rzeczy!
Wolfheart uczy historii Finlandii
Zanim jednak o muzyce, warto wspomnieć o tym, że „Wolves of Karelia” to album koncepcyjny, który skupia się na dość ciekawym, a często pomijanym wątku II wojny światowej, czyli wojny zimowej na przełomie 1939 i 1940 roku pomiędzy Finlandią a Związkiem Radzieckim.
Pomimo przytłaczającej przewagi liczebnej i barbarzyńskich metod prowadzenia konfliktu sowietom nie udało się osiągnąć swoich celów, czyli przejęcia całej Finlandii. Dzięki bohaterstwu, doskonałej znajomości topografii, wykorzystaniu warunków naturalnych, ale przede wszystkim dzięki wielkiemu poświęceniu żołnierzy i ludności cywilnej Finom, pomimo utraty części terytorium, udało się zachować niezależność.
Dla mieszkańców Suomi to bardzo ważne wydarzenie, a swoje utwory o tej wojnie i jej epizodach w swojej twórczości mają takie zespoły jak Insomnium czy Amorphis.
„Wolves of Karelia” – bardzo fińska opowieść
Przebieg działań zbrojnych wprost idealnie wpasowuje się w muzykę melodic death metalowego Wolfheart. Z jednej strony, ostry growl, szalejąca perkusja i raz ostre, raz ciężkie, niemal doomowe gitarowe riffy. Z drugiej rzewne klawiszowe tło, czy pełne smutku melodie wygrywane na gitarach. Razem mogą zarazem oddawać bitewny szał, jak i beznadzieję brutalnej wojny i wszechotaczającego oraz przenikliwego zimna.
Już pierwszy numer z płyty, czyli singlowy „Hail of Steel” pokazuje wszystkie mocne karty w talii zespołu Wolfheart. W tym numerze jest wszystko, czym zespół może się poszczycić – posępny nastrój, przytłaczające riffy, ale również nieco żywsze klawisze w tle. Kawałek wieńczy świetna solówka – w żaden sposób nie można jej nazwać wirtuozerską, ale świetnie buduje klimat i pokazuje zimne fińskie emocje. Zresztą solówki to niezwykle mocny punkt całego albumu.
Wolfheart na nowe płycie szuka różnych inspiracji
Wspomniałem już, że styl Wolfheart jest dobrze znany i na tej płycie nie uległ wielkiemu przeobrażeniu. Tym bardziej jednak warto odnotować kilka inspiracji, które sprawiają, że muzyka staje się nieco bardziej różnorodna. Ot, chociażby „Horizon of Fire”, które za sprawą ponurego wstępu i głównego riffu nawiązuje do black metalu, później jednak gitara z „blackowego” tremolo przechodzi w tłustsze i zdecydowanie cięższe zagrywki.
„Reaper” to dla mnie natomiast idealny wprost przykład na inspirację sąsiedzkim melodyjnym death metalem – główny riff mogłoby napisać In Flames i z pewnością każdy fan tego zespołu uznałby, że jest naprawdę niezły. Ten numer, jak na standardy Wolfheart, jest również o wiele bardziej dynamiczny.
Muzykę w stylu „blackened” słychać też w „The Hammer” walącym z mocą – nomen omen – młota. W tym utworze jednak uwagę przykuwa szczególnie przygotowane z dużym rozmachem, niemal symfoniczne tło. Może to jest kierunek, w którym zespół powinien podążać? Jego podniosły, czasem wręcz pompatyczny styl pasowałby w takim połączeniu bez najmniejszego zgrzytu.
Znów trzeba też podkreślić świetną solówkę oraz wyciszone, wręcz intymne, akustyczne outro, które płynnie przechodzi w niezwykle łagodny i jedyny na płycie numer instrumentalny „Eye of the Storm”.
Zmieścić na „Wolves of Karelia” jak najwięcej
Być może nie wybrzmiało to jeszcze dobrze, ale w każdym numerze na „Wolves of Karelia” słychać dokładnie jaki był pomysł na ten utwór – jaki ma mieć klimat, o czym ma mówić i w jaki sposób to przekazać. Numery są przez to bardzo różnorodne, posklejane z bardzo wielu różnych elementów, ale spójne. Zespół nie boi się łączyć melodii i zadziornych riffów, czy blastów z podniosłymi klawiszami.
Takie podejście sprawia, że pomimo tego, że płyta jest relatywnie krótka – trwa około 40-minut – ma się wrażenie, że jest to dzieło niezwykle rozbudowane, pełne detali i smaczków, które można wyławiać przy każdym kolejnym przesłuchaniu. Prawdziwym królestwem takich połowów może być zamykający krążek kawałek „Ashes”. Jest w nim wszystko, za co można autentycznie zafascynować się muzyką Wolfheart.
Specyficzne brzmienie i ciekawa okładka
Podobnie jak w przypadku poprzedniej płyty „Constellation of Black Light” (recenzja) zespół zastosował dość specyficzne brzmienie. Gitary niekoniecznie wysunięte są w nim na pierwszy plan, a riff w takim wypadku wcale nie musi być najważniejszym elementem utworu. To dość specyficzne rozwiązanie, ale Wolfheart jest w tym konsekwentny już od dawna.
Nie jest to więc wypadek przy pracy, dziwna koncepcja artystyczna, lecz starannie przemyślany zabieg, który ma nieco inaczej rozłożyć akcenty w muzyce. Ja to kupuje, ale zrozumiem, jeśli ktoś wolałby, żeby ostre jak krajzega gitary były najważniejsze.
Bardzo podoba mi się też okładka – minimalistyczna, symboliczna i od razu przykuwa uwagę!
Jeśli masz polubić Wolfheart, to teraz!
„Wolves of Karelia” to dla mnie ścisły top płyt Wolfheart. Kto wie, może z czasem spodoba mi się nawet bardziej niż debiutancki krążek „Winterborn”. Żeby jednak to stwierdzić, potrzebuję jeszcze trochę czasu. Nie mam natomiast wątpliwości, że najnowsza płyta finów to świetny materiał, którym fani stylu zespołu będą wprost zachwyceni.
Jeśli Ty, drogi czytelniku, nie miałeś jeszcze okazji zapoznać się z muzyką Wolfheart, jest ku temu świetna okazja – bez zastanowienia sięgaj po „Wolves of Karelia”!

Tracklista „Wolves of Karelia”:
1. Hail of Steel
2. Horizon on Fire
3. Reaper
4. The Hammer
5. Eye of the Storm
6. Born From Fire
7. Arrows of Chaos
8. Ashes