RELACJE

Relacja: Animals As Leaders, Materia, Deadpoint – Wrocław, 01.10.2016

animals as leaders wroclaw 2016
Koncert zespołu Faun

Tegoroczna jesień koncertowa we Wrocławiu miała na poważnie rozpocząć się wraz z wirtuozami z Animals As Leaders, a zamiast tego wystartowała z wielkimi kłopotami. Problemy techniczne, kiepskie nagłośnienie oraz główna gwiazda, która spóźniła się na swój występ jedyne… trzy godziny.

Zacznijmy jednak od początku. Już przy wejściu do klubu Alibi dowiedzieliśmy się, że Amerykanie mają problem z dotarciem do stolicy Dolnego Śląska i utknęli gdzieś na autostradzie. Jak powiedział później ze sceny lider zespołu, Tosin Abasi, chłopaki dwukrotnie (!) złapali gumę w swoim vanie, przez co spędzili w nim łącznie ponad 14 godzin, próbując dostać się do Polski. Nie było więc do końca wiadomo, kiedy zespół ostatecznie zjawi się we Wrocławiu i da swój długo wyczekiwany koncert. Na szczęście, było przez ten czas co robić, ponieważ organizator zadbał tego wieczoru o odpowiednie supporty. Około godziny 20:00 (godzinę po planowanym starcie) na scenę wkroczył lokalny Deadpoint, prezentujący swoistą mieszankę Groove i Thrash metalu. Muzycy promują swój debiutancki album „The Art Of Deception” i zdecydowanie robią to dobrze, a w swoim krótkim secie znaleźli też miejsce na ciekawy cover – „Wings Of Feather And Wax” supergrupy Killer Be Killed.

Następna w kolejce była Materia, czyli zespół już całkiem dobrze znany szerszej publiczności. Ekipa ze Szczecinka od razu zawładnęła sceną oraz publiką, a warto zaznaczyć, że podczas ich występu klub był już niemal pełny. W tym miejscu można pokusić się o stwierdzenie, że najwięcej na spóźnieniu Animals As Leaders zyskały właśnie supporty, które dzięki temu miały okazję grać dla naprawdę sporej grupy ludzi. Wracając do koncertu Materii – chłopaki po prostu pozamiatali. Momentami miało się wrażenie, że to oni są gwiazdą wieczoru, a po nich w zasadzie można już iść do domu (co swoją drogą kilka osób uczyniło). Fani bawili się świetnie, a młyn pod sceną trwał praktycznie przez cały ich występ. Zespół przedstawił głównie materiał ze swojej ostatniej płyty „We Are Materia”, a na bis zagrał dodatkowo metalową wersję „Na Wojtusia Popielnika”.

Po takiej dawce energii i szaleństwa na płycie, temperatura zamiast rosnąć zaczęła szybko opadać, bowiem gwiazd wieczoru nadal nie było widać na horyzoncie. Przed występem Materii otrzymaliśmy informację, że Animalsi pojawią się około godziny 23:00, natomiast z nieoficjalnych źródeł wiadomo było, że jeszcze podczas koncertu Deadpoint byli uziemieni jakieś 140 km od Wrocławia. Dla osób, które zdecydowały się opuścić klub nie czekając dłużej na ekipę Tosina Abasi’ego, organizatorzy przewidzieli zwrot pieniędzy za bilety, co zdecydowanie należy zapisać im na plus. Mimo to, większość ludzi nadal czekała dzielnie, a ich cierpliwość została nagrodzona około 23:40, kiedy to do klubu wpadli zdyszani muzycy. Tosin, Javi Reyes oraz Matt Garstka z miejsca, nie zaglądając nawet na backstage, zaczęli podłączać swój sprzęt i ustawiać odsłuchy, przez co o północy mogła się wreszcie rozpocząć ich długo wyczekiwana sztuka. Niestety, gigantyczna obsuwa oraz wszelkie problemy z nią związane, miały duży wpływ na ten koncert. Nie dało się wyzbyć wrażenia, że chłopaki chcą, aby ten pechowy dzień jak najszybciej się skończył. Sprawę pogarszało dodatkowo słabe nagłośnienie, które doskwierało słuchaczom już podczas supportów. Pierwsze numery każdego z koncertów tego wieczoru brzmiały niemiłosiernie głośno, przez co już na samym początku bębenki w uszach wręcz błagały o litość. Dopiero po jakimś czasie dźwięk stawał się na tyle akceptowalny oraz selektywny, że można było na spokojnie cieszyć się muzyką. Animalsów problemy te również nie ominęły, co było szczególnie dotkliwe biorąc pod uwagę to, z jakimi wirtuozami mieliśmy do czynienia. Czy naprawdę, mając w pamięci zmagania Deadpointu i Materii oraz podobne kłopoty techniczne, nie można było im zapobiec przed koncertem Amerykanów? Dla mnie ich występ zaczął się na dobre dopiero przy „Ka$kade”, czyli mniej więcej w połowie setu. Dalej, muzycy zagrali między innymi doskonale przyjęte przez publiczność „Physical Education”, „The Woven Web” oraz „CAFO” i… tyle. Po godzinie grania zapaliło się światło, a techniczni zaczęli składać zestaw perkusyjny. Zero bisów, zero numerów z nadchodzącego nowego albumu – chłopaki zwinęli swój sprzęt i zniknęli na backstage’u. Tylko nielicznym udało się zrobić w przelocie szybkie zdjęcie z którymś z gitarzystów, bądź też zamienić z nimi kilka słów. Rozumiem okoliczności, w jakich przyszło im grać tego dnia oraz zmęczenie nieszczęsną podróżą, jednak godzina grania (z czego pierwsze 20 minut brzmiało naprawdę kiepsko) i zero bisów to lekka przesada. W końcu wszyscy czekaliśmy na nich cierpliwie kilka godzin i to mimo, iż oferowano zwrot pieniędzy za bilety.

animals-as-leaders-wroclaw-koncert

Mam mocno mieszane uczucia co do tego koncertu, gdyż pomimo wszystkich negatywnych rzeczy, które opisałem powyżej, zobaczyłem jednak trochę porządnego grania oraz wirtuozerię na najwyższym światowym poziomie. Muzycy, mimo braku odpowiedniego przygotowania oraz krótkiego czasu grania, przez te kilkadziesiąt minut dali z siebie dużo, a to co Reyes i Abasi wyczyniali na gryfach swoich gitar to była czysta poezja. Aż chciałoby się więcej! I szczerze mówiąc – więcej nam się chyba należało.

Podobne artykuły

Inauguracja trasy zespołów Wij i Narbo Dacal. Relacja z koncertu (Warszawa, 12.01.24)

Piotr Żuchowski

Relacja: Therion, Imperial Age, Null Positiv – Warszawa, 17.03.18

Szymon

Relacja: Doro w Polsce, Warszawa – 04.10.2011

Tomasz Koza

Zostaw komentarz