Metal Kommando Fest III – trzecia w ogóle, a zarazem już druga w tym roku edycja mini-festiwalu muzyki ekstremalnej – odbyła się w sobotę, 21 października 2023 r., tradycyjnie w warszawskim klubie VooDoo. Wystąpiło pięć polskich zespołów: Garota, Abominated, Antiflesh, Towards Hellfire i Embrional. O tym, jak wypadły, przeczytacie w poniższej relacji.
Czytaj też: Relacja z koncertu Malevolent Creation w Warszawie
Garota i Abominated – miłe zaskoczenie na początek
Metalowy maraton w VooDoo rozpoczął się już około godziny 18 od występu Garoty. Wiele sobie po nim obiecywałem, bo podszyty punkowym brudem black/thrash spod znaku Midnight, Knife czy Truchła Strzygi w ostatnim czasie często płynie z moich głośników, a szczecińska horda wykonuje podobny rodzaj muzyki.
Niestety dotarłem do klubu, gdy Garota już grała i bardzo żałuję, że nie zdążyłem na wcześniejszy autobus, jadący w kierunku warszawskiej Woli. Kilka utworów, których miałem możliwość wysłuchać, zrobiło naprawdę dobre wrażenie i wywołało chęć zobaczenia chłopaków na żywo jeszcze raz w pełnym secie.
Ich krótki występ zakończył się około 18:40 i tu nastąpił pierwszy, na szczęście jedyny poważny, zgrzyt organizacyjny. Gdy wokalista Garoty zapowiadał ostatni utwór, na scenie pojawiła się już ekipa techniczna i momentalnie zaczęła składać sprzęt. Spowodowało to pewną konfuzję zarówno w szeregach niezbyt jeszcze licznej publiczności, jak i samego zespołu, który zdążył tylko zapewnić, że niedługo powróci do Warszawy na dłuższy koncert, a potem pospiesznie zwinął się ze sceny.

Tłum na sali znacznie zgęstniał przed występem drugiego w kolejności Abominated. Przedstawiciele lokalnego, stołecznego podziemia wydali właśnie swój debiutancki długogrający album “Traumatic Putrefaction”, którego przed Metal Kommando nie miałem okazji wysłuchać, czekała mnie więc niespodzianka. Jak się miało za chwilę okazać – bardzo miła.
Abominated gra death metal w stylu szwedzkiej szkoły, a jego inspiracje słychać bardzo wyraźnie. Od początku występu grupy nie mogłem się pozbyć skojarzeń z Dismember, które dodatkowo potęgował fakt, że wokalista Grzegorz Młynarczyk posturą i stylówą trochę przypomina Mattiego Kärki.
W ciągu około 45-minutowego setu Abominated zaprezentowało materiał z długogrającego debiutu oraz wcześniejszej demówki, a na sali unosił się niemal namacalny duch lat 90. Adidasy na nogach, okulary przeciwsłoneczne na nosach, a do tego naprawdę jakościowy death metal, którego nie powstydziliby się skandynawscy klasycy. Zespół szczególnie dobrze wypadł w wolniejszych, walcowatych fragmentach, takich jak np. monumentalne otwarcie numeru “Senseless Barbaric Insemination”, zapowiedzianego przez frontmana jako “ballada o tym, że jesteście na cmentarzu i chce wam się ruchać”.
Ze sceny padło jeszcze kilka podobnych żartów, zresztą zarówno w konferansjerce wokalisty, jak i zachowaniu wszystkich muzyków czuć było ogromny luz, a nawet pozytywnie pojętą nonszalancję. Zupełnie jakbyśmy oglądali zespół z wieloletnim stażem, a nie debiutantów, którzy chwilę temu wypuścili swój pierwszy krążek. Obserwujcie karierę Abominated, bo coś czuję, że jeszcze na naszej scenie sporo namieszają!
[newsletter]
Antiflesh i Towards Hellfire – dwa oblicza black metalu
Chwila przerwy na zmianę sprzętu i punktualnie o godzinie 20 na scenie pojawił się świętujący dziesięciolecie zespół Antiflesh z Wrocławia. Muzycy w corpse paincie na twarzach, ubrani w jednakowe, poszarpane i brudne białe koszulki wyszli przy akompaniamencie klimatycznego intra, mając za chwilę rozpocząć podniosłe, black metalowe misterium.
Niestety już na początku, w zaledwie drugim numerze, zaczęły się problemy techniczne. Śpiewającemu gitarzyście, Mateuszowi Łukaszkowi, odczepił się pasek od gitary i za nic nie chciał znaleźć się na swoim miejscu z powrotem. Frontman Antiflesh wybrnął z nietypowej sytuacji wzorowo – obniżył mikrofon, uklęknął na scenie, gitarę opierając o udo i w tej pozycji dograł utwór do końca.
Dopiero przykręcenie uchwytu śrubokrętem pomogło, ale też nie na cały występ. W przedostatnim kawałku sytuacja się powtórzyła. Mateusz odłożył instrument, złapał za mikrofon i skupił się na śpiewaniu, a zespół dokończył występ na jedną gitarę. I powiem szczerze, że była to jego najlepsza część!
Antiflesh gra gęsty, transowy, miejscami wręcz monotonny black metal. Odpadnięcie jednej gitary paradoksalnie dodało ich muzyce dynamiki, a także pewnej selektywności brzmienia. Wcześniej sporo było pogłosu i brzęczenia w klubowych głośnikach, a pod koniec koncertu zespołu wszystkie instrumenty stały się znacznie lepiej słyszalne.

Nie mogę odmówić członkom Antiflesh, że starali się jak mogli, ale problemy techniczne trochę zepsuły odbiór występu, który miał być klimatycznym black metalowym spektaklem. Muzycznie zaprezentowali się nieźle, ale mimo to w mojej opinii najsłabiej ze wszystkich wykonawców wieczoru. Antiflesh po prostu najbardziej odstawał stylistycznie od reszty składu Metal Kommando Fest III – podczas gdy inni spuszczali publiczności soniczny łomot, Wrocławianie postawili na melancholijne, jednostajne dźwięki. Dopiero w końcówce, ze względu na okoliczności, podkręcili nieco tempo, a ograniczone instrumentarium dodało muzyce surowości, co ostatecznie wyszło koncertowi Antiflesh na dobre.
Podczas występu Wrocławian sporo osób opuściło salę koncertową, by w klubowym ogródku raczyć się wyrobami alkoholowymi i tytoniowymi, odzyskując siły po bardzo żywiołowym koncercie Abominated, a przed Towards Hellfire, którzy na pewno dla wielu fanów byli najbardziej wyczekiwanym zespołem wieczoru.
Nowa ekipa Piotra “Rambo” Szymańskiego i Roberta “Diabolizera” Powały, czyli połowy aktualnego składu Hell-Born, zadebiutowała w tym roku bardzo dobrze przyjętą płytą “Death upon the Holy Throne”, a występ na Metal Kommando Fest III był pierwszym koncertem w historii grupy. Stawił się na nim naprawdę spory tłum i jestem pewien, że nikt ze zgromadzonych nie żałował spędzonego na sali czasu.

Towards Hellfire gra black metal, jednak zupełnie inny od tego prezentowanego przez Antiflesh. Nie ma tu miejsca na melancholię i monotonię, jest szybko, agresywnie i cały czas do przodu. Zespół niewątpliwie hołduje szwedzkiej tradycji blacku, furią i brutalnością dorównując Mardukowi, wplatając jednak w swoją twórczość sporo złowieszczej melodii a’la Dissection. Jeśli w takiej muzyce możemy w ogóle mówić o “przebojach”, to przy całej swojej ekstremalności Towards Hellfire jest naprawdę przebojowe, a refreny takich numerów jak “Death upon the Holy Throne” czy “Follow the Path of Chaos” doskonale nadają się do wspólnego skandowania na koncertach.
Te dwa utwory wyróżniły się na plus w secie Towards Hellfire, ale muszę przyznać, że cały ich występ był bardzo równy i po prostu bardzo dobry. Mimo że pod tym szyldem grają razem od niedawna, wszyscy członkowie grupy to doświadczeni muzycy, którzy wiedzą, do czego służą ich instrumenty i to słychać.
Realizator w klubie VooDoo też wie do czego służą gałki konsolety, bo wykręcił Towards Hellfire brzmienie potężne, ale jednocześnie bardzo klarowne. Świetne kompozycje, świetne nagłośnienie, świetna energia i klimat muzyki, dodatkowo podbity imagem grupy (pomalowane twarze wszystkich muzyków, statyw na mikrofon Rambo ozdobiony symbolem skrzyżowanych noży oplecionych drutem kolczastym) złożyły się na prawdopodobnie najlepszy występ Metal Kommando Fest III.
Embrional – solidność weteranów
Po tym, co zaserwowali Towards Hellfire, można było się zastanawiać czy headliner festiwalu ma po co w ogóle jeszcze wychodzić na scenę. Publika znów się przerzedziła, bo niewątpliwie dla wielu osób to Towards Hellfire było głównym daniem imprezy, a ci, którzy zostali, jeszcze dłuższą chwilę dochodzili do siebie po zabójczym secie poznańskiego składu.
Embrional to jednak weterani z ponad dwudziestoletnim stażem, którzy z niejednego pieca chleb jedli i w różnych okolicznościach już grywali. Zatem wyszli i dali z siebie wszystko, absolutnie nie zawodząc zgromadzonych w klubie VooDoo fanów brutalnego death metalu. W ciągu niespełna godziny grupa zaprezentowała przekrojową setlistę z przewagą numerów z ostatniej płyty, ale pojawił się też materiał niepublikowany, który dopiero znajdzie się na nadchodzącym albumie.
Embrional na Metal Kommando Fest III zabrzmiał ostro i dynamicznie, miejscami kojarząc się nawet z thrash metalem. To nie powinno specjalnie dziwić, wszak 3/4 składu grupy gra też w Hellfuck, czyli projekcie powstałym z sentymentu starych death metalowców do jeszcze starszego thrashu w duchu wczesnego Kreatora i Sodom. Te oldschoolowe inspiracje są w muzyce Embrional słyszalne, ale na pierwszym planie mamy dość klasyczny, brutalny death metal, czasem odjeżdżający w stronę bardziej klimatycznych zwolnień, a czasem porywającej do tańca grindowej łupanki. Co również nie powinno dziwić, skoro połowa Embrionalsów współpracuje także ze Squash Bowels.

Marcin “Skullripper” Sienkiel i spółka to bardzo zajęci muzycy, udzielający się w wielu różnych projektach, ale wychodząc na scenę zawsze dają z siebie wszystko niezależnie od szyldu, pod którym występują. Embrional w klubie VooDoo zaprezentował się w pełni profesjonalnie, choć moim zdaniem nie tak porywająco jak Towards Hellfire oraz bez młodzieńczej pasji i energii Abominated. Tym niemniej zajmuje solidne trzecie miejsce na podium najlepszych występów tego wieczoru.
Na koniec warto wspomnieć o stronie organizacyjnej i pozamuzycznych atrakcjach, których – jak na festiwal przystało – nie mogło zabraknąć. Obok klasycznego stoiska z merchem zespołów grających na Metal Kommando Fest III oraz grup z nimi zaprzyjaźnionych, w VooDoo pojawił się też Antykwariat Tamka z kolekcją płyt oraz Greg z Godz ov War, prezentujący szeroką ofertę swojej wytwórni. Licznie zgromadzeni maniacy podziemnego metalu mogli więc zaopatrzyć się w muzykę, koszulki i gadżety ulubionych kapel.
Metal Kommando Fest III okazał się sukcesem frekwencyjnym, organizacyjnym i artystycznym. Wszystkie zaproszone zespoły zaprezentowały się co najmniej poprawnie, a niektóre z nich bardzo dobrze. Nagłośnienie i oświetlenie stały na typowym dla klubu VooDoo wysokim poziomie. Cóż więcej dodać? Chyba tylko to, że już czekam na następną edycję!