Sporo czasu upłynęło od czasu premiery poprzedniego „pełniaka” od Metalliki. Osiem lat oczekiwania podbudowanego poważnymi oczekiwaniami i nadziejami związanymi z tak wyczekiwanym przez fanów powrotem do dawnej formy. Przed pierwszym pełnym odsłuchem albumu postanowiłem nie wyrabiać sobie żadnej opinii na jego temat, mimo że internet został zalany komentarzami na temat „Hardwired…” na olbrzymią skalę. Tym bardziej że zespół postanowił wypuścić do sieci teledyski do wszystkich dwunastu utworów.
Dwanaście utworów rozciągniętych na dwa kompakty, trwające łącznie 77 minut. To drugi najdłuższy album Metalliki, niestety zupełnie nie przekłada się to na bogactwo treści. Znaczna większość kompozycji zdaje się być przedłużana na siłę, a kawałki nierzadko ciągną się po 7 minut i dłużej. Czy to o to chodzi w thrashu? Co prawda otwierający płytę tytułowy „Hardwired” to bardzo przyjemny szybki strzał mogący zwiastować kawał dobrego grania w starym stylu na dalszych ścieżkach, jednak (niestety) tak się nie dzieje. Pozytywnie wyróżniają się również świetne „Moth Into Flame” oraz zamykający „Spit Out the Bone” i mam wrażenie, że te trzy utwory pozostaną jedynymi, które wryją mi się jakkolwiek w pamięć na więcej niż kilka dni.
Nadal należy jednak pamiętać, że mamy do czynienia z legendami Bay Area. Nie ma na krążkach elementów ewidentnie złych, co więcej sporo jest tych ewidentnie dobrych, jednak nie tworzą w szerszej perspektywie tej spójnej, mocarnej całości, do jakiej kiedyś przyzwyczajały nas wydawnictwa ekipy Hetfielda i Ulricha. Świetną robotę wykonał Rob Trujillo, bas działa na całości bezbłędnie, aż można odnieść wrażenie, że się muzyk po prostu w Metallice marnuje. Jednak, jak powszechnie wiadomo pierwsze skrzypce podczas pisania muzyki w zespole gra wyżej wymieniony duet, który od dłuższego czasu ma problem ze zwięzłością swoich tworów. „Rozlazłość” kompozycji sprawia, że ciężko jest skupić uwagę słuchacza na świadomym pochłanianiu muzyki, w moim odczuciu album nadaje się bardziej do niezobowiązującego słuchania w tle niż uważnego śledzenia całości z książeczką z tekstami w dłoni – w takim wypadku potrafi po prostu znudzić, a i same teksty specjalnie nie zachwycają polotem (vide „ManUnKind”).
„Hardwired…” jest utrzymany w średnich tempach, nie galopuje wściekle do przodu, nie stara się być najszybszym albumem w historii Metalliki, nie stara się być też najlepszym. Nie wiązałem z nim wielkich nadziei, ani też z góry nie skazywałem na straty. Czy album jest zły? Nie, wybitnie dobry również nie. Ot solidny średniak. Fani i tak kupią i będą zadowoleni, reszta i tak nie będzie raczej zainteresowana. A ta mniejszość, która Metalliki nie zna, ominie album na półce w sklepie z daleka, bo brzydszej okładki nie mieli chyba nigdy.
Track lista:
CD 1:
01. Hardwired
02. Atlas, Rise!
03. Now That We’re Dead
04. Moth Into Flame
05. Dream No More
06. Halo On Fire
CD 2:
01. Confusion
02. ManUNkind
03. Here Comes Revenge
04. Am I Savage?
05. Murder One
06. Spit Out the Bone
30 komentarzy
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 1 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 1 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 3 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 4 Stars
Wobec Metallicy zawsze miałem wygórowane oczekiwania – „Metallica”, „Reload”, „Load” nie spełniły ich, choć na na każdej z tych płyt jest kilka numerów które lubię. Ale black album to juz nie był thrash taki jak dawniej, wkurzali mnie kumple grający NOTHING ELSE na gitarach akustycznych. ST. ANGER z początku nie lubiłem, ale polubiłem, choć akurat ta płyta i RELOAD to dla mnie średniaki. „Death Magnetic” wniosła trochę starej świeżości, bo nagrali album w stylu ST. ANGER jak zauważył K. King, ale z innym brzmieniem, bardziej takim jak AND JUSTICE. Po nowej płycie nie wiele się spodziewałem, gdyż L. Ulrich zachwycał się OASIS, a Hammett zgubił nagrane riffy!!! A tu proszę – mimo, że bazują na dawnych pomysłach, mamy i szybsze riffy, i takie mocne heavy ala lata 70, mamy trochę maestrii – solo Hammetta w HALO ON FIRE… Jest na prawdę ok płyta, dla mnie na 7,5/10. Metallica już dawniej nieco wyrastała ponad thrash – FADE TO BLACK, ORION, PHANTOM LORD, THE CALL OF KTULU, WELCOME HOME nie wiele miały z thrashem wspólnego. A to raczej młodzi muzycy z lat obecnych, którzy rok temu odkryli METALLICĘ i OVERKILL marzą o wpasowaniu się w szablon. Starych wyjadaczy trudno do tego namawiać…
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 1 Stars
Straszne dziadostwo. Wzięli fragmenty swoich starych piosenek z poprzednich płyt, posklejali i „nagrali” z tego nową płytę. Tego się słuchać nie da. A taką miałem nadzieję że pójdą w ślady death magnetic… Ujmę to w kilku słowach : słaba nawalanka z odgrzewanymi kotletami. W życiu tego nie kupię.
Visitor Rating: 2 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 3 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Staram się nie czytać recenzji a jak już to nie przywiązuje uwagi co ludzie piszą .Większość mnie śmieszy.Myślę,że album jest co najmniej dobry a okładka płyty po latach będzie legendarna.Metallica to firma sama w sobie,kocham ich od dziecka ale też potrafię krytycznie spojrzeć na niektóre dokonania.Nawet te nie bardzo udane coś wnoszą do muzyki.Tak więc nie krytykujcie ale wsłuchajcie się w dźwięki i cieszcie się muzyką a dla tych co im się nie podoba ,zawsze mogą wyłączyć odtwarzacz.
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 1 Stars
Visitor Rating: 1 Stars
Visitor Rating: 3 Stars
Dla mnie ich najlepsza płyta to ,,And Justice For All” ale osobiście wykonuję utwór: Nothing Else Matters – https://www.youtube.com/watch?v=3TCM_Xfge_U