Na scenę domu kultury w Ustroniu, w którym odbywa się przegląd młodych zespołów z regionu, wchodzi pięciu ubranych na czarno gości. Gdy zaczynają grać, słychać ostre gitarowe riffy, mocny growl wokalisty, a gitarowo-perkusyjno-basowe brzmienie zespołu uzupełniają… skrzypce. „Radogost” – głosi złowieszczy napis za plecami muzyków okraszony wizerunkiem dawnego bóstwa.
Przed jednym z utworów wokalista, spoglądając na wyłożoną linoleum podłogę „emdeku”, rzuca sucharek do zgromadzonej publiczności: „gdyby tu był parkiet, to powiedziałbym, że po tym kawałku ma go nie być”. Publika wydaje się być z jednej strony zdziwiona połączeniem mocnej metalowej muzyki z klasycznym instrumentem, ale po krótkim występie nagradza kapelę brawami.
Od tamtego występu, który i na autorze tego tekstu wywarł spore wrażenie, minęło ponad 15 lat. Wokalista nazywa się Łukasz Muschiol i nie dość, że jest liderem oraz głównym kompozytorem Radogosta, to jeszcze dyrektorem Ośrodka Kultury, Promocji i Sportu gminy Brenna. Warto też dodać, że co roku organizuje w 6-tysięcznej miejscowości Dni Dawnych Kultur oraz Słowiańską Noc Folk Metalową, na którą w poprzednich latach przyjeżdżały zespoły z Chin, Australii, a także pobliskich Czech i Słowacji. W tym roku pojawić się mają goście z Tajwanu i Finlandii.
CZYTAJ:
- Powerwolf: wywiad z Matthew Greywolfem
- Wywiad z Sharon den Adel z zespołu Within Temptation
- Wywiad z Widunem z zespołu Czarny Bez
Radogost w ciągu 17 lat działalności wydał sześć albumów: „Dwa Hektary Żywego Lasu” (2006), „W cieniu wielkego dębu” (2008), anglojęzyczny „Dark side of the forest” (2012, z Marcinem „Velesarem” Wieczorkiem na wokalu”), „Dziedzictwo gór” (2015), „Przeklęty” (2018) i najnowszą „Córkę Oriona” (2022). Ich twórczość nawiązuje do słowiańskich mitów, legend, dawnych wierzeń, ale nie tylko – o czym w poniższym wywiadzie.
Oprócz Łukasza, w zespole grają Jan Musioł (skrzypce), Rafał Bujok (bas), Marcin Tatar (perkusja) oraz Bartek Tabak (gitara).
Z „Mussim” spotykam się w breńskim domu zielin „Przytulia”, w którym czuć bardzo mocny i przyjemny zapach ziół i kwiatów. Mam ze sobą „Córkę Oriona” oraz „Przeklętego” – to krążki, które często goszczą w odtwarzaczu mojego auta.
Zagajam, że bardzo lubię motywy „kosmiczne” w twórczości zespołu.
Łukasz Muschiol, wokalista, gitarzysta i założyciel zespołu Radogost: Ja w ogóle chciałem, aby „Córka Oriona” była taką „kosmiczną płytą”. Tylko jak już zacząłem pisać teksty i wrzucałem je chłopakom na grupę, to początkowo nie byli zadowoleni. Jak to tak, Radogost ma o wszechświecie śpiewać? Wiadomo, że jesteśmy kojarzeni z folk metalem, z legendami i kulturą słowiańską. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że całość jednak zgrabnie wyszła, a i wątki „kosmiczne” udało się tam zmieścić.
Czyli jednak w Radogoście nie ma aż tak autorytarnych rządów?
Nie, konsultuję muzykę czy teksty w gronie zespołu. Albumy piszę zazwyczaj sam, jednak zależy mi też na zdaniu i opinii innych – szczególnie wtedy, gdy brak mi pewności, czy zmierzamy w dobrym kierunku. Tak było choćby w przypadku utworu „Anathema Sit!” z „Córki Oriona”. Gdy przesłałem jakiś wczesny projekt, to Marcin (Tatar, perkusista – dop. red.) powiedział, że on tego nie chce grać, że to jakiś dziwny kawałek (śmiech). Odpowiedziałem, że to dopiero demo z programu, że będzie inne brzmienie, że dodamy wokale z tekstem, który mi się swoją drogą całkiem podoba. No i gdy ostatnio jechaliśmy na koncert do Brna, to się go zapytałem, czy w ogóle pamięta, że nie chciał go grać. Zaprzeczył (śmiech).
Był też czas, w którym odpowiadałeś tylko za muzykę Radogosta, a teksty pisał Marcin „Velesar” Wieczorek, który przejął od Ciebie też obowiązki wokalisty. Muszę się jednak przyznać, że nie jestem fanem anglojęzycznego albumu „Dark Side of the Forest”, którego stylistyka mocno różni się od pozostałych waszych wydawnictw.
Ta płyta brzmi, ma też swoich fanów. Stwierdziliśmy jednak, że Radogost powinien wrócić do swojej tożsamości, do growlowanych wokali. Dlatego też po jakimś czasie pożegnaliśmy się z Marcinem, który potem założył zresztą swój zespół i raczej jest on pozytywnie odbierany.
Radogost miał jednak zawsze status zespołu rozpoznawalnego, ale jednak w pewnej niszy. Czy „Forest” nie był próbą wyjścia do szerszej publiki?
Tak, kończyliśmy wtedy studia, mieliśmy więcej czasu i zupełnie inne oczekiwania co do zespołu niż teraz. Chcieliśmy się bardziej zaangażować w jego działalność, myśleliśmy, że stanie się jeszcze bardziej popularny, że będziemy jeździć w wielkie trasy, a kasę wozić taczkami (śmiech). Do tego potrzebne jest szersze spektrum publiki, stąd zmiana języka na angielski. Ostatecznie uznaliśmy, że jednak nie tędy droga – tak jak mówiłem, ta płyta nie jest zła, ale nie jest aż tak bardzo „radogostowa” jak pozostałe. Stwierdziliśmy, że wracamy do śpiewania po polsku, bo jest to bardziej autentyczne i lepiej do nas pasuje. Zrozumieliśmy, że nie będziemy drugą Metalliką (śmiech).
Na Śląsku Cieszyńskim scena folkowa i folk metalowa jest dość mocna – jesteście Wy, Velesar czy Dziewanna. Nasuwa się wniosek, że ta muzyka lubi silne osobowości – Ty jesteś liderem i głównym kompozytorem swojej kapeli, Marcin Wieczorek – Velesara, którego założył po opuszczeniu Radogosta, a Dziewanna też rozpoczęła karierę solową po rozpadzie zespołu Othalan.
W każdym zespole muzycznym musi być jakiś mocny charakter, ktoś kto pcha tę lokomotywę do przodu. W Radogoście zawsze brałem tę rolę na siebie – pisałem utwory, organizowałem koncerty, a jak nie koncertowaliśmy, to robiłem płyty. Zazwyczaj komponowanie zajmowało mi dużo czasu, ale bardzo lubię to robić. Reszta zespołu się do tego też przyzwyczaiła. Pamiętam też, że Marcin też był dość twórczy, więc nie dziwię się, że też nagrywają i produkują płyty.

Mówiłeś wcześniej o „radogostowym” klimacie waszych płyt. Wszystkie z całą pewnością mają cechy wspólne, jednak da się zauważyć pewną ewolucję brzmienia – od czysto folk metalowego i folkowego na „Dwóch hektarach żywego lasu” i „W cieniu wielkiego dębu”, po death/thrashowe na „Dziedzictwie Gór”, „Przeklętym” i „Córce Oriona”. Z czego to wynika?
Z pewnością złożyło się na to kilka czynników. Jednym z nich jest to, że zwyczajnie się zmieniliśmy i zmieniają się też nasze gusta. Ja, chociaż wciąż „siedzę” w muzyce rockowej czy metalowej, to słucham innych kapel niż w czasach, gdy nagrywaliśmy np. „W cieniu wielkiego dębu”. Pojawiają się nowe zespoły, nowe trendy. To wszystko ma oczywiście wpływ na twórczość.
Zresztą jak zaczynałem przygodę z muzyką, to nie chciałem grać folk metalu! (śmiech). Miałem wtedy do niego podobne podejście, jak do nu-metalu – uważałem, że to się do niczego nie nadaje, że to dla dzieciaków jest. Wcześniej miałem death metalowy zespół, nawet trochę death/black metalowy, nazywał się Immemoratus. Potem jednak poznałem grupę ludzi, a na Śląsku Cieszyńskim nie było zbyt wielu osób, które grałyby cięższą muzykę. Mieliśmy perkusistę (Łukasza Goszyka), gitarzystę (Mariana Kolondrę), mnie, był też basista (Andrzej Spyra) i pojawiła się szansa zmontowania składu. Oni jednak nie chcieli grać deathu, a folk metal, który rodził się wtedy w Finlandii – Korpiklaani, Fintroll, tego typu zespoły. Mi się one raczej nie podobały, ale stwierdziłem, że skoro nie mam z kim innym grać, to spróbujemy. Doszedł do nas jeszcze później Janek – miał wtedy chyba z 13 lat i grał na skrzypcach. Namówiliśmy go, zaczęliśmy nagrywać, grać koncerty i się wciągnąłem, spodobało mi się to.
A jeszcze w kwestii brzmienia – gdy powstawało „W cieniu wielkiego dębu”, to chcieliśmy obrać wyraźny kurs na ten właśnie powstający trend w metalu, wręcz chcieliśmy być zaszufladkowani. Dziś natomiast takich zespołów jest wiele i gdy piszę nowy materiał, nie przejmuję się, czy to będzie folk metal czy nie. Być może dlatego też jest ta muzyka trochę bliższa mojemu sercu.
„Piszę nowy materiał”?
Znów coś zaczynam dłubać (śmiech). Kiedyś miałem więcej czasu na pisanie i do niedawna miałem sporo niedokończonych utworów, zresztą na nasze ostatnie albumy trafiały kawałki sprzed roku, dwóch, trzech czy czterech lat. Zdarzało mi się nawet wrócić do takich, które nagrywałem i dziesięć lat wcześniej – coś się w nich przerobiło, zmieniło i nagle okazywało się, że mają całkiem fajne motywy.
No i właśnie po wydaniu „Córki Oriona” zacząłem przeglądać tą swoją „biblioteczkę” i stwierdziłem, że nie ma w niej już zbyt wielu wartych wykorzystania nagrań i trzeba będzie pisać coś całkiem świeżego. Od kilku dni coś zaczynam tworzyć, ale miną pewnie 2-3 lata zanim to wydamy.
Wasza dyskografia jest dość uboga w teledyski – jeden przed laty nagrała nawet Telewizja Polska, a drugi zrealizowaliście do „Watry” z „Dark Side of the Forest”.
Wygraliśmy jakiś konkurs organizowany przez TVP Katowice. „Pieśń o rycerzach z Czantorii” jest nawet dość chwytliwa, ma melodię wpadającą w ucho, dlatego jakoś się dopasowała do wymogów szerszej publiki. TVP nagrała teledysk i chociaż nie wszystkim się on podobał, z jednej strony mamy tam słowiaństwo i legendy, a z drugiej jakiś kościół i ślub, to darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Z pewnością pomógł zespołowi, bo dzięki niemu na pewno kilka osób nas poznało.
Swoją drogą umówiliśmy się z chłopakami, żeby nagrać klip do któregoś utworu z „Córki Oriona”. Niestety nie udało się – nie chodzi nawet o koszty, bo nasz nowy gitarzysta ma sprzęt i pracuje w branży, ale o brak czasu czy chęci.
Wciąż jednak cieszycie się bardzo dużą sympatią fanów. Wasze koncerty na Słowiańskiej Nocy Folk Metalowej w Brennej – którą też przecież organizujesz jako dyrektor gminnego Ośrodka Promocji, Kultury i Sportu – zawsze przyciągają mnóstwo osób, a atmosfera pod sceną jest nie do opisania.
Cieszymy się, że fani darzą nas takim sentymentem. Trudno powiedzieć, skąd się to wzięło. Gdy gramy w Polsce i pomylę jedną zwrotkę z drugą, to chłopaki śmieją się ze mnie, że publika lepiej zna teksty ode mnie. Zresztą nie tylko w Polsce – ostatnio graliśmy w Brnie i pod sceną było kilka osób, które też śpiewało razem ze mną.
Dziękuję za rozmowę.
Fotografia nagłówkowa: Sławomir Kaktus