RELACJE

Relacja z Metal Kommando Fest V. Ekstrema na piątkę

Metal Kommando Fest logo
Koncert zespołu Faun

Za nami piąta edycja warszawskiego mini-festiwalu Metal Kommando Fest. Z kolei przed nami – już 16 listopada – edycja szósta. Co to za impreza i czy warto się na nią wybrać? Zapraszamy do lektury relacji z MKF V, na którym zagrali: Pandemic Outbreak, Upon The Altar, Hellhaim, Voidhanger i Azarath.

Czytaj też:

Pandemic Outbreak – Sepultura z Pomorza?

Impreza w warszawskim VooDoo Club wystartowała w piątek 25 października o 18:30, kiedy to przed całkiem już licznie zgromadzoną publiką zaprezentował się pierwszy z pięciu grających tego wieczoru zespołów, Pandemic Outbreak. No i było to naprawdę godne otwarcie festiwalu.

Pomorski kwartet wykonuje staroszkolny thrash/death metal według najlepszych wzorców gatunku z przełomu lat 80. i 90., na czele ze złotym okresem Sepultury. Oferuje tnące, szarpane riffy, krzykliwe, ale na swój sposób przebojowe wokale i raczej szybkie tempa, choć nie stroni od okazjonalnych walcowatych zwolnień, idealnie nadających się do headbangingu pod sceną. Mieszanka wybuchowa w stylu, który lubię najbardziej.

I chyba nie tylko ja, bo publiczność w VooDoo bawiła się przy muzyce Pandemic Outbreak bardzo dobrze, choć pomimo naprawdę solidnej jak na wczesną porę frekwencji, moshpit nie był jeszcze zbyt spektakularny. Ale co się odwlecze… Panowie zaprezentowali w większości materiał ze swojej debiutanckiej płyty „Skulls Beneath The Cross” z 2021 r., ale w setliście pojawiły się też utwory zapowiadające nadchodzący drugi album, na który złożą się zarówno całkowicie premierowe kawałki, jak i nowe wersje kompozycji znanych z wczesnych EP-ek zespołu. Jest na co czekać!

Upon The Altar – na ołtarzu war metalu

Po thrash/death metalowym huraganie, wyraźnie inspirowanym klasykami z gorącej Brazylii, klimat w VooDoo mocno się ochłodził i zdryfował w stronę Ameryki Północnej, konkretnie zaś Kanady. Słuchając Upon The Altar nie można było się opędzić od skojarzeń z kultowym Blasphemy – zaczynając od nazwy kapeli, ewidentnie zaczerpniętej z tytułu pierwszego demo Kanadyjczyków, przez sceniczny image, aż po samą muzykę, oscylującą wokół smolistego, brudnego black/deathu.

Upon The Altar tworzą od pięciu lat muzycy związani wcześniej m.in. z Devilyn czy Totenmesse, czyli zespołami uznanymi i dość oryginalnymi w swoich gatunkach, tymczasem w tym projekcie na żadną oryginalność się nie silą i oddają hołd war metalowi i jego bogom. Przy czym „granie jak Blasphemy” moim zdaniem nie zawsze sprawdza się na żywo i niestety tak było w tym przypadku.

Świece na scenie oraz łańcuchy i pasy z nabojami na piersiach i biodrach muzyków niewątpliwie robiły klimat, ale brzmienie Upon The Altar pozostawiało wiele do życzenia. Tarnowskie trio produkowało smolistą, bulgoczącą ścianę dźwięku, która sama w sobie jest dość ciężka w odbiorze, a na koncercie dodatkowo nie pomogła jej praca nagłośnieniowca. Monotonia kawałków i totalny brak selektywności brzmienia odstraszały już na początku występu, a gdy gdzieś w jego połowie akustyk tak pokręcił gałkami, że wreszcie dało się od siebie odróżnić poszczególne instrumenty, podbita została również głośność całości i to do takiego stopnia, że spora część ludzi zaczęła po prostu opuszczać salę koncertową na rzecz baru lub palarni. Nie był to niestety udany występ, ale na szczęście później było już tylko lepiej.

Hellhaim – heavy metal na sterydach

Metal Kommando zawsze było festiwalem sprofilowanym głównie na black i death metal oraz ich przyległości, tymczasem na piątą edycję organizatorzy po raz pierwszy zaprosili zespół heavy metalowy. Hellhaim co prawda sam definiuje swoją muzykę jako „extreme heavy metal”, a na MKF V przygotował specjalny set złożony ze swoich najcięższych kawałków, nie zmienia to jednak faktu, że znacząco odstawał stylistycznie od reszty składu wieczoru i oferował muzykę najlżejszą i najbardziej melodyjną. Co absolutnie nie jest zarzutem!

Panowie klasyczny judasowo-maidenowy kręgosłup obudowali rozpędzonymi garami, thrashującą gitarą, okazjonalnym growlem i, przede wszystkim, dużą dawką radosnego, bezpretensjonalnego rock’n’rolla. Dali świetne, energetyczne show, dodatkowo wzbogacone elementami iście teatralnymi. W kilku utworach na scenie zespołowi Hellhaim towarzyszyła przebrana za mroczną zakonnicę niewiasta, wspierając grupę gościnnym wokalem i prezentując publiczności niczym monstrancję płytę umieszczoną na kościanej podstawce. Było też pojenie krwią wokalisty i wchodzenie z „monstrancją” między ludzi na sali.

Słuchało się i oglądało Hellhaim w VooDoo naprawdę dobrze i nie sądzę, aby ktokolwiek z publiczności żałował, że w środku festiwalu dostał koncert heavy metalowy zamiast kolejnego ekstremalnego wyziewu. Energia, melodia i sceniczny luz muzyków Hellhaim stanowiły dobrą odskocznię od mniej lub bardziej bezkompromisowego łojenia prezentowanego przez inne zespoły występujące na Metal Kommando Fest V.

Voidhanger – mroczny maraton mizantropii

Maksymalnie bezkompromisowo zrobiło się już po chwili przerwy, gdy na deskach pojawił się Voidhanger. W odróżnieniu od poprzedników nie kłopotali się wymyślną scenografią czy choreografią, nie było też żadnego długiego, klimatycznego intra na początku. Po prostu wyszli na scenę i zaatakowali. „Dark Days of the Soul”, „Death Wish” i „Dni Szarańczy” od razu po sobie to było jak dla mnie otwarcie marzeń.

Komu po takim początku koncertu było mało, temu dalsza część setu Voidhanger już złudzeń nie pozostawiła. Maraton black/thrashowych szlagierów pokroju „Naprzód Doniknąd”, „High on Hate” czy „Working Class Misantrophy” zwieńczył cover Bathory „Sacrifice”, przy którym – co absolutnie zrozumiałe – większość zgromadzonej na sali publiczności totalnie zwariowała.

Ostatni raz widziałem Voidhanger na żywo dobre kilkanaście lat temu, a że bardzo lubię studyjne dokonania tej kapeli, sporo obiecywałem sobie po jej występie na Metal Kommando. Nie rozczarowałem się ani sekundą ich koncertu, który był bez wątpienia najlepszym setem tej edycji MKF, a i pewnie jednym z najlepszych w całej historii festiwalu. Świetny dobór kawałków, zabójcza praca perkusji, miażdżące riffy i agresywne, ale jednocześnie dość czytelne wokale Warcirmera złożyły się na wspaniały występ. Część składu Voidhanger już w listopadzie zagości na Metal Kommando Fest ponownie, tym razem w barwach Infernal War – obecność obowiązkowa!

Azarath – gwiazda bez fajerwerków

Z jednej strony – headliner imprezy, zasłużony zespół z ogromnym doświadczeniem, złożony ze znanych muzyków grających w równie znanych kapelach. Z drugiej strony – wyjść na scenę po genialnym występie Voidhanger i zrobić choćby porównywalnie dobre wrażenie jak poprzednik to ogromnie trudne wyzwanie. Moim zdaniem panowie z Azarath temu wyzwaniu nie podołali, ale też w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że zagrali słabo.

Gwiazda wieczoru zaprezentowała się bardzo profesjonalnie i solidnie, choć bez wielkich fajerwerków. Odstawiła dobrą sztukę, racząc publikę ultrabrutalnym death/black metalem na najwyższych obrotach, któremu w moim odczuciu zabrakło po prostu iskry szalonego geniuszu, która towarzyszyła poprzedniemu koncertowi Metal Kommando Fest V.

Było jednak podczas występu Azarath kilka wybijających się momentów, jak na przykład spektakularne wykonanie numeru pod wdzięcznym tytułem „Baptized in Sperm of the Anitichrist”, agresywne „Beast Inside” czy monumentalne „Beyond the Gates of Burning Ghast”, a całość koncertu została porządnie zrealizowana i nagłośniona.

Ekstrema na piątkę – podsumowanie Metal Kommando Fest V

Piątkowy wieczór, piąta edycja Metal Kommando Fest, pięć kapel w rozpisce i organizacja na piątkę – tak w skrócie mogę podsumować wieczór 25 października 2024 r. Impreza odbywa się dopiero od dwóch lat, ale z każdą kolejną odsłoną rozwija się i profesjonalizuje, mimo że organizowana jest w dużej mierze w formule DIY przez bardzo ograniczony liczebnie zespół.

Poza samymi koncertami, z jednym tylko wyjątkiem dobrze zrealizowanymi, na MKF V mogliśmy zaopatrzyć się w festiwalowy merch w postaci koszulek, kubków i plakatów, a także różne dobra na stoiskach m.in. Godz ov War Productions i Old Temple, którzy powoli stają się regularnymi bywalcami VooDoo Club. Miejscówka ta została już po raz kolejny wyprzedana i w środku panował spory ścisk, dlatego bardzo cieszy mnie zapowiedź organizatorów, że kolejna edycja odbędzie się już w drugiej, większej sali koncertowej VooDoo.

To kolejny krok Metal Kommando w dobrą stronę i gorąco liczę na to, że ta inicjatywa będzie stawiać następne i wkrótce przestanie być już mini-festem, a zamieni się w festiwal przez duże „F”, całodniowy, albo nawet dwudniowy, być może z zagranicznymi wykonawcami w składzie. Tymczasem już 16 listopada zapraszam Was na Metal Kommando Fest VI, na którym też niewątpliwie będzie się działo!

Podobne artykuły

Relacja: The Dillinger Escape Plan w Polsce – Kraków, 12.10.2013

Tomasz Koza

40 lat Destruction. Relacja z koncertu w Warszawie (31.10.23)

Piotr Żuchowski

Relacja z polskiego koncertu Satan. W paszczy wieczności

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz