Co można napisać o koncercie, który został wyprzedany? O koncercie, w trakcie którego cała zebrana zgraja młodych i starych fanów metalcore’u bawiła się, aż miło – od samego początku do końca? Wiele. Zaczynając od tego, że wybór Proximy na tak duże (w odniesieniu do gatunku) wydarzenie jakim był powrót Parkway Drive na klubowy koncert do Polski jest dla mnie ciut niezrozumiały. Wszystkie bilety zostały sprzedane. Ok, ale mimo wszystko był niesamowity ścisk, a kolejka do szatni zajmowała niemal pół sali… w trakcie występu drugiej kapeli. Ale to właściwie jedyne (pozamuzyczne) rozczarowanie z ósmego listopada.
Kameralna atmosfera małego klubu dobrze wpłynęła na kontakt publiki z artystami. A same występy były bardzo dobrze nagłośnione. Zarówno otwierający Music Night Like Moths To Flames, jak i gwiazdorzy z Parkway Drive zabrzmieli bardzo dobrze.
Przejdźmy do meritum, czyli muzyki.
Like Moths To Flames
Najcięższe zadanie zawsze stoi przed „otwieraczem”. Zespołem, od którego oczekuje się rozgrzania publiczności. I śmiać mi się chciało gdy widziałem opad szczęk co poniektórych, którzy wzgardzili występem kapeli z Columbus, a gdy tylko zabrzmiały pierwsze dźwięki – wpadli w mosh i nie chcieli z niego wyjść. Było naprawdę pięknie. Świetny kontakt Roettera z publiką, wariujący na scenie muzycy i brak jakichkolwiek kompleksów z ich strony. Jakby to oni byli gwiazdą wieczoru! Zabrzmiało kilka kompozycji z ostatniego krążka Like Moths To Flames („An Eye For An Eye”), jak i debiutanckiego albumu („When We Don’t Exist”), a publiczność nagrodziła ich występ gromkimi brawami.
Memphis May Fire
Po kilku chwilach od zakończenia koncertu Like Moths To Flames, na scenie Proximy zamontowali byli muzycyMemphis May Fire. Krótkie intro i intensywny set. Pełne zaangażowanie wokalisty oraz reszty składu szybko udzieliło się tym z publiczności, których jakimś cudem nie przekonał występ Like Moths To Flames. Wariackie tańce pod sceną, nieśmiały (jeszcze) crowdsurfing i wspólne śpiewy przy czystych partiach wokalnych – ekipa z Teksasu dała czadu. Szkoda tylko, że wszystkie zespoły, które wystąpiły przed Parkway Drive dostały tak niewiele czasu na swoje występy.
We Came As Romans
Przyznam się bez bicia, że pojawiłem się w Warszawie głównie ze względu na występ We Came As Romans. Widziałem Parkway Drive w zeszłym roku, gdy grali pierwszą europejską trasę promującą „Atlas” i zjawili się w praskim MeetFactory. Mimo całej sympatii do australijskiego bandu – ich występ niespecjalnie mnie kupił. Dlatego też perspektywa zobaczenia WCAR w Warszawie była dla mnie bardziej przekonująca niż kolejne spotkanie zParkway Drive. Sekstet z Detroit zgruzował scenę Proximy. I choć wielu zarzuca im granie „fashion” (czy w skrajnych przypadkach „gay”)-core’u przez słodkie, czyste wokale oraz elektronikę, zaangażowanie We Came As Romans było godne podziwu. Wygibasy sceniczne muzyków, świetna współpraca dwóch wokalistów i rewelacyjna reakcja publiczności. Kilka numerów z ostatniej płyty, przeboje z dwóch pierwszych albumów. A na deser… CoverOne Direction! WCAR zaprezentowali wymarzony, choć zdecydowanie zbyt krótki set.
Parkway Drive
Jedyną rzeczą, która budziła we mnie nadzieje na dobry koncert PWD była świetna setlista, którą prezentowali na australijskiej trasie z okazji dziesięciolecia istnienia. Liczyłem w duchu, że przynajmniej w pewnym stopniu kompozycje w trakcie VANS OFF THE WALL Music Night pokryją się z tymi odgrywanymi na Antypodach. Niestety. Potężnie się myliłem. Krótko (12 utworów), momentami nierówno i jakby „na pół gwizdka”. I choć większości zgromadzonych w Warszawie się podobało – mnie występ Parkway Drive znudził, zmęczył i rozczarował. Fatalna setlista (dobierana jakby na chybił-trafił), w której przeważały kompozycje z ostatniej płyty (m.in. „Dark Days”, „Wild Eyes”, „The River”, „Swing”) oraz kilka szlagierów z poprzednich płyt („Romance Is Dead”, „Deliver Me” czy „Carrion”), a brakowało takich numerów jak „The Siren’s Song” czy „Gimme AD”. Jest to moja, w pełni subiektywna opinia, ale spodziewałem się po PWD czegoś więcej. Na dzień dzisiejszy Parkway Drive jawi mi się jako cień siebie sprzed lat. Zgrabnie opakowany, dobrze wypromowany zespół, który zaczyna odcinać kupony od świetlanej przeszłości.
Podsumowując. Rok 2013 to dla mnie czas kolejnej muzycznej ewolucji. Gardzący do tej pory czystymi wokalami upierdliwiec przekonał się wreszcie do ich emocjonalnego ładunku, a koncerty Like Moths To Flames, Memphis May Fire i We Came As Romans (w trakcie których cleanów nie brakowało!) ostatecznie utwierdziły mnie w przekonaniu, że w niektórych kompozycjach czysty śpiew jest po prostu niezbędny. Rozczarowany gwiazdami, zachwycony supportami, wróciłem do Krakowa.
Wyjazdu nie żałuję, przykro mi tylko, że Parkway Drive – do niedawna ikona metalcore’u (dla mnie) odchodzi w cień w najmniej spodziewany sposób. Robiąc sobie żarty z niczego nieświadomej (lub niechcącej być świadomą) publiczności.
Warszawa, 08.11.2013
tekst: Tomasz Kulig