RELACJE

Odwiedziliśmy Metal Kommando Fest VIII (relacja z festiwalu)

Metal Kommando Fest VIII

W niedzielę 19 października w Warszawie odbyła się kolejna, ósma już edycja klubowego mini-festiwalu Metal Kommando Fest, na której wystąpiła czołówka polskiego black i death metalowego podziemia, m.in. Deus Mortem, Terrestrial Hospice i Symbolical. A nasza redakcja jak zwykle odwiedziła tę imprezę i przygotowała z niej krótką relację.

Czytaj też: Metal Kommando Fest VII: 10 zespołów w 2 dni (relacja)

Frightful – energetyczna rozgrzewka Metal Kommando Fest VIII

To był wyjątkowo intensywny weekend, jeśli chodzi o stołeczne cykliczne imprezy z muzyką metalową. W sobotę odbyły się kolejne edycje Until Death Takes Us oraz Riders of Doom, żeby więc uniknąć kolizji terminowej Metal Kommando Fest VIII miało miejsce w niedzielę. A że następnego dnia wielu z nas musiało stawić się w pracy lub szkole, impreza rozpoczęła się na tyle wcześnie, by móc zakończyć się o przyzwoitej porze, więc metalowa maszyna ruszyła już o 17:30.

Jako pierwszy na dużej scenie VooDoo Club zaprezentował się pomorski zespół Frightful. Do niedawna nieszczególnie było mi po drodze z tą kapelą, ale jej dwa tegoroczne materiały, premierowy longplay „What Lies Ahead” i zawierająca najlepsze utwory z demówek kompilacja „Born After Astral Rites”, okazały się bardzo przekonujące.

Frightful na żywo przekonało nawet jeszcze bardziej. Jego siarczysty death/thrash metal, miejscami ocierający się trochę o szwedzkie blackowanie w duchu Dissection, zrobił robotę bez dwóch zdań. Głębokie brzmienie instrumentów, szalony wokal i masa energii płynąca ze sceny sprawiły, że zespół doskonale sprawdził się w roli „otwieracza” wieczoru i mimo wczesnej jeszcze pory świetnie rozgrzał warszawską publikę.

Zørza i Symbolical – transowy klimat i techniczna perfekcja

Następna w rozpisce Metal Kommando Fest VIII była Zørza, która nie miała łatwego zadania. Panowie wyszli na scenę zaraz po naprawdę konkretnym występie poprzedniej kapeli, a w dodatku w ostatniej chwili okazało się, że w Warszawie nie może wystąpić ich (obecnie już były) wokalista. Nie chcąc odwoływać udziału w imprezie, zdecydowali się zagrać wyłącznie instrumentalnie, co bardzo szanuję, ale niestety brak wokalu nie pozostał bez wpływu na odbiór ich muzyki.

Czytaj też: Relacja z Until Death Takes Us w Białostockim MotoPubie (2025)

Zørza gra post-black metal o ciekawej strukturze, z hipnotycznymi, transowymi riffami, które naprawdę potrafią porwać, jednak podczas koncertu na Metal Kommando Fest VIII ewidentnie czegoś jej zabrakło. Moim zdaniem brak przełamującego gitarowe wiercenie głosu sprawił, że w pewnym momencie grupa popadła w lekką monotonię i jej występ, choć technicznie bardzo dobry, zaczął się po prostu dłużyć. Szkoda, że po raz pierwszy spotkałem się z Zørzą w takich okolicznościach, bo jestem pewien, że grupa w pełnym składzie mogłaby zabrzmieć znacznie lepiej.

Mam za to spore wątpliwości czy jeszcze lepiej mogłoby zabrzmieć Symbolical, które pojawiło się na deskach około 19:30. Do tej pory znałem ten zespół głównie z nazwy, a pobieżne odsłuchy jego studyjnej twórczości nie należały do zachwycających. Jest to o tyle dziwne, że Symbolical istnieje już kilkanaście lat, a tworzą go bardzo dobrzy i doświadczeni muzycy, znani choćby z takich składów, jak Christ Agony, Chainsword czy Deamonolith. No i za perkusją siedzi Dariusz „Daray” Brzozowski, pałker z przeszłością m.in. w Vaderze, Azarath oraz Dimmu Borgir.

Ta zacna paka gra death metal, który jakoś niespecjalnie kupuję w wersji studyjnej, być może z przyczyn brzmieniowo-produkcyjnych, za to na żywo pozamiatała tak, że czapki z głów. Mięsiste riffy, czasem typowo rzeźnickie, a czasem bardziej melodyjne, fenomenalne solówki, dobry wokal, no i obłędna praca Darka za garami – wszystko świetnie zmiksowane, brzmiące potężnie i organicznie. Coś czuję, że po tym koncercie będę musiał się przeprosić z płytami Symbolical i posłuchać ich bardziej wnikliwie, zwłaszcza że najnowsza, tegoroczna „Hope for Aerist” zbiera wszędzie bardzo dobre recenzje.

Terrestrial Hospice i Deus Mortem – potęga polskiego black metalu na koniec imprezy

Była już prawie godzina 21, a przed nami podczas Metal Kommando Fest VIII jeszcze dwa black metalowe strzały z piekła rodem, z których pierwszym było Terrestrial Hospice. To projekt dwóch niekwestionowanych tuzów polskiej ekstremy, Inferno i Skyggena, który przez długi czas był tylko studyjnym duetem. Dopiero w tym roku skompletowali oni koncertowy skład i postanowili pokazać się publiczności na żywo, co zaowocowało debiutanckim koncertem na festiwalu Summer Dying Loud we wrześniu.

Występ na Metal Kommando Fest VIII był drugim w historii grupy i moim zdaniem, choć poprzeczka zawieszona była wysoko, przebił pod każdym względem ten na SDL. Terrestrial Hospice zaprezentowało przeszywająco zimny black metal o klimacie, którego nie powstydziliby się skandynawscy pionierzy gatunku z lat 90. Brutalne riffy i perkusja płynnie przechodząca z punkowej prostoty rytmu do wściekłych, technicznych blastów okraszone były diabelskim, złowieszczym głosem Skyggena. Nawiedzona prezencja frontmana grupy też robiła wrażenie, zwłaszcza w połączeniu z charakterystyczną, bardzo oszczędną konferansjerką, która ograniczała się właściwie tylko do wykrzykiwania tytułów kolejnych utworów, z jednym wyjątkiem – utworem „Pyromaniac” poprzedzonym dedykacją dla… podpalaczy kościołów.

Terrestrial Hospice dało pokaz klimatycznego, bluźnierczego i przede wszystkim jakościowo zagranego klasycznego black metalu, a kropkę nad i postawiła gwiazda wieczoru, czyli Deus Mortem. Marek „Necrosodom” Lechowski grał na poprzedniej edycji MKF z innym swoim zespołem, Anima Damnata, i był to występ porządny, ale nie rzucający na kolana. Deus Mortem gra muzykę trochę inną, również agresywną i brutalną, ale z pewna dozą atmosferyczności, której Anima nie posiada. Do stylistyki DM, zwłaszcza po zeszłorocznej bardzo dobrej płycie „Thanatos”, jest mi po prostu bliżej jako fanowi i pewnie znajduje to też odzwierciedlenie w opinii o występach obu zespołów na żywo.

A opinia o pożodze, jaką Deus zasiał w klubie VooDoo, nie może być inna niż bardzo pozytywna. Zespół świetnie połączył brutalny łomot z mrocznym klimatem, dodając do tej mieszanki odrobinę inspiracji klasycznym thrash i heavy metalem, tak dobrze słyszalnych na wspomnianym albumie „Thanatos”. Usłyszeliśmy z niego dwie kompozycje z tekstami w języku polskim: „Krwawy świt” oraz „W serce płomiennej gnozy” i były to dla mnie zdecydowanie najlepsze momenty występu DM, choć reszta setu wiele im nie ustępowała. Trochę szkoda, że zabrakło „Czarnego kruka”, ale pozostałe numery, zaśpiewane przez Necrosodoma po angielsku, też dały radę, z wisienką na torcie w postaci brawurowo wykonanego na sam koniec „The Destroyer” z drugiej płyty. Mocny cios na finał imprezy.

Organizacja Metal Kommando Fest – historia i przyszłość

Chyba po raz pierwszy pisząc relację z Metal Kommando Fest nie jestem w stanie uszeregować poszczególnych występów pod względem jakości i jednoznacznie wskazać, które zrobiły na mnie mniejsze, a które większe wrażenie. Właściwie poza Zørzą, która z niezależnych przyczyn losowych nie zagrała na miarę swojego pełnego potencjału, każda kapela dowiozła sztukę na najwyższym poziomie. Od obskurnego, brudnego death/thrashu Frightful, przez melodyjniejszy i znacznie bardziej techniczny death metal Symbolical oraz ponury, złowieszczy black Terrestrial Hospice, aż po perfekcyjne połączenie klimatu z agresją w wykonaniu Deus Mortem, wszystkie zespoły, choć różne od siebie stylistycznie, zagrały po prostu bardzo, bardzo równo. Nie zaryzykuję chyba definitywnego stwierdzenia, że była to najlepsza edycja w trzyletniej historii tego festiwalu, ale jedna z najlepszych – na pewno.

A skoro o historii mowa, przyznam, że z dużą przyjemnością obserwuję od 2022 r. rozwój Metal Kommando Fest i mogę bez wahania powiedzieć, że jest to moja ulubiona cykliczna impreza klubowa. Zagrała na niej już niemal cała czołówka polskiej ekstremy, w tym choćby Arkona, Azarath, Embrional, Infernal War czy Ragehammer, wspierana przez młodszych stażem kolegów w rodzaju Gallower, Night Lord czy Okrütnika. To właśnie połączenie w składzie zespołów doświadczonych i uznanych ze wschodzącymi gwiazdami polskiej sceny jest wielką siłą MKF. I choć jest to festiwal zorientowany przede wszystkim na black i death metal, to thrash, speed, a nawet heavy metal miewają na nim swoich reprezentantów (choć akurat nie na tej edycji).

No właśnie, festiwal. Jest to impreza, która nie ma w nazwie słowa „fest” na wyrost. Poza pięcioma koncertami w każdy wieczór, MKF oferuje też atrakcyjne stoiska z merchem własnym oraz występujących kapel, a także choćby ofertą regularnie pojawiającej się na nim wytwórni Godz o War i kilku innych labeli. Świetna frekwencja, na którą składa się nie tylko stołeczna publiczność, ale i coraz więcej osób przyjeżdżających do Warszawy z innych miast, sprawia, że choć nie mówimy o wielkiej plenerowej imprezie dla tysięcy fanów, jest to naprawdę festiwal z prawdziwego zdarzenia.

Metal Kommando Fest VIII był w całości wyprzedany i VooDoo Club po raz kolejny pękał w szwach, co rodzi uzasadnione pytania o przyszłość imprezy. Czy zatrzyma się przy obecnej liczebności i aktualnej miejscówce, czy też przeniesie do klubu mogącego pomieścić więcej osób? Czy może powróci do formuły dwudniowej, jak to miało miejsce podczas tegorocznej edycji wiosennej? Czy skoro powoli kończą się wartościowe polskie zespoły, które jeszcze na MKF nie grały, organizatorzy sięgną wreszcie po gości zagranicznych?

Czas pokaże, ale jedno jest pewne – poniżej pewnego poziomu już nie zejdą, bo po prostu każda kolejna edycja zorganizowana jest lepiej i bardziej profesjonalnie od poprzedniej. Mamy w stolicy prawdziwe święto podziemnej sceny, które jako redakcja MetalNews.pl możemy z dumą już od kilku odsłon wspierać. Na pewno nie zabraknie nas też na kolejnej odsłonie cyklu, która już została zapowiedziana na 9 maja przyszłego roku.

Podobne artykuły

Babymetal w Polsce – kawaii metalowa uczta w Krakowie

Mateusz Lip

Relacja z koncertu Dark Angel: Mroczny Anioł powrócił w wielkim stylu

Piotr Żuchowski

Inquisition i Demonical w Warszawie – relacja z koncertu (31.05.25)

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz