RECENZJE

Recenzja: Iggy Pop: Post Pop Depression

Iggy Pop
Koncert zespołu Faun

Na wstępie zaznaczam, że „Post Pop Depression” nie jest metalową płytą. To płyta na wskroś rockowa. Gdybyście chcieli się doszukać bardziej szczegółowej kategorii to można zaryzykować określenie: rock alternatywny. Na dodatek rock spokojny, nastrojowy, emocjonalny, bardzo melancholijny oraz melodyjny – czasami wręcz niebezpiecznie ocierający się o ambitniejszy pop w stylu Davida Bowiego. Dlaczego zatem opublikowaliśmy jego recenzję na portalu metalowym? Po pierwsze – bo możemy. Po drugie – bo to wyjątkowo dobra płyta, która zasługuje na uwagę.

Uwielbiam metal za energię, za agresję, za druzgocące mózg riffy, za wokale, które sprawiają, że chcę się drzeć jak opętany. Czasami mam jednak dosyć, chcę wrzucić coś luźniejszego. Coś, co mnie uspokoi, pozwoli mi pójść w zupełnie inne rejony (choć nie takie ckliwe jak Coldplay). Dlatego jestem m.in. fanem Queens of the Stone Age, które całkowicie spełnia u mnie tę potrzebę. Na wieść, że lider tej grupy nagrał płytę z Iggim Popem zareagowałem niechętnie. Ostatnia porażka w postaci „Lulu” Mety i Lou Reeda skutecznie mnie zniechęciła do słuchania eksperymentów dzisiejszych zespołów i przebrzmiałych gwiazd rocka. Jednak z recenzenckiego obowiązku podjąłem się odsłuchania ich albumu i niech mnie jasna cholera, spodobał mi się niesamowicie.

Otwierający album „Break Into Your Heart” brzmi jak QOTSA, tylko że z Popem na wokalu. Utwór jest leniwy i powolny, ale hipnotyzujący. Brzmi jakby został stworzony w trakcie pustynnych sesji Kyuss. Wpada w ucho, a wręcz uwodzi ciekawą melodią i wokalami. Z kolei „Gardenia” to totalna psychodela w stylu lat 70-tych. Nowoczesna aranżacja sprawia jednak, że ten kawałek zupełnie nie trąci myszką. Homme, podobnie jak w poprzednim kawałku, wspiera Popa w refrenach, ale robi to tylko po to, by uwypuklić jego przepity, trochę zblazowany i zniszczony głos. Ten zabieg sprawdza się doskonale. Jak dla mnie mógł to spokojnie nagrać Bowie. „American Vallhala” to już totalna rockowa alternatywa. Znowu słychać tu echa QOTSA, ale nienachalne, doskonale zgrane z manierą Popa i jego stylistyką. Klimat jest tutaj niesamowity, nic tylko wrzucić coś mocniejszego i popłynąć w nieznane rejony. „In the Lobby” trochę drażni irytującym riffem i niepotrzebnymi przeciąganiami i zawodzeniami Iggiego na wokalu, jednak broni się jako stylistyczna kontynuacja poprzedniego kawałka.

Według mnie utwór „Sunday” to prawdziwy majstersztyk. Mocno zahacza o pop w stylu Bowiego, ma fajny groove, perfekcyjny rytm i melodię. Porusza niesamowicie – ma w sobie dużo pozytywnej energii, która sprawia, że ciało samo zaczyna poruszać się w jej rytm. Hardcorowym metalowcom ten kawałek może nie przypaść do gustu, ale nie wierzę, żeby tak pozytywne brzmienie – muzyczna perfekcja – nie wprawiła słuchacza przynajmniej w zadowolenie. Jeszcze te damskie chórki oraz instrumentalna końcówka – perfekcyjny utwór, który w mojej opinii oddaje wszystko co najlepsze na tej płycie.

„Vulture” z kolei to jak dla mnie zbyt odjechany, alternatywny kawałek, w którym stylizowany na jęk sępa wokal Popa jest już trochę zbyt przesadzony i irytujący. Jednak znowu nie można mu odmówić poetyki pustynnych sesji i specyficznego, wciągającego klimatu. Natomiast „German Days” już mocno skręca w kierunku Queens of the Stone Age – główny motyw jest tak charakterystyczny dla zespołu Homme’a, że wokal Popa nie za bardzo daje sobie tutaj radę i ewidentnie odstaje. Jednak na „Chocolate Drop” panowie znowu znajdują wspólny język i tworzą kolejny, świetny, post popowy utwór. Aż chce się sączyć zimną whisky i patrzeć w pusty horyzont. Kończący album „Paraguay” to porządny, nastrojowy, trochę wręcz poetycki ale i bardzo luźny oraz pełen dystansu kawałek, który od razu wpada w ucho i elegancko podsumowuje całą płytę.

„Post Pop Depression” pokazuje, że połączenie nowego ze starym wcale się nie wyklucza. Przeciwnie – może się doskonale uzupełniać, tworząc nie tyle nową jakość, co po prostu świetną syntezę. Josh Homme – jak dla mnie jedna z niewielu autentycznych i utalentowanych ikon dzisiejszego rocka, wyciągnął z trochę już przebrzmiałej, gasnącej gwiazdy Iggiego Popa wszystko, co ten artysta ma najlepszego do zaoferowania. Tchnął w niego nowe życie, a jego muzyka pozwoliła Popowi wczuć się znowu w rolę wybitnego, alternatywnego wokalisty. Ta płyta brzmi jakby wyszła żywcem z końca lat 70-tych, tylko że w dzisiejszej aranżacji. Tak powinna brzmieć niesławna „Lulu”, niestety Metallica i Lou Reed poszli w całkowicie przeciwnym kierunku – polegli, bo próbowali grać swoje, zamiast szuka kompromisu. Homme i Pop doskonale się uzupełnili i pokazali prawdziwy muzyczny kunszt.

iggy-pop-post-pop-depression-duzeTrack lista:

01. Break Into Your Heart
02. Gardenia
03. American Valhalla
04. In The Lobby
05. Sunday
06. Vulture
07. German Days
08. Chocolate Drops
09. Paraguay

 

 

 

 

Autor: Robert „Bob” Sierpiński

Rok publikacji: 2016

Podobne artykuły

Ni ziębi, ni parzy – recenzja „The End of Chaos” Flotsam and Jetsam

Szymon

Wielka nadzieja rocka – recenzja Greta Van Fleet „Anthem of the Peaceful Army”

Bartłomiej Pasiak

Recenzja: Soulfly – Archangel

Tomasz Koza

Zostaw komentarz