RECENZJE

Recenzja: Martwa Aura – „Morbus Animus” (2020)

Martwa Aura Morbus Animus
Koncert zespołu Faun

Nie chcę zaczynać kolejnej recenzji od frazesu, jakim jest obecnie przeżywany renesans polskiego podziemia, ponieważ każdy miłośnik ekstremalnego brzmienia ma jego świadomość. Rok 2020, choć bardzo trudny dla szeroko pojętej branży artystycznej, zaowocował kilkoma naprawdę interesującymi wydawnictwami.

Ostatnią recenzję poświęciłam poznańskiej formacji Above Aurora, której albumowi pt. „The Shrine of Deterioration” przyznałam maksymalną ocenę. Dziś pochylę się nad kolejnym, pochodzącym ze stolicy Wielkopolski projektem, jakim jest grająca black metal Martwa Aura.

Inne black metalowe recenzje:

Martwa Aura, 10 lat na czarnym szlaku

Działająca od 2010 roku polska grupa black metalowa jest jednym z tych zespołów, które twardo trzymają się obranych założeń, szczególnie się przy tym nie rozdrabniając. Formacja swoje demo pt. „Dzień bez jutra” nagrała po dwóch latach od rozpoczęcia działalności.

W 2015 roku swój debiut miał pełnowymiarowy krążek grupy zatytułowany „Contra Mundi Contra Vitae”. Choć wydawnictwo nie grzeszyło profesjonalizmem, a kompozycyjnie materiał nie powalał, to muszę przyznać, że w tym przypadku na plus zadziałała sama warstwa tekstowa, której treść utrzymano w apokaliptyczno-mizantropijnej konwencji.

Dokładnie 4 września 2020 roku, światło dzienne ujrzał najnowszy, pełnometrażowy krążek poznańskiego projektu Martwa Aura zatytułowany „Morbus Animus”. Następca wydanego w 2015 roku „Contra Mundi Contra Vitae”, jest dopiero drugim pełnowymiarowym albumem grupy, za którego wydanie odpowiada wytwórnia Under the Sign of Garazel. Mixem i masteringiem zajął się Maciej Rybicki i Left Hand Sounds.

Album promowały dwa single: „Ostatnia gwiazda” i „Ślepowidzenie”, które ukazały się kolejno w lipcu i sierpniu. Według zapowiedzi, nowy materiał poznańskiego kwintetu, choć nadal utrzymany w klimatach oldschoolowego, surowego blacku, miał być znacznie cięższy od tego co mogliśmy usłyszeć na „Contra Mundi Contra Vitae”. Ile w tym prawdy przeczytacie w dalszej części tekstu.

„Morbus Animus”, czyli szlachetna forma klasyki

Nie ukrywam, że najnowsze dzieło poznańskiego projektu było jednym z tych wydawnictw, na które czekałam z dużą niecierpliwością. Po usłyszeniu pierwszego singla pt. „Ostatnia gwiazda” myślałam, że będzie dobrze, a gdy do sieci trafił drugi kawałek pt. „Ślepowidzenie” wiedziałam, że będzie świetnie.

Przyznam, że byłam nastawiona na nieco inne doznania, jednak to co przygotowała Martwa Aura przerosło moje oczekiwania mocno zaskakując. Spodziewałam się czegoś prostszego i bardziej topornego, tym czasem zaserwowano mi solidny kawał klasycznego black metalu, podanego w niezwykle szlachetnej formie, pełnej niuansów i drobnych smaczków.

Martwa Aura nie należy do zespołów, które poszukują innowacji, lecz podążają drogą, którą obrali dekadę temu, jednocześnie nie zapominając o doskonaleniu swojej twórczości.

Na „Morbus Animus” znajdziemy wszystko to, co powinien posiadać dobry, black metalowy album: jest ciężko, nie brakuje klasycznych dla tego nurtu zagrywek, jest solidne darcie mordy, a wszystko to podbija potężna perkusja. Choć wydaje się banalnie, to absolutnie takie nie jest.

[newsletter]

Brutalność, melancholia i solidny Weltschmerz

Istnieje powiedzenie, że diabeł tkwi w szczegółach. To właśnie one sprawiają, że „Morbus Animus” jest materiałem niezwykle interesującym, mimo że Panowie bazują na utartych schematach. Poruszające melorecytacje pozornie nie pasujące do całości, klasyczne solówki, harmonizujące ze sobą gitary oraz potężna sekcja rytmiczna. To wszystko sprawia, że Martwa Aura urozmaiciła kanon, jednocześnie nie wychodząc poza ramy klasycznego black metalu.

Bardzo podoba mi się połączenie, wydawałoby się, nie pasujących do siebie motywów i przełamywanie brutalności klimatycznymi, melancholijnymi wstawkami. Ważną rolę odgrywa tu także warstwa tekstowa, której przekaz u bardziej wrażliwych osobników może wywołać konkretny Weltschmerz. Dla ułatwienia dodam, że sama nazwa „Morbus Animus” w dosłownym tłumaczeniu nie znaczy nic innego jak „choroba serca”, co w moim odczuciu podkreśla przygnębiający charakter materiału.

Nowe wydawnictwo Martwej Aury jest bardzo dojrzałe, głębokie i pełne sprzeczności. Moim zdaniem należą się duże brawa – nie tylko samym muzykom, ale także Panu Rybickiemu, który zajął się postprodukcją i sprawił, że materiał brzmi niepokojąco i dobrze.

Martwa Aura, czyli co znajdziemy na płycie „Morbus Animus”?

Na najnowszy materiał poznańskiego kwintetu składa się 5 kompozycji tworzących 35 minutowy, przepełniony goryczą i uczuciem beznadziei album. Płytę otwiera kawałek „Morbus Animus I”, który bezpardonowo uderza ścianą gitar, by w dalszej części złagodzić całość dość delikatną solówką i przyjemnym, melodyjnym motywem harmonizujących gitar.

W „Morbus Animus III” miażdży sekcja rytmiczna, która zachwyca dynamiką i zmianami tempa, z kolei „Ślepowidzenie” dosłownie hipnotyzuje dosadną melorecytacją. „Święta zagłada” to prawdziwa rzeźnia pełna klasycznych zagrywek, przełamanych nieco melo-deathowymi motywami. Utwór „Ostatnia gwiazda”, będąca pierwszym singlem promującym krążek zachwyca mocą i melancholijnym klimatem.

„Morbus Animus” jest jednym z tych albumów, których słucha się od deski do deski. Muszę jednak przyznać, że w moim odczuciu reszta materiału nie jest aż tak dobra, jak dwa pierwsze single, które naprawdę rozbudziły moją ciekawość i sprawiły, że wręcz nie mogłam doczekać się premiery całego albumu.

Sprawy techniczne, czyli brzmienie i okładka

Najnowsze dzieło Martwej Aury zdecydowanie zostało zrealizowane na bardzo wysokim poziomie. Materiał jest bardzo przemyślany, spójny i dopracowany. Jak wcześniej wspomniałam, jest tu absolutnie wszystko, co powinno składać się na dobry black metal, jednak całość podana jest w bardzo nowoczesnej formie.

Za duży plus uważam to, że żadna z linii melodycznych nie jest tą dominującą, a każda z warstw składających się na to wydawnictwo ma swój moment. Jak wcześniej wspominałam, dobrą robotę wykonał Pan Rybicki. Nałożenie lekkiego pogłosu było strzałem w dziesiątkę i nadało całości odpowiedniej głębi.

Jeśli chodzi o okładkę, to z przykrością muszę stwierdzić, że jest ona najsłabszym ogniwem tego wydawnictwa. Nie będę się w tej kwestii zbytnio rozpisywać, jednak na miejscu zespołu poważnie rozważyłabym zmianę logo i rozejrzałabym się za lepszym grafikiem.

Martwa Aura Morbus Animus
Martwa Aura – Morbus Animus (2020)

Tracklista:

01. Morbus Animus I
02. Morbus Animus III
03. Ślepowidzenie
04. Święta Zagłada
05. Ostatnia Gwiazda

Podobne artykuły

Recenzja: Lost Society – Fast, Loud, Death

Tomasz Koza

Recenzja: Eluveitie – Helvetios

Tomasz Koza

Marilyn Manson – „One Assassination Under God – Chapter 1”: nie będę cierpieć dla waszej uciechy [Recenzja]

Paweł Kurczonek

Zostaw komentarz