Acid Drinkers, filar polskiego metalu lat 90., powrócili w klasycznym składzie. Już za chwilę wystąpią podczas festiwalu Rockowizna, a potem na własnych koncertach halowych. Z tej okazji porozmawialiśmy z frontmanem zespołu, Tomaszem „Titusem” Pukackim.
Czytaj też: Pierwsze koncerty Acid Drinkers w oryginalnym składzie na festiwalu Rockowizna
Titus: „Ozzy’ego cenię za postawę i konsekwencję”
Piotr Żuchowski, MetalNews.pl: Cześć, Titus! Spotykamy się w dosyć trudnym i specyficznym czasie dla muzyki metalowej w ogóle, bo rozmawiamy zaledwie dwa dni po śmierci Ozzy’ego (rozmowa odbyła się 24 lipca – przyp. red.). Nie mogę więc zacząć tego wywiadu inaczej niż od pytania właśnie o Ozzy’ego i Black Sabbath. Poza oczywistym faktem, że bez nich w ogóle nie byłoby heavy metalu, to jak ważny jest Ozzy i Black Sabbath dla Ciebie osobiście i dla Acid Drinkers jako zespołu?
Tomasz „Titus” Pukacki: Dobre pytanie. Ja bym chciał najpierw wspomnieć o moim pierwszym zetknięciu z Ozzym, oczywiście nieosobiście. Jechałem sobie chyba w 1983 albo 84 roku autobusem albo tramwajem, już nie pamiętam, i zaraz obok na ulicy przejeżdża stary biały maluch. Kojarzysz samochód, Fiat 126p, biały, i na masce czy na bagażniku jest takie wielkie logo: Ozzy Osbourne. Na białym maluchu, czerwone logo, do dzisiaj to pamiętam. I mówię wtedy: Co za gość!
A wracając do Black Sabbath, pamiętam jedną rzecz: u mnie Black Sabbath z Ozzym był na miejscu drugim, a zawsze najwyżej sobie ceniłem albumy z Dio. Pierwszy album to był 82, 83 rok, „Mob Rules”, który jest miód, i chwilę potem jakoś odkopałem, bo wiadomo, że płyt nie było w sklepach, wcześniejsze „Heaven and Hell”. Więc dla mnie Black Sabbath jest jednoznacznie tymi dwoma albumami, „Heaven and Hell” i „Mob Rules”. A Ozzy’ego cenię sobie bardzo za pewnego rodzaju postawę, konsekwencję, kompletne wariactwo. Ciekawe ile było w tym pozy, na ile to było wyreżyserowane. Nie no, on był wariat. „Wiesz Sharon, właśnie doszliśmy do wniosku, że musimy Cię zabić.”
A na Sabbath z Tonym Martinem jak się zapatrujesz?
Nie słyszałem w ogóle. Nie zainteresowało mnie to po prostu.
Black Sabbath to kawał historii i wiadomo, że bez nich nie byłoby niczego, ale przejdźmy do spraw bieżących, bo pewna historia też się teraz pisze na nowo. Powiedz mi, kim jest zespół De Sqrvionss i czemu gra wyłącznie Wasze covery (pod tą nazwą Acids zagrali 18 lipca swój pierwszy pełnowymiarowy, tajny koncert po reaktywacji – przyp. red.)?
De Sqrvionss to jest taki młody zespół, który debiutował tydzień temu i miał w repertuarze właściwie same numery Acid Drinkers. To jest bardzo dziwny zespół, powstał jakoś niedawno, zagrał jeden koncert i zakończył działalność. Tak że możemy o De Sqrvionss mówić już w czasie przeszłym. Powstał, zagrał i był. To jest strasznie dawna historia, ma cały tydzień chyba już.

Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby zagrać taki sekretny, nieoficjalny koncert pod inną nazwą? No i jak wybraliście jego miejsce, bo ono też było dość nietypowe?
Miejski Ośrodek Kultury w Kłecku z sympatyczną sceną, z fajnym nagłośnieniem, nawet bardzo fajnym. Wybrał to Litza, bo grał tam wcześniej z Luxtorpedą i powiedział, że to fajne miejsce, gdzie możemy zagrać tajny koncert. A dlaczego tajny?
Bo mimo że próby graliśmy już od grudnia, czyli byliśmy już bardzo dobrze przygotowani, to jednak warto było zrobić tak zwane rozpoznanie bojem, a nie chcieliśmy robić go pod własną nazwą. Tak jak Metallica czasami grywała takie tajne koncerty, tak zwane rozgrzewkowe, pod nazwą The Four Horsemen albo podobno The Spastik Children. Postanowiliśmy uczynić to samo i zrobić rozpoznanie bojem z tym repertuarem. Odnieśliśmy zwycięstwo, było świetnie.
„Na koncerty trzeba mieć repertuar ograny w jednej ręce”
Pociągnijmy temat koncertów. Zespół powrócił w klasycznym składzie i za chwilę gracie na festiwalu Rockowizna, a potem mamy już zapowiedziane Wasze indywidualne występy halowe. Wspomniałeś o przygotowaniach, próbach itd. No to jak się przygotowujecie do takich koncertów? Czy są jakieś różnice pomiędzy tym, jak zespół przygotowuje się do występu festiwalowego w plenerze do swojej headlinerskiej trasy?
Nie, nie ma. Jedną różnicą jest chyba długość koncertu, gdzie na festiwalu jesteśmy ograniczeni tym czasem, jaki daje nam organizator, a na koncercie własnym te półtorej godziny będzie na pewno, więc setlista będzie dłuższa. Na pewno będzie też inna, bo jeśli chodzi o festiwale Rockowizna: Poznań, Gdańsk, Kraków, to na każde miasto setlista się troszeczkę różni, żeby nie było pójścia na łatwiznę. A do koncertów na halach w ogóle będzie jeszcze przearanżowana. Natomiast jeśli chodzi o samo przygotowanie, to nie ma różnicy, po prostu trzeba mieć repertuar w jednej ręce ograny tak, żeby zapewnić bardzo wysoki poziom. To wszystko na ten temat.
O setlisty też chciałem zapytać, bo słyszałem z zaufanego źródła, że te późniejsze koncerty halowe mają mieć rozpiski zupełnie zindywidualizowane i różne na każdy wieczór.
Może tak zupełnie różne to nie, bo na pewno jest jakiś kanon, jakiś trzon, parę numerów takich, które były zawsze grane i będą zawsze grane. I to będzie gdzieś tak 50% materiału. Rzeczy, których nie chcę omijać, których wręcz nie powinienem omijać, albo których ominięcie wywołałoby ogólne niepotrzebne poruszenie. Myślę, że 50-60% setlisty będzie podobna z tych właśnie powodów.
„U Litzy setlista jest po to, żeby leżała”
Chodzi mi o to, że niektóre zespoły robią tak, że opracowują sobie konkretny zestaw numerów na trasę i w każdy wieczór, dzień w dzień grają dokładnie to samo, w tej samej kolejności. Rozumiem, że u Was to będzie jednak wyglądało inaczej.
Trochę inaczej. Oczywiście można zagrać w szeregu miast ten sam set, ale nie sądzisz, że byłoby dla zespołu trochę nudne? Fajnie jest coś pozmieniać i tak dalej, nie? W ogóle jak z Litzą na ten temat gadałem, to mówił, że w innych bandach, gdzie gra, to setlista jest, ale po to, żeby leżała, bo on potrafi ją kompletnie pozmieniać w czasie koncertu. Ja się twardo trzymam tej dramaturgii, kolejności numerów, jaką sobie zaprogramuję przed występem i u mnie raczej nie ma odstępstw. Bo nie po to nad tym siedziałem dłuższy czas, żeby to sobie dobrze poukładać, więc u mnie będzie twardo. Ale na pewno chcę, żeby setlisty się różniły, bo jest z czego wybierać.
To prawda, portfolio macie spore, a w tym portfolio znajduje się też całkiem dużo coverów. Będą jakieś covery na koncertach?
Będą, będą, jak najbardziej, oczywiście. Ale nie będę nic konkretnego zdradzał. Jeśli chodzi o portfolio coverowe, to mamy je od drugiego albumu, bo na „Dirty Money” było „Smoke on the Water”, były też dwa albumy „Fishdick”. Nie wiem ile z tego będziemy czerpali, bo jeszcze nie siedliśmy do setlisty, jeśli chodzi o koncerty halowe. Są gotowe trzy różniące się trochę od siebie setlisty na festiwal Rockowizna, ale do tego siądę z Robertem we wrześniu. Ja to zaaranżuję, a potem zaniosę do akceptacji.

„Wojtek Hoffman swego czasu nie cenił Motörhead”
Poruszyliśmy temat coverów, więc chciałbym na chwilę odejść od Acids i zapytać Cię o Orgasmatron. To jest projekt, który w sumie można nazwać supergrupą polskiego metalu. Powiedz mi, jak to jest grać numery Lemm’ego na żywo i to jeszcze w tak doborowym towarzystwie?
To jest cudowna zabawa. To jest absolutnie cudowna zabawa i nic więcej. Bo to ma być zabawa, ma być beztrosko, ma być klasyczny repertuar. Mają być te numery, na których żeśmy się chowali – ja osobiście i może Maciej Jahnz. Bo co ciekawe, Wojtek Hoffman, ten znakomity nasz mistrz, w ogóle swego czasu nie cenił Motöra i kompletnie go nie rozumiał do momentu, kiedy zaczął grać w Orgasmatron, żeby zobaczyć z czym to się je. I nagle odkrył Motörhead w wieku lat sześćdziesięciu ośmiu bodajże, długo po śmierci Lemy’ego, i świetnie się bawi.
Jest to cudowna zabawa, rzeczywiście w niesamowitym towarzystwie. Maciej Jahnz to jedna z lepszych lewych rąk, jeśli chodzi o sola, jakie znam. Na bębnach jest Szpal, doskonale wyszkolony, jak owczarek niemiecki, a jednocześnie z niesamowitym luzem grania. A jako że jest to kolektyw, czasami zamiast Szpala gra Mike Dolski, na co dzień mój perkusista z Tommy Gunn. Tak że jest to cudowna zabawa, w końcu robimy w rozrywce!
Gdybyś poza Orgasmatron miał jeszcze grać w jakimkolwiek innym tribute bandzie, to czyje numery byś chciał grać? Często widzę zdjęcia, na których występujesz w koszulce Saxon. To jest dobry trop?
To jest trop brytyjski, czyli jak najbardziej dobry. Na pewno byłby brytyjski, ale jeśli chciałbym się rzucać na tribute band, myślę, że celowałbym w Thin Lizzy. Zrobiliśmy na albumie „Fishdick Zwei” numer „Bad Reputation” Thin Lizzy i czasami z Acids, jeszcze z Yankielem w składzie, graliśmy „The Boys Are Back in Town”. Dwa albo trzy razy tylko, ale gdzieś tam na YouTubie jeszcze krążą. Saxon fajnie, ale Thin Lizzy wydawałoby mi się większym wyzwaniem.
„Nie róbmy z Acid Drinkers pełnoetatowej roboty”
Pogadaliśmy o inspiracjach, o przeszłości i o tym, co się wydarzy już za chwilę. A dalsza przyszłość? Czy są jakieś konkretne plany na „pełnoetatową” działalność Acid Drinkers w starym składzie? Płyta, regularne trasy?
Nie wiemy. Z planów pewnych, co mam w planie, to zapalić zaraz papierosa. I to jest bardzo pewny plan. A dalej nie. Nie lubię aż tak planować w przód. Nie lubię, bo nie wiem, co będzie, nie wiem, co się stanie. Są już dzisiaj jakieś propozycje na przyszły rok, jakieś festiwale. Ja na dzień dzisiejszy nie mówię „nie”, ale myśmy tyle nie grali w swoim oryginalnym składzie, że mówię: zagrajmy to, obwąchajmy się, popatrzmy sobie głęboko w oczy i zobaczymy, co dalej. Nie róbmy z tego pełnoetatowej roboty, bo ja nie lubię chodzić do roboty.
Co do planowania wprzód, to powiem szczerze, że reaktywacja Acid Drinkers nastąpiła w trochę niespodziewanym momencie. Co prawda w Waszych wywiadach w różnych mediach padały stwierdzenia, że może, że sprawdzamy, że zobaczymy, ale bez żadnych konkretów. Zagraliście w Poznaniu jeden krótki koncert z Flapjackiem, a potem sprawy potoczyły się już bardzo szybko, nie?
Potem spotkaliśmy się czy zdzwoniliśmy z Litzą: to co, robimy? Mówię do Litzy: wiesz co, ja chyba jestem już gotowy, możemy spróbować. Wydzwoń Popcorna i Ślimaka i zapytaj. Jeśli wszyscy są na „tak”, ustalamy próby. Zajmij się organizacją tego, co jest dookoła, a ja zajmę się kwestią artystyczną, czyli repertuarem, setlistami i tak dalej.
No właśnie, roli Litzy nie da się pominąć w tym kontekście, bo to przecież jego powrót jest powodem zejścia się całej ekipy. Jak wyglądał Wasz kontakt po jego odejściu z Acid Drinkers?
Przez pierwszą dekadę właściwie nie mieliśmy kontaktu. Tak jakbyśmy podświadomie czy nieświadomie chcieli od siebie odpocząć. On od nas i od naszego niesfornego trybu życia. A po jakiejś dekadzie tu się zderzyliśmy, tam się spotkaliśmy i okazało się, że ta przyjaźń przetrwała. Mimo że nie mieliśmy kontaktu i nie było jakichkolwiek rozmów, to ta przyjaźń przetrwała i to wspaniale. Nieraz mnie wsparł, tak że za to mu dziękuję, bo bardzo mnie wsparł parę razy. To przetrwało, mimo braku kontaktu między 1998 a prawie 2010 r.
„Nie śledzę współczesnego metalu. Wylądowałbym w zakładzie”
A śledziłeś jego artystyczną działalność po Acidach? Słyszałeś Luxtorpedę albo nowego Flapjacka?
Czasami coś gdzieś wpadało, ale ja nie śledzę w ogóle żadnej działalności. Robert robi wszystko od serca, robi dobrze, robi cały czas. Nie może usiedzieć na miejscu. On musi coś cały czas kombinować, coś knuć, coś robić.
Dobrze rozumiem, że nie śledzisz twórczości innych muzyków? Np. tego, co się dzieje we współczesnym metalu?
Nie, nie śledzę. Niestety ja mam metalu tyle na co dzień, że jakbym jeszcze miał potem coś śledzić, to bym chyba znowu wylądował w którymś z zakładów zamkniętych o zaostrzonym regulaminie. A już wolę nie.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę udanych nadchodzących koncertów! Tobie zaś zostawiam ostatnie słowo do czytelników MetalNews.pl.
Drodzy, mesdames et messieurs! Acids jest w świetnej formie i będziecie mieli pupki zawodowo skopane. Ave Wam i salve!