RELACJE

Relacja z koncertu The Mentors. Heteroseksualiści też mają prawo się bawić (26.01.24)

The Mentors
Koncert zespołu Faun

Pod koniec stycznia Polskę na cztery koncerty odwiedzili w ramach swojej europejskiej trasy skandaliści z The Mentors. Kultowi weterani shock rocka z USA zagrali w Gdańsku, Poznaniu, Warszawie i Katowicach. Poniżej znajdziecie kilka słów o występie, który odbył się 26.01 w stolicy. Uwaga! Relacja dla czytelników dojrzałych, zawiera wulgaryzmy i opisy niestandardowych praktyk seksualnych.

Czytaj też: Najdziwniejszy metalowy koncert w Polsce? Relacja z 8 Wheels of Steel (Warszawa, 19.01.24)

Uzurper przed The Mentors – polski black’n’roll z jajami

Ten pamiętny piątkowy wieczór w warszawskim VooDoo Club otworzyli miejscowi black’n’rollowcy z formacji Uzurper. Gdy pojawili się na scenie chwilę po godzinie 21, uwagę od razu zwrócił ich nieco groteskowy image: wokalista przez cały koncert nie zdjął kominiarki stylizowanej na maskę meksykańskiego wrestlera, gitarzysta zaprezentował się w wysokim, katowskim kapturze, zaś członkowie sekcji rytmicznej pokryli twarze typowym black metalowym corpse paintem. Wygląd może trochę z czapy, dla niektórych pewnie wręcz śmieszny, ale przynajmniej od razu wprowadzający w klimat muzyki i mówiący wiele o tym, czego można się po zespole spodziewać.

W image’u scenicznym oraz konferansjerce między utworami, grubo przetykanej “kurwami” i niewybrednymi żartami, czuć było dużo luzu i dystansu, chłopaków nie zbiło z pantałyku nawet pomylenie w pewnym momencie utworów, które mieli zagrać. Ale pomijając prezencję i poczucie humoru zespołu, muzycznie też było całkiem nieźle, a na pewno lepiej niż się spodziewałem po przesłuchaniu kilku dostępnych w internecie numerów Uzurpera, których jakość nagrania pozostawia trochę do życzenia.

Grupa w ciągu półgodzinnego setu zaprezentowała kilka swoich kawałków, utrzymanych w klimacie prostego, bujającego rock’n’rolla połączonego z wulgarnym, brudnym, piwnicznym brzmieniem black metalu, a także cover “Heavy Metal” niemieckiego zespołu Motor. Bardzo lubię takie granie, w którym duch Motörhead i Venom podlany jest w równym stopniu punkową wesołością co blackową siarką. Słuchało i oglądało się Warszawiaków bardzo przyjemnie, a zgromadzona na sali w liczbie jakichś 40-50 osób publika przyjęła zespół ciepło, choć nie dała się porwać do szczególnie dzikich tańców. Jeszcze. Uzurper zaprezentował się solidnie i nieźle rozgrzał fanów przed The Mentors, ale najbardziej szalone rzeczy tego wieczoru dopiero miały się wydarzyć…

Mentors relacja z koncertu w Warszawie

Kilka słów o The Mentors, królach shock rocka

Zdaję sobie sprawę, że pomimo długiej kariery i niewątpliwego statusu weterana, The Mentors nie należy w Polsce do zespołów najbardziej znanych i rozpoznawalnych. Dlatego teraz czytelnikowi, który trafił na tę relację nie z miłości do tej kapeli, a przez clickbaitowy tytuł artykułu, należy się kilka słów wyjaśnienia z kim w ogóle ma do czynienia.

The Mentors to kapela, która jak nikt inny uosabia “shock rock” jako gatunek muzyczny. O ile Alice Cooper ze swoimi teatralno-horrorowymi występami wyniósł go na wyżyny artystyczne i komercyjne, o tyle The Mentors zawsze byli tym, co w nim najgorsze, najbardziej obrzydliwe i kontrowersyjne. To nimi w 1985 r. zainteresowała się założona przez żonę Ala Gore’a, Tipper, organizacja Parents Music Resource Center, stojąca na straży moralnej czystości amerykańskiej młodzieży i tropiąca “niewłaściwe” treści w piosenkach. To ich współzałożyciel i lider o pseudonimie El Duce przyznał publicznie w jednym z wywiadów, że Courtney Love oferowała mu pieniądze za zabicie Kurta Cobaina, a dziwnym trafem dwa dni później wpadł pod pociąg. To oni wreszcie, przez trwającą prawie 50 lat karierę, pisali punkowo-metalowe piosenki o seksie, śmierci, ćpaniu i chlaniu, obrażając i zniesmaczając wszystkich i wszystko.

Po tym być może przydługim, ale potrzebnym dla nakreślenia kontekstu wstępie, przejdźmy do relacji z godzinnego święta obrazoburczego rock’n’rolla, jakie miało miejsce w klubie VooDoo w Warszawie 26 stycznia 2024 r.

Mentors relacja Warszawa

Koncert The Mentors, czyli “heteroseksualiści też mają prawo się bawić”

Koncert The Mentors miał się rozpocząć planowo o godzinie 22, jednak już kilka minut przed nią na scenie zameldowali się czterej jegomoście w czarnych kapturach. Po krótkim przywitaniu z publicznością, w trakcie którego można było odnieść wrażenie, że “kurwa” to jedyne polskie słowo znane członkom zespołu, zaczęli od numeru “Sandwich of Love”, opiewającego zalety podwójnej penetracji, by zaraz potem przejść do hymnu na cześć wielkich przyrodzeń, czyli “Donkey Dick” oraz dedykowanego Donaldowi Trumpowi “Grab Her By the Pussy”.

Publiczność momentalnie oszalała i pod sceną zaczęły się dynamiczne tańce, przy czym nie mam tutaj na myśli typowego dla metalowych koncertów moshpitu, a raczej wesołe, rock’n’rollowe wygibasy. Zespół zaś serwował kolejne numery, w tym m.in. “Get Up and Die” poprzedzone pozdrowieniami dla wspomnianej wcześniej Courtney Love i całej grunge’owej sceny, piękną piosenkę o tym, że wygląd nie ma znaczenia kiedy naprawdę chce ci się ruchać, czyli “When You’re Horny, You’re Horny”, czy też słynne “Golden Showers”, podczas którego wokalista Mad Dog częstował piwem kolegów z zespołu, a jego resztę wylał sobie na koniec na głowę.

Skoro o prezencji scenicznej mowa, The Mentors w tych swoich obszarpanych czarnych kapturach robili niezłe wrażenie, Mad Dog zarażał publiczność energią, a basista Dr Heathen Scum, jedyny pozostający w grupie członek jej oryginalnego składu, w przerwach raczył nas anegdotami z burzliwej kariery zespołu. Np. przed numerem “Operation Alcohol” usłyszeliśmy historię o tym, jak The Mentors zostali zaproszeni na występ w indiańskim rezerwacie, gdzie nie sprzedawano napojów wyskokowych, a ówczesny gitarzysta Sickie Wifebeater odmówił grania, jeśli nie dostanie sześciopaku piwa. Z kolei przed innym kawałkiem na scenę została zaproszona jedna ze skąpo odzianych fanek bawiących się na parkiecie. Co prawda nawet uklękła w charakterystycznej pozie przed Mad Dogiem, ale rozebrania się do naga już odmówiła. No cóż, szkoda.

Anegdoty anegdotami, laski laskami, ale na rockowym koncercie najważniejsza jest muzyka. The Mentors grali więc swoje kolejne punk/metalowe przeboje, proste i chwytliwe, ale okraszone naprawdę ciężkim brzmieniem i bardzo dobrymi gitarowymi solówkami. Kulminacyjnym momentem występu było chóralnie odśpiewane przez wszystkich zgromadzonych “Heterosexuals Have the Right to Rock”, po czym usłyszeliśmy jeszcze kawałek o dawaniu dupy za narkotyki, czyli “Free Fix for a Fuck”, część cyklu utworów nazwanego przez Doctora “antygejowską trylogią” – “Chicks with Dicks” – oraz prawdziwy hymn mizoginów tego świata “4 F Club” (“find her, feel her, fuck her, forget her”). Imprezę zakończył cover Kill Allen Wrench “My Bitch Is A Junky”.

Mentors relacja z koncertu

Rock’n’rollowa orgia, czyli podsumowanie występu skandalistów

Dopiero koniec stycznia, a mamy już chyba bardzo solidnego kandydata do tytułu najlepszego rock’n’rollowego koncertu w Polsce. Chociaż The Mentors grali tylko przez około godzinę, totalnie kupili i porwali do zabawy publiczność zgromadzoną w warszawskim VooDoo Club. Choć frekwencja na moje oko nie przekroczyła raczej 100 osób, to bardzo cieszy, że duch w narodzie nie ginie, gdyż na gigu stawiło się naprawdę dużo młodych osób, a nie tylko rockowi emeryci, pamiętający zespół z czasów młodości.

Sami jego członkowie do młodziaków przecież nie należą. Steve Broy, czyli Doctor Heathen Scum dobiega już siedemdziesiątki i poza sceną musi poruszać się o lasce, przy backstage’u stał też przygotowany na wszelki wypadek wózek inwalidzki. Aż dziw bierze, że ten dobrotliwy starszy pan, snujący się po klubie w śmiesznej czapce z pomponem, wychodząc na deski zastępuje ją katowskim kapturem i zamienia się w jednego z największych skandalistów rock’n’rolla.

No właśnie. Z pewnym rozczarowaniem można przyjąć fakt, że atmosfery skandalu wokół występów The Mentors jednak nie było i trasa przeszła bez większego echa w wielu muzycznych mediach. Nie tak dawno przecież przetoczyła się przez Polskę organizowana przez tę samą agencję, Black Silesia Productions, trasa “Profanacja i Bluźnierstwo”, głośno oprotestowana przez Ośrodek Monitorowania Chrystianofobii, co przełożyło się na jej dodatkową darmową reklamę i znacznie zwiększone zainteresowanie metalowej braci. Przez naciski tych samych środowisk odwołano też ostatnio koncert Okrütnika w ramach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, co pewnie tylko przysłuży się organizatorom Metal Kommando Fest, którzy właśnie ogłosili ten zespół jako jednego z wykonawców na swojej imprezie.

26.01 w VooDoo Club, w przeciwieństwie do odbywającego się tam niecałe dwa tygodnie wcześniej gigu z udziałem Ragehammera, Stillborn, Brüdnego Skürwiela i Sacrofuck, nie było żadnego obrażania chrześcijańskiego boga, Maryi z czaszką zamiast twarzy i tym podobnych atrakcji. Było jeszcze grubiej. Antyreligijność, nawet podawana nie zawsze na poważnie, jest już w metalowym światku standardem. Ale co powiedzieć o piosenkach, których teksty opowiadają o zbiorowych gwałtach, ruchaniu tanich i brzydkich dziwek, stosunkach homo- i transseksualnych czy narkotyczno-pijackich orgiach? Na koncercie The Mentors każdy znajdzie coś, co mogłoby go urazić – od najbardziej bogobojnych konserwatystów po najbardziej postępowych lewackich aktywistów. Nawet jeśli traktujemy teksty zespołu jako element konwencji i zwykłe żarty, są to wciąż żarty bardzo dosłowne i bezpośrednie, które – sądząc po frekwencji na piątkowym koncercie – pasują tylko garstce największych zwyrodnialców.

Od strony realizacyjnej wszystko odbyło się bezproblemowo. Czasówka dotrzymana, a nawet lekko przyspieszona w stosunku do planu, nagłośnienie i oświetlenie na dobrym poziomie, jak zwykle w VooDoo. A Black Silesia jako organizator dowiozła po raz kolejny to, z czego jest znana – koncert kultowej kapeli, która obecnie jest już trochę zapomniana, ale dla maniaków stanowi prawdziwą legendę. I to koncert być może ostatni w Polsce, bo wiek oraz stan zdrowia Steve’a Broya nie wskazują na to, by mógł jeszcze tak daleką eskapadę z rodzinnej Ameryki powtórzyć. Mam jednak szczerą nadzieję, że się mylę, a wy, jeśli będziecie mieli ku temu okazję, wpadnijcie na koncert The Mentors opierdolić gał… znaczy się, kanapkę z miłością. Tylko nie zapomnijcie wziąć ze sobą fury dystansu do prezentowanych na scenie treści, będzie bardzo potrzebna!

Podobne artykuły

Relacja: Frontside w Częstochowie

Tomasz Koza

Relacja: Summer Dying Loud IX – Aleksandrów Łódzki, 08-09.09.2017

Michał Bentyn

Passage to Mystic Festival. Relacja z koncertu Samael w Warszawie (25.02.24)

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz