Mmmorbid Angel kurła! Tytułowe „Illud Divinum Insanus”, to najlepsza rzecz jaka mogła spotkać nie tylko metal, ale i muzykę ogólnie. Tak wybitnej płyty nie uraczyliśmy u żadnego artysty i śmiem stwierdzić, że długo takiej nie doczekamy. Wokal, riffy z przeplatającymi się solówkami rodem z piekła i niesamowita perkusja uderza od pierwszych minut. Recenzenci na całym świecie są zgodni – ten zespół to wyżyny metalowego pierdyknięcia! Jedno jest pewne, obok tego albumu nie można przejść obojętnie.
Czytaj również:
- I Am Morbid w Polsce okazji 30-lecia “Blessed Are The Sick” Morbid Angel
- Gitarzysta Morbid Angel aresztowany za jazdę pod wpływem alkoholu
- Rocznica wydania “Altars Of Madness” Morbid Angel
To wszystko nieprawda
Gwoli wyjaśnienia. Powyższy wstęp jest żartem i nie przekłada się na realia jeśli chodzi o płytę „Illud Divinum Insanus” – choć może ktoś na świecie faktycznie ma inne zdanie. Niemniej, wymieniona tutaj płyta mówiąc krótko – nie przyjęła się. Większość recenzji na temat tego wydawnictwa są negatywne albo skrajnie negatywne (np. oceny 0/10). Wg statystyk Metal Archives, na 28 recenzji suma ocen to 36%. Wywołał on też silny sprzeciw fanów, z których wielu było niezadowolonych z próby dodania przez grupę do albumu industrialnych elementów.
Płyta była opisana pokrótce jako „żart”, „nieudany eksperyment”, „tragedia”. Louisville Music News w swojej opinii określił ją nawet „St. Anger” w wersji Morbid Angel, pijąc oczywiście do dzieła Metalliki.
„Illud Divinum Insanus”, czyli co nieco o samym albumie
Jest ósmym studyjnym krążkiem amerykańskich prekursorów death metalu. Swoją premierę miał 7 czerwca 2011 roku i został wydany przez wytwórnię Season of Mist. W jego skład wchodzi 11 autorskich utworów, które składają się na niecałe 57 min. muzyki.
To jedyny album Morbid Angel, na którym występuje gitarzysta Destructhor i perkusista Tim Yeung, co czyni go pierwszym albumem, w którym nie ma Pete’a Sandovala , który dochodził do siebie po operacji. Jest to także jedyny album zespołu, na którym występuje basista / wokalista David Vincent od czasu jego powrotu w 2004 roku.
Okładka „Illud Divinum Insanus” została zaprojektowana przez brazylijskiego artystę Gustavo Sazesa i w tym miejscu trzeba przyznać, że jest to chyba najmocniejsza strona całego wydawnictwa.
Powoli do meritum
Prawdą jest to, że zamówiłem 100 szt. „Illud Divinum Insanus”. Prawdą jest to, że nie jestem fanem Morbid Angel. Pomimo, że znałem opinie na temat tej płyty, to nigdy nie przesłuchałem jej do końca. Ot nie moje rejony muzyczne.
Zapytacie zatem, WTF? To po kiego grzyba zamówiłeś tyle sztuk takiego gniota? Prawda jest taka, że chyba sam do końca nie wiem. Ale po kolei.
Pewnego dnia, blisko 3 tyg. temu z ciekawości poszukiwałem wszelakich promocji i okazji na płyty muzyczne do naszego działu. W tych poszukiwaniach trafiłem do internetowego sklepu wspomnianej wytwórni Season of Mist, posortowałem sobie albumy od ceny malejącej i bach! Widzę całkiem pokaźną liczbę wydawnictw zespołów raczej mało znanych, ale w cenach zaczynających się od 0,99€, a wśród nich ona! Płyta „Illud Divinum Insanus” w edycji metal box w cenie niecałego 1€, co przekłada się na ok. 4,50 zł za sztukę. Warto dodać, że była ona wówczas przeceniona z 1,99€ (sic!).
Od razu mi przyszło na myśl – bierę, ale zaraz 1 szt.? Bez sensu, wezmę… 100! I tak przez 2 dni zastanawiałem się, czy w to wejść, ale pomyślałem, okazja bardzo przystępna. Przejrzałem jeszcze kilka innych ofert, dodałem je do koszyka i tak oto zamówienie zostało skompletowane, opłacone aż w końcu wysłane i odebrane.
Ile za to wszystko konkretnie zapłaciłem?
Podsumowanie mojego zamówienia wraz z wysyłką możecie sprawdzić na poniższym zdjęciu. W tym temacie dodam, że przesyłka z Francji miała dotrzeć w ciągu 1-5 dni roboczych i faktycznie doszła 5 dnia za pośrednictwem firmy kurierskiej UPS.

Uwaga, choć te metalowe pudełka nie są jakichś pokaźnych rozmiarów, to w kupie robią swoje. Waga całkowita (100 szt. „Illud Divinum Insanus” + kilka innych) wyniosła prawie 24 KG. Obawiałem się, że przy takiej wadze, opinii na temat firm kurierskich, paczka może być w mniejszym lub większym stopniu naruszona, nic bardziej mylnego! Przesyłka dojechała w stanie idealnym, jakbym osobiście ją co dopiero spakował. Ukłony dla UPS za doręczenie bez szwanku i Season of Mist za ładne spakowanie.

Co z tym wszystkim zrobię?
Prawdę mówiąc też nie wiem, na razie będą leżały. Część na pewno przeznaczę na konkurs dla czytelników portalu, a co tam, znajcie moje dobre serce. 😉
W tym tekście przeznaczam dla Was 10 egzemplarzy. Zasady są następujące – napiszcie swoje odczucia na temat „Illud Divinum Insanus”, choć łatwo będzie ją skrytykować, to postarajcie się wpleść w swój tekst mimo wszystko jej minimalne plusy (z pominięciem okładki). Liczę na wyczerpujące argumenty. Najciekawsze komentarze nagrodzę płytami.
Pamiętajcie o podaniu poprawnych adresów mailowych celem skontaktowania się i dalszymi szczegółami związanymi z wygraną. Nie są one widoczne dla innych użytkowników. Na zgłoszenia czekam do 28.02 do godz. 12:00.
58 komentarzy
Nieudane coś, ale fajnie by było ją dostać bo z jajem bym dał ją komuś na urodziny. 😀
Miałem o tej płycie dokładnie takie samo zdanie jak w przedstawione w artykule. Podchodziłem do niej dobrych kilkanaście razy. Nędza. Tak było od momentu jej ukazania się do około roku 2019. Niby nic się nie zmieniło na płycie, poza tym że od tego 2019 nie zliczę ile razy ją odsłuchałem w całości. Coś zaskoczyło. Trybiki wpadły w swoje miejsce. Od tego czasu uważam że to świetny album i za długo leżał niedoceniany. Może do pewnych płyt trzeba po prostu dużo więcej czasu i więcej niż 2-3 szanse. Dzisiaj nie mam z nią najmniejszego problemu.
Dla mnie na początku istniały z tej płyty może max 4 utwory. Aż do tego roku, posłuchałem kilka razy na youtube i postanowiłem kupić. Po odpaleniu na odtwarzaczu płyta wciągnęła na dobre, jest naprawdę dobra + vokal Davida. Nie mam innych płyt w kolekcji poza tymi z Davidem. Płyta może nie wybitna ale takie numery jak Nevermore miażdzą.
“Illud Divinum Insanus” źle wygląda w dyskografii M.A. ale gdyby inny zespół to nagrał to myślę, że byłaby nieco lepiej przyjęta. To był poważny eksperyment na który publika nie była gotowa.
Podobają mi się kawałki; „I Am Morbid”, konkretne je*nięcie występuje w „Blades for Baal „,”Mea Culpa-Profundis”, „Nevermore”, a „Destructos Vs. the Earth” z jego marszowym tempem i ogłaszającym wyrok wokalem Vincenta jest świetny. Poza tym Tim Yeung za garami spisał się świetnie.
Będę niepopularny w tym co powiem, ale, obok Blessed are the sick, Illud Divinum Insanus jest moją ulubioną płytą Morbidow. I mówię to zupełnie serio. Nie wiem dlaczego ludzie oczekują, że zespoły mają wydawać w kółko te same albumy. Przecież to naturalne, że muzyka ewoluuje i tak samo zespoły chcą się rozwijać, eksperymentować itd. Illud Divinum Insanus słuchałem wielokrotnie, ale nigdy nie miałem tego na CD. Byłoby super dostać ten krążek. Pozdrawiam!
Hej, płyta leci do Ciebie. Oczekuj maila.
Album nie jest z pewnością arcydziełem, ale ja wychowałem się na industrialu i zanim zacząłem na poważnie słuchać metalu słuchałem właśnie ciężkiej elektroniki. Później pomalutku przez Front Line Assembly, Skinny Puppy, Ministry, naszą swojską Agressivę 69 przestawiałem się na cięższe dźwięki gitar, aż zacząłem słuchać więcej metalu niż industialu. I tak jest do dziś. Dlatego też ten album przypomina mi czas, gdy kształtował się mój dorosły gust muzycznu \m/
Zdecydowanie nietypowy album jak na Morbid Angel i to jest świetne. Fajnie, że ekipa poeksperymentowała przy tym wydawnictwie. Słychać industrialne i elektroniczne klimaty, których nie było w poprzednich krążkach. Fragmentami przypomina kompozycje polskiego zespołu Iperyt. Niektóre momenty tak absurdalne, że aż śmieszne, więc przy odsłuchu czekałem z niecierpliwością co jeszcze się wydarzy. Ogóle wrażenie jest jednak podobne do tego jakbym przez prawie godzinę słuchał przeładowanej pralki, niby ciekawe doświadczenie, ale nic z tego nie wynika, ani nie pozostaje w pamięci.
Hej, płyta leci do Ciebie. Oczekuj maila.
Jedynym plusem tej płyty jak dla mnie jest to, że mogę wygrać ją w konkursie. Innych plusów nie dostrzegam. 😀
Też dobre! 😀 Oczekuj maila.
„Ciekawa” płyta. Jak na Morbid Angel to koszmarny album. A jak na po prostu album to też taka za dobra nie jest. Ma swój urok (znikomy ale ma) i momenty. Momentami są wiadomo, chwile death metalowe. Mimo tego, że często się do niej nie wraca i tego co już napisałem, przy jej słuchaniu nie ma ochoty się jej wyłączyć.
Na wstępie zaznaczę, że fanem Morbid Angel nie jestem. Początek albumu skojarzył mi się z kiepskiej jakości horrorem, gdzie krew robią z ketchupu. Too Extreme to jakaś zacięta płyta, ewentualnie techno. Kolejny utwór obiecująco się zaczyna i mimo słabszych momentów jest na plus 😉 Im dalej w las tym lepiej, bo nr 4 i 5 na płycie to konkretne łojenie. 10 More Dead rozkręcił się po słabym początku. Dalej wolniej i nudniej, wyraźne zwolnienie tempa, ale kolejny jakim jest Nevermore to solidne granie. Kolejny numer też dobrze wchodzi. Radikult taki trochę Mansonowy, z mocniejszą wstawką i solówką w środku. Ostatni – Mea Culpa, to jakby przyznanie się muzyków do popełnienia słabego albumu. Utwór jak cała płyta, ma momenty słabe i bardzo dobre. Ogólnie to jestem zdziwiony, że jest aż tak nisko oceniany. Ja oceniam go pozytywnie. Wokal jest spoko, gitary fajnie chodzą, perka nawala momentami aż miło. Warto było posłuchać i na pewno kiedyś to się powtórzy.
Hej, płyta leci do Ciebie. Oczekuj maila.
Nie będę ukrywał, że metalowe pudełko będzie idealne na nakrętki i podkładki. To pudełko mnie ujęło i nawet posłucham tej płyty, co jest w środku jako tło do wiercenia i szlifowania, aż iskry polecą. Ciekawe co wygra? Spalę silnik w wiertarce, czy ma wieża spłonie ogniem piekielnym? Któż nie chciałby zobaczyć (a może posłuchać i poczuć swąd palonych przewodów) tego pojedynku. Morbid! moje sprzęty czekają…
Też o tym pomyślałem, pudełko jest zacne. Płyta wędruje do Ciebie. Oczekuj maila.
Pierwsze spotkanie z tą płytą było wyzwaniem. No ni jak nie dało się tego ogarnąć, mimo poznanych zajawek, które w sieci zwiastowały coś innego. Przełomowy okazał się wieczór, gdy zwaliła mi się do domu siostra na stałe żyjąca w UK ze swoimi znajomymi. W Londynie zdecydowanie czas po pracy spędzała w pubach albo na wielkich imprezach z muzyka klubową. Sama bawi się jakimś tam Traktorem i kręci mixy winylem. I weź tu człowieku znajdź coś pod takie towarzystwo. Żona, zakochana na przełomie lat 90 w blond upadłym aniele Vincencie mówi, może Moribdów ostatnią zapodasz ? No i zatrybiło! A gawiedź nie wierzyła, że to death metal choć grany na nieco inną nutę. Niesamowicie dobra ta płyta, gdy się stworzy odpowiedni klimat. A jak już wejdzie, to daje radę po dziś dzień. Miało nie być o poligrafii, ale ta to trzyma poziom! \m/
Ja tam lubię ten album. Jest na nim kilka utworów które kopią dupę i spokojnie mogły być na innych płytach morbidów. Jest też kilka takich które są nie do przyjęcia dla „trve metalów” jak choćby „Too Extreme!” Morbidzi nagrali coś innego, eksperymentalnego. Nie nagrali kolejnej takiej samej płyty jak to mają w zwyczaju co niektóre kapele. Wydanie tej płyty spowodowało szum w branży ale jak to mówią „nie ważne jak mówią, ważne żeby mówili”. Jak dla mnie bardzo ciekawa płyta i jeśli bym wygrał ją to z dumą bym ją odtwarzał u siebie w aucie. Pozdrawiam całą redakcję!
Za cholere nie slyszalem tej plyty Morbidów, ale wychowalem sie na Altars, Covenant czy Domination, wiec jak chcesz sie pozbyc jednej ze swojego zapasu to wysylaj, a ja napiszę Ci ekskluzywną relacje w podziękowaniu. Ale nie ręcznę za siebie, moze sie ona zawrzeć w jednym słowie, albo zdaniu…
Banda frustratów nie potrafiąca docenić dążeń artysty do rozwoju, poszukiwań. Przecież to kamień milowy poszukiwań stylu. Szukają i szukają, znaleźć nie potrafią. P.s. I am Morbid jest ?
Środowisko metalowe uwielbia radykalizować. Uwielbia skrajności. A ta płyta po prostu jest. Przecinek w dyskografii Morbid Angel. Nie koniec zespołu, nie nowe otwarcie – krótki skok w bok. Najfajniejsza jest w nim właśnie ta inność i próba obrania nowej drogi. Nieważne, że nie wyszło. To artyści, muzycy przez duże M. Szukali, nie znaleźli. Ale próbowali.
Bardzo fajny komentarz. Płyta jest Twoja. Odezwę się w mailu.
Egzisto vulgorr, 10 mode dead, nvermore, przynajmniej 3 kawałki pamiętam i były całkiem niezłe w przeciwieństwie do ostatniej płyty której się nie da słuchać , produkcja jak ze śmietnika , nie da się odróżnić jednego riffu od drugiego, wszystko brzmi tak samo
Powiem tak jeszcze nigdy nic nie wygrałem no może raz żubra haha.Od 25 lat jest fanem MA, ale ta płyta mnie zdziwila, choć lubię ja słuchać niestety tylko na mp3. Może kiedyś będzie w biedronce. Co do muzyki to jest na poczarltku ciężka do strawienia, ale za którymś kolejnym razem jyz jest lepiej, fajnie się przy niej ćwiczy np z dzieciakami. Pozdrawiam
Płyta wcale nie jest taka zła jak się o niej pisze. Jestem wielkim fanem Morbid ów i uważam że np. Ostatnie wydawnictwo nie jest wcale lepszym albumem.na Illud… jest kilka naprawdę dobrych morbidowskich ciosów i świetne wokale Vincenta. Są tam trzy niepotrzebne utwory które psują obraz całości. Poza tym jest ok
Tak się składa, że lubię i metal i industrial. Laibach i Slayer to moje klimaty. Dla mnie to najlepsza płyta Morbid Angel. Reszta to nudy.
Dla mnie zajebista płyta zupełnie coś innego od typowej napierdalanki i porykiwan podoba mi się od początku do końca
Zacznę tak: to najlepsza płyta Morbid Angel! Dla mnie to ta najlepsza.
10 lat temu dostałem ją od kumpla w wersji mp3. Akurat się rozwodziłem, trwał podział „majątku” i na płytowe zakupy hajsu nie było. Ratował kumpel. Czym miał. A że ja bardziej heavy a On death to się wtedy nasłuchałem mnóstwo rzeczy po które bym normalnie nie sięgnął. Między innymi „Illud Divinum Insanus”.
Odpalałem bez żadnych oczekiwań. Na słuchawkach. Na spacerze z psem. Zażarło od razu. Żeby zabić swoje myśli chyba dokładnie czegoś takiego potrzebowałem. I tak goniłem z tą płytą, z tymi słuchawkami, z tym psem przez bite 3 miesiące. Przesłuchałem ją chyba ze 100 razy. Z 5 razy mnie tramwaj rozjechał przez nią (albo przez te słuchawki, bo chyba nie przez psa….?), ze dwa – trzy razy knęli na mnie rowerzyści jak popylałem środkiem ich ścieżki. A co mnie to wtedy interesowało? Nic. Liczyło się tylko to co w słuchawkach. Muzyka. I to co w głowie. Spokój.
Podoba mi się to że nie robili drugiego „Blessed Are the Sick”. Ani „Domination”. Że poszli pod prąd. Że oprócz agresji, deathowej wirtuozerii jest tu mnóstwie melodii. Bo czy jej nie ma w „I Am Morbid” czy „Destructos vs. the Earth – Attack”? Elektronika? Industial? Zawsze ich tam ciągnęło (patrz: remixy Laibach) dlatego też nie rozumiem co tacy wszyscy zdziwieni. Nie przeszkadzają mi te elementy. Bardziej mi odpowiada że potrafili wyciągnąć głowę z dup….czytaj z deathowego okopu i zaproponować coś wartościowego. Komu potrzebna kolejna płyta Deicide skoro wiadomo jaka będzie. Komu potrzebne nowe Canibal Corpse? Morbid Angel na „Illud Divinum Insanus” dobili do granicy extremy. Tej właściwej strony (przekroczył ją – w sposób już mało przekonujący – D. Vincent w wydaniu country….)
„Illud Divinum Insanus” jest jakaś. Wzbudza emocje. Każdy ma zdanie. Każdy inne. I to jest piękne. Tak się tworzy sztukę.
Szkoda że przy „Kingdoms Disdained” jakby zrobili krok do tyłu (mam wrażenie że niektórzy nawet nie wiedzą że wyszła)
Płyta jak dla mnie naprawdę dobra. Może nie tak dobra jak Blessed Are The Sick czy Altars Of Madness ale i tak zajebista. Dla mnie Morbid Angel bez Davida Vincenta nie istnieje i sam fakt jego powrotu do zespołu był dla mnie wielką niespodzianką. Omni Potens i To Extreme trochę mnie wystraszyły. Existo Vulgore już dał nadzieję ,ale następny Blades For Baal wcisnął mnie w glebę podobnie jak Nevermore, I Am Morbid czy 10 More Dead. Z tych dziwnych numerów uwielbiam Radikult. Także co najmniej te sześć numerów polecam z ręką na sercu bo to dla mnie jedne z lepszych w twórczości zespołu nie licząc oczywiście dwóch pierwszy płyt. Dajcie jeszcze jedną szansę tej płycie bo to naprawdę nie taki gniot jak twierdzą co niektórzy.
Pozdro dla prawdziwych fanów M.A. i nie tylko.
Dzięki za komentarz, płyta wędruje do Ciebie. Odezwę się w mailu.
Nie wiem skad takie oburzenie zawartoscia tego wydawnictwa. Powiem szczerze ze Morbidow slucham bardzo rzadko i raczej sa to wczesne wydawnictwa jak blessed albo covenant niemniej jednak plyty slucha sie z ciekawością. Szok dla fanow spowodowany pojawieniem sie industrialnych kawalkow jest uzasadniony bo według nich jeden z bastionow true death metalu ktory definiowal ten gatunek przez lata pada. Bo tak jak kiedys Paradajsi wydali bluzniercze Host, ktore kiedys nazywano marną kopią DM, moonspell wydał baterflaja ktory do dzis jest dla mnie zagadką a samael eternalem zaczal grac muze elektroniczną i jeszcze anathema podjela próby kopiowania flojdow to nie da się ukryć ze kierunek moze nie zawsze dla kazdej z kapeli dobrze obrany czy trafiony to napewno ciekawy i do tych plyt wracam z sentymentem bo są właśnie inne i stanowią odskocznie od regularnej twórczości jaką te grupy prezentowały. Raczej nie rozwoj kierował Morbidami a chęć wydania czegoś innego niz poprzednie płyty co dla „prawdziwych” fanow jest nie do zaakceptowania. Bo wedlug nich zespół ma tak jak motorhedzi albo ironi wydawać niemalże identyczne płyty. Wedlug mnie historia oceni tak jak kiedyś film wodny swiat zostal zjechany przez krytyków a dzis jest kultowy tak może fani docenią wydawnictwo Morbidow za kilkanascie lat bo ciezko nadążyć za artystami i postrzegać wszystko tak jak oni.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja tą płytę lubię, i to nawet bardzo. Rozumiem gusta innych ludzi. Ale ja tej płyty nie mam za co skrytykować. Jedna z najlepiej brzmiących płyt w ich dyskografii . Oczywiście, że nagrali płyty lepsze, do których ta nie ma startu. Ale wrzucenie jej do kanału krytykactwa jest zwyczajnie śmieszne. Najlepsze w tym wszystkim też jest to, że jak wrócił Tucker i nagrali z nim kolejną, taką nad którą wszyscy wyrokowali, że będzie opus magnum, to prawdę mówiąc nikt już o niej nie pamięta, bo jest totalnie nijaka. A Illud nijaka nie jest, i ciągle ktoś ma z nią ból dupy. Tak samo jak wszyscy mieli ból dupy jak wyszła płyta Grand Declaration od War – Mayhem. Brałbym wbrew wszelkiej krytyce.
Zadziwiający eksperyment z zakupem 100 płyt 🙂 Nigdy nie rozumiałem fenomenu Morbid Angel, chociaż jestem miłośnikiem death metalu, wg mnie tak płyta od razu jest rozpoznawalna ale nie jest aż taka słaba w porównaniu do całości twórczość MA.
Nidgy jakoś tej płyty nie przesłuchałem od deski do deski, aż do dziś. Oczywiście kojarzyłem pojedyncze utwory. Przykładowo takie I’m the Morbid – nie miałem powodu, żeby go znielubić. Teraz przez przyzmat całej płyty muszę przyznać, że łatwo wylać na nią wiadro pomyj. Wpływ industrial metalu jest prawie tak samo duży jak death metalu. Tu chyba tkwi problem, wielu starych fanów, którzy pokochali Morbid za to co grali kiedyś, oburzyli się słysząc tyle eksperymentów. Szczerze ciekawi mnie opinia kogoś z poza death metalowego kręgu. Przykładowo słuchacze Rob Zombie, Marilyn Manson może nawet Rammstein mogliby znaleźć coś dla siebie. Środowisko gothickie też mogłoby mieć inne spojrzenie na ten krążek. Dla mnie momentami jest zbyt eksperymentalnie, brakuje trashowych solówek, ale ta płyta ma dobre momenty. Radikult czy Too Extreme! to bardzo ciekawe kawałki. Jako fan death metalu ciężko mi stawiać lllud… przed inne longplay’e Morbidów, ale nawet ja znalazłam kilka dobrych, więc nie ma tragedii.
Morbid Angel to nie to samo co z całym szacunkiem AC/DC by pachniało tym samym. Są eksperymenty i ekskrementy. Jedne mogą przenieść muzykę w inne rejonu. Inne mogą jedynie użyźniać. To że odjechali w znane sobie rejony, ich prawo. Każdy może wyrobić sobie swoje zdanie. Myślę że warto przesłuchać by wyrobić sobie zdanie. Moim zdaniem warto. Bo to zawsze coś nowego i innego w tej schematycznej (pomimo wszystko) muzyce.
Zachęcam.
Nie rozumiałem, nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem tych heheszków z tego albumu. Jak dla mnie Morbid Angel nagrywał słabsze krążki – Heretic czy ostatni. Jakie piosenki z tych krążków chcielibyście usłyszeć na żywo? Ciężko wybrać jakiś utwór, prawda? A na Illud… są piosenki, które na żywo zawsze wzbudzały entuzjazm (I Am Morbid) czy niezłą zabawę pod sceną (Existo Vulgore, Nevermore). A poza tym jest masa piosenek owszem nie tak popularnych, ale nadal opartych na fajnych, nośnych i żrących riffach (Blades for Baal, 10 More Dead, Beaty Meets Beast czy wspaniały, marszowy Destructors vs Earth / Attack). Najbardziej oberwało się zespołowi za to, że zaczął grać techno, ale nie bardzo wiem, jak można słyszeć ten gatunek w Too Extreme. Hejtowany był także Radikult, ale tak szczerze, to pomijając fakt, że nagrali to bogowie death metalu, to czy jest to zły utwór? Nie, to fajny, przebojowy, bujający kawałek.
Illud nie spełnił oczekiwań fanów, może więc lepiej nie mieć oczekiwań? Bo artyści nie są po to, aby je spełniać, tylko po to, aby podążać za swoją twórczą wizją. O wiele bardziej cenię, kiedy zespoły grają to, co im w duszy gra, niż kiedy generują dźwięki jak z szablonu, tylko po to, by zadowalać swoich sympatyków i nie narażać się na hejt.
Fajny komentarz. Album jest Twój. Czekaj na maila. 🙂
Kto nie krąży ten nie błądzi, kto nie krąży stoi w miejscu. Jedna z najlepszych płyt Morbid Angel
Nie wszystko musi być arcydziełem…
Pompatyczne intro, które szybko, niczym odrąbane siekierą przechodzi w „Too Extreme!” i pozostałe 9 wyraźnie różniących się od siebie utworów. Czy dywersyfikacja możliwa do utożsamienia z zagubieniem może być w przypadku tego albumu minusem? Może. Jak wszystko… Może być też i plusem. Powstały zlepek będący składakiem nie gorszym od potwora Frankensteina nosi znamiona eklektyzmu, ale dzięki temu ten album nie przelatuje przez głowę w sposób niezauważony. Momentami można odnieść wrażenie prowizorki w utworach, ale nie jest to coś męczącego ucho. Wręcz przeciwnie – zgrabne przejścia i zachowanie jakiegoś ogólnego ładu. Sporo thrashowości, sporo industrialu. Jak dla mnie w trakcie zarówno pierwszego, jak i n-tego odsłuchu wyczuwałem jakby klimat Pantery, momentami Slayera, a w pewnym momencie Ministry i innych.
Najgorszy-przeciętny-najlepszy album? Pojęcia nie mam. Kiedyś pewnie zabłądzę i jeszcze wrócę do tej pozycji. I nie sądzę, że będzie to koniecznie podyktowane przez pijacką padaczkę emocjonalną.
Dzięki za wpis, płyta jest Twoja. Czekaj na maila.
Morbid Angel – legenda. Niezmiennie kontrowersyjni. Wynieśli death metal na wyższy poziom techniczny a później wprowadzili na salony. Uwielbiani i nienawidzeni. To był jeden z najbardziej wyczekiwanych albumów (poprzednik „Heretic” wydany w 2003r. czyli 8 lat przerwy wydawniczej). Po „Domination” zespół opuścił jeden z filarów: wokalista i basista, kompozytor i autor tekstów – David Vincent. Na domiar złego nagrywając „Heretic” Chorobliwy Anioł sięgnął dna. Brzmienie tej płyty to był jakiś żart, a może po prostu wypadek przy pracy? Pan Vincent powrócił jednak właśnie wraz z albumem „Illud Divinum Insanus” w 2011r. Apetyty fanów rosły wraz z pojawieniem się premierowego, stylowego kawałka „Nevermore”. Utwór potężny, wściekły, wręczy idealny…
Przejdźmy do meritum, czyli do płyty „Illud Divinum Insanus”. Intro „Omni Potens” miażdży nastrojem, apetyt oczekiwania rośnie. Myślimy, że zaraz przejedzie po nas deathmetalowy czołg. Następuje „Too Extreme” i jest… rzeczywiście ekstremalnie, ale chyba zbyt ekstremalnie dla zwykłego deathmetalowego zjadacza chleba 😉 Pierwszy zespół który mi się kojarzy z tym numerem to australijski industrial-deathmetalowy The Berzerker. Mamy tu też klimat Nine Inch Nails i Ministry. Prawie techno, wokalne eksperymenty mogą szokować. To ma być nowa droga Morbid Angel? Nie do wiary, niedowierzanie. Przecież singiel zapowiadający album był tak dobry. Ale jedziemy dalej. „Existo Vulgoré” to stary dobry Morbid który kochamy. Rozpędzony, agresywny i plujący piekielnym jadem. Jaka huśtawka nastrojów, od znienawidzenia do uwielbienia. W dalszej części albumu można poczuć się jak na huśtawce, albo lepiej na karuzeli nastrojów. Są utwory typowo „morbidowe” jak „Blades for Baal” wspomniany wcześniej „Nevermore”, utrzymany w średnim tempie „10 More Dead” czy szybszy „Beauty Meets Beast”. Jest jeszcze utwór bardziej melodyjny jak „I Am Morbid”. Pozostałe kawałki to jednak industrial-techno-rock które stawiają zespół pod ostrzałem zarzutów o zdradę metalowych ideałów.
Nie zmienia to faktu, że jest to jedna z najbardziej intensywnych płyt z którą naprawdę warto się zapoznać ze względy na jej różnorodność. Trzeba jej posłuchać żeby samemu wyrobić sobie opinię. Najważniejsze, że po wpadce z „Heretic” zespół wreszcie brzmi jak należy. Morbid Angel to odważny zespół wytyczający nowe szlaki i tak należy odbierać Ich muzykę.
Mogę szczerze powiedzieć, że szanuję tę płytę za bezkompromisowość – to co w metalu najważniejsze. Estetycznie to nienajlepsza płyta Morbid Angel, ale emocje na tej płycie musiały być dla Treya istotne i wiedział, że wychlasta po pysku wszystkich fanów. Taki powinien być metal – bez oglądania się na innych. Szanuję tę płytę! Możecie się ze mną nie zgadzać!!!
Dla kogoś kto lubi industrialno metalowe klimaty a i również nie gardzi death metalem ta płyta stanowi pewną rodzaju ciekawostkę. Illud Divinum Insanus po prostu nie jest odpowiednio zbalansowany aranżacyjnie jeżeli chodzi o ten eksperyment. Ale brzmieniowo wszytko się zgadza i „zgrzyta” gdzie trzeba.
Panowie, cóż to za męska dyskusja? Ta płyta jest po prostu kobietą i nie wypada o niej źle pisać. Jako jedyna kobieta w tej dyskusji mogę wskazać kobiecy punkt widzenia. Ta płyta ma niższy poziom maskulinizacji niż pozostałe, dlatego też jej przyjęcie było jakby witali kobietę – mebel czyli LULU wiadomego pochodzenia. Ta płyta to sztuka, a prawdziwa sztuka nie wymaga zrozumienia. Ekscentryków się kocha albo nienawidzi. Ta płyta to taką ekscentryczka, która u mnie trafiła na podatny grunt i miejsce na nią jest już przygotowane 3 dni temu 🙂
Poniekąd masz rację, tak też podchodzę do tej płyty. Delikatnie i z czułością, ale i z mocniejszymi akcentami jak do kobiety 🙂
Właśnie przez tę negatywną krytykę, chętnie zapoznam się z albumem. Uwielbiam robić coś na wskroś;)
Nie jestem fanem Morbid Angel, ani fanem death metalu w ogóle, choć mam miłe wspomnienia z koncertu w Spodku, kiedy grali przed Judas Priest. David Vincent zrobił na mnie wrażenie – zarówno głosem, jak i prezencją sceniczną.
Teraz w temacie – mam słabość do „płyt wyklętych” ? Eksperymentów, „ślepych zaułków ewolucji”. Mam w kolekcji „Lulu” i „St. Anger”, które lubię i cenię (przekonanie się do tej drugiej zajęło mi kilkanaście prób na przestrzeni 15 lat). Kocham JP z Ripperem. Te i podobne płyty to unikaty. Muzycznie – wszystko zależy od tego, jak się do nich podejdzie.
Gratuluję zakupu! To wbrew pozorom dobra decyzja biznesowa. Wątpliwe, że wyjdzie wznowienie, a w ciągu kilku, kilkunastu lat, kiedy nakład się wyczerpie, album z „brzydkiego kaczątka” stanie się poszukiwanym „białym krukiem”. Ja bym trzymał! ☺
Coś w tym planie biznesowym jest. Dzięki za fajny komentarz. Płyta jest Twoja. Sprawdź za pewien czas swoją skrzynkę mailową. 🙂
Masz na myśli metalmanie98? To w tedy na wokalu w Morbid ach był Steve Tucker, a nie Vincent… Wiem bo tam byłem…
Nie, chyba Metalmania 2011 lub 2012, Priest z Halfordem. Był Vincent. Rippera niestety nie widziałem na żywo.
W tych latach nie było metalmanii.. Po 1999r była przerwa aż do 2017t.Morbidzi ostatni raz na metalmani grali w 2004r i w tedy Judasi nie grali. Wcześniej Morbidzi grali w 94, a Judasi tylko w 98 i morbidzi też w tedy grali. Więc coś Ci się pomyliło…
2009,a nie 1999 mała pomyłka..
Jedynym pozytywem płynącym z wydania tej płyty jest fakt, że spróbowali, przekonali się że taka stylistyka im nie wyszła i nie brneli w takie dźwięki dalej. Na tle pozostałej dyskografii, to potworek. Ale należy to potraktować jedynie jako wypadek przy pracy. Najlepiej jakby to wydano pod innym szyldem, wówczas może bardziej przychylnym uchem by się tego słuchało:)
-Może i nie jest dobra ale nie jest też zła można powiedzieć że jest średnia.
-Średnia to chyba super?
-no pewnie że super!
Sam też musiałem zacząć żartem xD
Z samej płyty najbardziej podobał mi się nevermore natomiast za dobrym recenzentem nie jestem i nie słuchałem wcześniej tego zespołu co powiedzieć podobają mi się kawałki na gitarze natomiast płyta by się przydała miałbym czego słuchać jak mi internet siądzie xD
Z całą pewnością nie jest to wybitna płyta, ale nie brakuje jej charakteru. Uwielbiam jej brzmienie, to jest najlepiej wyprodukowana plyta MA. Drugą mocną stroną jest to ze każdy utwór jest inny, ma inne tempo, inne pomysły i po jednym przesłuchaniu całość zapada w pamięć – i te utwory techno i metalowe. I jak wyszła to myślałem jak wszyscy – co to jest, jaki gniot, ale teraz po latach czasu wracam do niektórych fragmentów. Trochę zmarnowany potencjał, bo gdyby wywalić to extreme, radikult i mea culpa (i am morbid może zostać) i dorobić jeszcze 2 czy 3 utwory metalowe to byłaby sztos płyta – mocna i kontrowersyjna. Patrząc na nagrania z koncertów widać że morbid był wtedy w formie. A dla porównania Kingdoms Disdained… mam wrażenie, że większość nawet nie wie że wyszła taka płyta, ja przesłuchałem połowę i odpuściłem (nie jestem uprzedzony do Tuckera, uwielbiam Formulas).
Płyta jest całkiem dobra,wracam do niej często..mam swój egzemplarz więc twojego nie potrzebuję..pozdrawiam.
Od samego początku jak zabierałem się za ten album. Nie kierowałem się oczekiwaniem względem M.A. I co pozamiatała mnie ta płyta. Jestem fanem M.A. od samego początku i nie wstydzę się przyznać że ten album mimo że jest mocno inny jest naprawdę dobry. Muszę zdobyć ten album
To Ty sprzedajesz to wydanie na OLX za 30 zł? 😉