RELACJE

Zespół Furia w Warszawie. Relacja z koncertu (11.11.23)

Zespół Furia
Koncert zespołu Faun

11 listopada 2023 r. warszawscy metalowcy obchodzili Narodowe Święto Niepodległości w być może nietypowy, ale najlepszy możliwy sposób – na koncercie! W tym ważnym dniu stolicę odwiedziła trasa z udziałem Furii, Zamilskiej, Owls Woods Graves i Krzty. Jak wypadł ten niespotykany, eklektyczny skład? Sprawdźcie w poniższej relacji z imprezy.

Więcej o Furii na łamach MetalNews.pl:

Zespół Krzta, czyli potęga hałasu

Świąteczny wieczór w klubie Progresja rozpoczął się o godz. 19 od występu formacji Krzta. Jej koncert trwał tylko 30 minut i ledwo na niego zdążyłem, ale to, co usłyszałem, robiło wrażenie. Porąbany mathcore podlany sludge’ową smołą, jaki wykonuje Krzta, to muzyka nie z mojej bajki, ale na żywo zabrzmiała dużo lepiej i nieco przystępniej niż na płytach, które, szczerze mówiąc, w ogóle do mnie nie trafiają.

Trio z Olsztyna zagrało ciężko, wręcz potężnie, ale też momentami zaskakująco rytmicznie i nawet “chwytliwie”. Przy czym “chwytliwość” biorę tu oczywiście w cudzysłów, bo mówimy o zespole, który na scenie produkuje ekstremalną noise’ową ścianę dźwięku, ale dało się w jej ramach odróżnić poszczególne utwory, co już samo w sobie jest pozytywną niespodzianką. Powtórzę – Krzta to zupełnie nie mój temat, ale ich koncert był niewątpliwie ciekawym otwarciem wieczoru.

Owls Woods Graves – Chuligani Antychrysta

Kwadrans przerwy na zmianę sprzętu i na scenie zameldowała się gwiazda wieczoru… Ok, nie w sensie formalnym, ale przynajmniej dla mnie Owls Woods Graves byli gwiazdą – zespołem najbardziej oczekiwanym i głównym powodem obecności tego dnia w Progresji.

Nie zwróciłem na nich w ogóle uwagi, gdy debiutowali mini-albumem w 2016 r. (dopiero teraz widzę, jak wielki był to błąd!), pierwszy długograj jakoś niezbyt mi podszedł, ale świetna druga płyta, “Secret Spies of the Horned Patrician”, zmieniła wszystko. Od momentu, gdy kilka miesięcy temu OWG przerodziło się ze studyjnego projektu w pełnoprawny koncertujący zespół, nie mogłem się doczekać, by doświadczyć ich black/punkowego ataku na żywo. A czekać było warto.

Grupa łączy w swojej twórczości mroczny i agresywny black metal z klimatem chuligańskiego, ulicznego punk rocka. A że street punk jest jednym z niewielu niemetalowych gatunków muzycznych, które mają swoje miejsce w moim tradycyjnie metalowym serduszku, koło takiego miksu nie mogłem przejść obojętnie. A i koncert OWG nikogo z dość licznie zgromadzonych na sali obojętnym nie zostawił.

Grupa na żywo podbija do maksimum cechy charakterystyczne obu gatunków, z których inspiracje czerpie. I tak te black metalowe fragmenty numerów Owls Woods Graves zabrzmiały jeszcze bardziej agresywnie i ekstremalnie niż w studiu, a te punkowe – jeszcze bardziej bujająco i przebojowo. Ładunek energii podczas występu dodatkowo zwiększało zachowanie charyzmatycznego frontmana. Michał “The Fall” Stępień był na scenie dosłownie wszędzie, żywo gestykulował i robił szalone miny w kierunku publiczności. Jednocześnie w przerwach między utworami głównie milczał.

Gdy wybrzmiał do końca ostatni kawałek, muzycy OWG po prostu odłożyli instrumenty i zeszli ze sceny bez pożegnania. Z jednej strony aż prosiłoby się o to, by zespół grający tak żywiołową muzykę nawiązał bliższy kontakt z publiką. Z drugiej strony, ten kontakt nie okazał się aż tak potrzebny do tego, żeby na koncercie OWG dobrze się bawić. No i pamiętajmy, że połowa składu grupy to również członkowie Mgły, której sceniczna prezencja jest jeszcze mniej interaktywna i jeszcze bardziej statyczna. W sumie więc zero zdziwienia.

Gdy jest się kapelą z jedną EP-ką i dwoma longplayami w dorobku, a numery rzadko kiedy przekraczają 4 minuty długości, nie jest wielkim wyzwaniem ułożenie setlisty na trzy kwadranse tak, by nie pominąć przy tym żadnego ze swoich ważnych hitów. Oczywiście życzę chłopakom, by ich dyskografia się wciąż rozrastała, a koncerty wydłużały, ale muszę przyznać, że ich aktualny zestaw kawałków jest po prostu idealny.

Usłyszałem absolutnie wszystkie utwory, które najbardziej lubię i które usłyszeć chciałem. Były więc oczywiście takie bangery jak “This Spirit Follows Me till the End of My Journey” na otwarcie i “Owls Woods Graves” na zakończenie, a także “Do You Deny the Evil?”, “Citizenship of the Abyss”, “Return of Satan”, “Idzie Diabeł”, czy arcyprzebojowy “Antichristian Hooligan”, podczas którego uniesione w górę pięści i szaliki oraz wspólny śpiew całej publiczności stworzyły klimat rodem z piłkarskiego derbowego meczu podwyższonego ryzyka bardziej niż metalowego koncertu. Wspaniała chwila, szczególnie dla kogoś, komu te klimaty nie są obce.

Właściwie jedynym mankamentem tego porywającego koncertu był dźwięk. O akustyce Progresji powiedziano i napisano już wiele (głównie złego), sam więc przed gigiem nie spodziewałem się realizacyjnych fajerwerków, ale nie mogę nie wspomnieć, że to właśnie występ Owls Woods Graves był najsłabiej nagłośnionym setem tego wieczoru. Szczególnie gitara często ginęła w głośnikach, przytłoczona galopującą sekcją rytmiczną w wykonaniu panów M. i B.K.

Pełna lista utworów Owls Woods Graves według serwisu Setlist.fm: https://www.setlist.fm/setlist/owls-woods-graves/2023/progresja-warsaw-poland-73a1cee5.html

[newsletter]

Zamilska – elektronika dla metalowców?

Łączenie metalu z klimatami niekoniecznie metalowymi w ramach festiwali i tras koncertowych nie jest zjawiskiem nowym. Można je oceniać różnie, ale faktem jest, że już od co najmniej kilku lat na najważniejszych metalowych festiwalach całego świata swój mroczny synthwave gra Perturbator, a założona przez metalowców, choć metalu absolutnie niegrająca Wardruna wykonuje folkowe nordyckie hymny ku czci zmarłych przodków.

Na polskiej scenie w zeszłym roku sporo namieszała trasa Truchła Strzygi z Siksą, ale chyba nawet to połączenie nie było aż tak kontrowersyjne i niespodziewane jak Zamilska występująca pomiędzy Owls Woods Graves a Furią.

Natalia Zamilska to producentka muzyczna specjalizująca się w ciężkiej elektronice, a także kompozytorka soundtracków i prezenterka radiowa. Przed trasą zapewne wiele osób zastanawiało się co w ogóle w jej składzie robi „dziewczyna z laptopem” i jak się zaprezentuje. A zaprezentowała się zaskakująco ciekawie – z potężnie dudniącym basem, dziwnymi, mrocznymi samplami i równie dziwnymi wizualizacjami wyświetlanymi na ekranie z tyłu sceny. Wypełniona po brzegi sala Progresji przyjęła Zamilską ciepło i naprawdę żywiołowo reagowała na jej kolejne numery.

W muzyce ogólnie, a tym również w muzyce metalowej, coraz większą rolę odgrywa eklektyzm, łączenie nierzadko przeciwstawnych stylów, szerokie horyzonty i tzw. “otwarte głowy” – nawet jeśli czasami otwarte tylko na pokaz. Powiedzmy sobie szczerze – Zamilska to nie artystka, która spodoba się metalowym tradycjonalistom. Jednak mimo innych środków wyrazu ma z metalem trochę wspólnego – ciężar brzmienia i przytłaczającą, duszną atmosferę. Kto spodziewał się po tym występie po prostu “chamskiego techno” do tańca, srogo się pomylił.

Choć Zamilska gra elektronikę, sama jest chyba fanką metalu, a na scenę wyszła w koszulce norweskiej grupy Beastcraft. Choć ja po koncercie w Progresji nie zostanę fanem twórczości pani Natalii, absolutnie rozumiem dlaczego znalazła się w składzie trasy i że wielu mniej ortodoksyjnym metalowcom może się takie granie podobać. No i chyba się spodobało, sądząc po frekwencji i entuzjastycznych opiniach, jakie dało się usłyszeć wśród osób opuszczających salę po tym, gdy o godz. 21:30 Zamilska zakończyła swój set.

Furia – klimat i profesjonalizm

Trudno sobie wyobrazić lepszego niż Furia headlinera dla trasy koncertowej o tak nietypowym i kontrowersyjnym składzie. Pomimo 20 lat na scenie, ten zespół wciąż pozostaje w pewnym sensie zagadką. Jego najwcześniejsze wydawnictwa zredefiniowały pojęcie „polskiej szkoły black metalu” i uczyniły ją jedną z najbardziej charakterystycznych na świecie. Furia grywała w małych klubach, na dużych plenerowych festiwalach, w kopalni węgla 300 metrów pod ziemią, a nawet w Teatrze Starym w Krakowie.

Otworzyła na muzyczną ekstremę zupełnie nową publiczność, która wcześniej nie miała z nią nic wspólnego, a jednocześnie sam Nihil w wywiadach mówi, że w pewnym monecie stracił zainteresowanie blackiem i muzykę swojej grupy określa mianem “nekrofolku”. Nic więc dziwnego, że w środowisku zawrzało, gdy Furia najpierw ogłosiła nową płytę, a potem ją wydała i pojechała w trasę. Opinie o “Hucie Luna” bywają skrajne, choć przeważa raczej pozytywny odbiór tego krążka. A jak broni się on na żywo?

Przechodząc do omówienia warszawskiego koncertu Michała “Nihila” Kuźniaka i kolegów muszę najpierw przyznać się, że sam akurat nie jestem wielkim fanatykiem Furii. Szanuję rolę, jaką odgrywa na rodzimej scenie, znam jej płyty, ale nie sięgam po nie często i z przyjemnością. Co innego koncerty. Furię na żywo widziałem już kilkakrotnie i zawsze były to świetne, klimatyczne misteria. 11 listopada w Progresji też nie zawiedli, choć nie był to też najlepszy ich koncert, jaki widziałem.

Pomimo słyszalnej na płytach ewolucji muzycznej, Furia na żywo nie zmieniła się bardzo. To wciąż czterech kolesi w jeansach i bez koszulek, z oszczędnym corpse paintem na twarzach, łojących ciężką, dziwną, miejscami wręcz transową muzykę. Rozpoczęli od numerów z najnowszego albumu, “Na koń!” i “Swawola niewola”, by potem przejść do starszego materiału i zakończyć występ ponownie kilkoma kawałkami z “Huty Luna”.

Czy Furia gra jeszcze black metal? Na podstawie jej twórczości studyjnej na to pytanie odpowiedzieć można różnie. Jednak gdy na początku koncertu po dwóch nowych kawałkach z głośników popłynęły pierwsze dźwięki “Są to koła”, nikt na sali nie miał wątpliwości z jakim gatunkiem muzycznym obcuje. Potem atak starociami wcale nie ustał, a zgromadzona w Progresji publiczność usłyszała m.in. takie furiowe przeboje jak “Zamawianie drugie”, “Ohydny jestem”, “Kosi ta śmierć” czy “Za ćmą, w dym”. I zdecydowanie ten środkowy fragment występu grupy był najlepszy, choć premierowe utwory też nie zabrzmiały źle.

Koncert Furii A.D. 2023 nie wywarł na mnie tak piorunującego wrażenia jak 8 lat temu, gdy na deskach tego samego klubu widziałem ją po raz pierwszy, w roli supportu Samaela. Był dokładnie taki, jakiego się spodziewałem, czyli po prostu dobry.

Zespół zaprezentował się profesjonalnie, solidnie brzmiał, a jedyne, czego zabrakło, to może trochę tego pierwotnego szaleństwa, które miała Furia sprzed lat i którym absolutnie fascynowała na żywo. Widać było, że mamy do czynienia z dojrzałym i doświadczonym zespołem, którego występ to starannie przygotowany spektakl. Dla niektórych może być to zarzut, dla innych wręcz przeciwnie, ale pozostawię to już waszej indywidualnej ocenie.

Pełna lista utworów Furii według serwisu Setlist.fm: https://www.setlist.fm/setlist/furia/2023/progresja-warsaw-poland-3ba1cca8.html

Podsumowanie – frekwencja i organizacja

Organizacyjnie impreza przebiegła bezproblemowo, jak to zwykle na koncertach robionych przez Knock Out Productions bywa. Pula biletów nie została wyprzedana do końca, ale i tak w Progresji pojawił się naprawdę spory tłum, chyba nawet większy niż na jubileuszowym występie Vadera z okazji trasy „40 lat Apokalipsy”. Bardzo cieszy, że tak mimo wszystko niszowa muzyka, w dodatku od polskich twórców, jest w stanie zapełnić tak duży klub.

Oczywiście największa w tym zasługa fanów Furii, spragnionych nowej muzyki zespołu, który przez kilka ostatnich lat nie koncertował. Tym niemniej wydaje mi się, że każdy z czwórki wykonawców, jacy zaprezentowali się 11 listopada w Warszawie, miał swoją publiczność, która przyszła do Progresji głównie dla niego.

Dla mnie najważniejszym (i jak się okazało, najlepszym) występem wieczoru było Owls Woods Graves, ktoś inny mógł najbardziej cieszyć się z możliwości zobaczenia na żywo Krzty, a i Zamilska miała wśród publiczności swoich fanów, którzy znali jej dokonania wcześniej – choć nie oszukujmy się, byli oni w zdecydowanej mniejszości. Z kolei właśnie ona prawdopodobnie najwięcej nowej publiki dzięki tej trasie zyskała.

Podsumowując, koncert w Warszawie, jak i cała trasa, okazały się dużym sukcesem, o czym świadczą choćby wyprzedane występy w Krakowie i Wrocławiu oraz pojawiające się już w mediach pozytywne komentarze dotyczące jej pozostałych przystanków. Tymczasem ci, którzy jakimś cudem przegapili te 8 koncertów już teraz okrzykniętych (moim zdaniem chyba jednak trochę na wyrost) “trasą roku”, będą mogli sprawdzić koncertową formę Furii już w czerwcu 2024 r., ponieważ została właśnie ogłoszona jako jeden z wykonawców na przyszłorocznej edycji Mystic Festival.

Zdjęcie z nagłówka autorstwa Radka Krzyżowskiego

Podobne artykuły

Relacja z Metal Kommando Fest V. Ekstrema na piątkę

Piotr Żuchowski

Relacja: Swedish Empire Tour: Sabaton, Eluveitie oraz Wisdom, Kraków 03.03.2013

Tomasz Koza

Relacja z koncertu Lucifer w Warszawie. Szatan, luz i przebojowe piosenki

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz