Jak wiadomo, w ciągu ponad 30 lat swojej działalności, Cannibal Corpse wyrobiło sobie solidną markę wśród metalheadów, stając się nie tylko legendą podziemia, ale wybijając się również do mainstreamu, na co złożyło się kilka różnych czynników – z jednej strony jest to przynależność do mocnego labelu, jakim jest Metal Blade Records, które zdecydowało się wypromować Kanibali na podstawie kontrowersji, jakie wywołują ich okładki, oraz teksty.
Drugim jest afera okładkowa związana z płytami „Butchered at Birth” i „Tomb of the Mutilated”, która doprowadziła do zakazu sprzedaży albumów między innymi w Niemczech. Trzecim jest Jim Carrey i szepnięcie o Kanibalach paru ciepłych słówek producentom filmu „Ace Ventura: Psi Detektyw”, by wystąpili w scenie w klubie. Te historie zna jednak niemalże każdy; późniejsze lata obfitowały we wzloty i upadki, jednak za każdym razem nowe albumy Cannibal Corpse były mocno wyczekiwane przez społeczność.
Prawdziwe wątpliwości zaczęły rodzić się w fanach w momencie wydania „Red Before Black” w 2017; pojawiły się głosy, iż chłopaki z Cannibal Corpse zaczęli się starzeć, nudzić się wypracowaną przez wiele lat formułą, krytycy zaczęli naprawdę miażdżyć chłopaków z Tampy.
Do tego jeszcze doszedł słynny skandal z udziałem Pata O’Brien’a, który w wyniku załamania nerwowego zaczął terroryzować swoich sąsiadów nożem, za co wylądował w pierdlu. Aż chciałoby się rzec, „budowanie popularności na szokowaniu publiki”, tak jak to robią wszyscy ci, którzy chcą zostać gwiazdami. Po wszystkim jego miejsce zajął Erik Rutan, dotychczasowo współpracujący z Kanibalami jako producent ich płyt.
I choć jego debiut jako gitarzysta Cannibal Corpse nie był jakoś specjalnie wyrazisty, z pewnością sprawił, że na chłopaków ponownie zwrócono uwagę, zwłaszcza zainteresowali się tym starzy metalheadzi zaznajomieni z twórczością Rutana – chłop grał w Ripping Corpse, Morbid Angel i od ponad 20 lat jest liderem Hate Eternal.
Styl grania i tworzenia muzyki Erika jest na tyle charakterystyczny, że pomimo wielu lat działalności w branży nadal wypada świeżo, co w połączeniu ze znanym nam dobrze graniem Cannibal Corpse może wypaść bardzo interesująco.
[newsletter]
W lipcu Cannibal Corpse ogłosił wydanie „Chaos Horrific”
Pierwsze oznaki wydania nowego albumu pojawiają się w lipcu 2023, gdy zespół prezentuje teledysk do utworu „Blood Blind”. Niedługo później wycieka tracklista, tytuł i okładka. Pamiętam, że sam singiel przyjąłem dosyć chłodno; granie Erika jakoś specjalnie nie rzuca się w słuch, a stara formuła zalatuje geriatrią i jest wypierdziana niczym dres Ferdynanda Kiepskiego. Podobnego zdania była w większości nasza społeczność na grupie Metal News, zatem nie byłem w swojej opinii odosobniony.
Jednak jak to się mówi, jedna jaskółka wiosny jeszcze nie czyni, wiadomo że należy poczekać na resztę. Miesiąc później pojawia się teledysk do utworu „Summoned for Sacrifice”, spodziewając się podobnego efektu darowałem sobie odsłuch. Pomyślałem sobie, że zamiast posiłkować się pojedynczymi kęsami, po prostu zabiorę się za całość, jak już ukaże się na Spotify.
Ta w końcu pojawia się 22 września 2023 roku, w 31 rocznicę wydania „Tomb of the Mutilated”. Możliwe, że w tym przypadku data pozostaje nieprzypadkowa, w końcu trzecia płyta Kanibali jest tą przełomową, dzięki której o Cannibal Corpse naprawdę usłyszał świat. Kto wie, może w ten sposób chcieli podkreślić wagę tego albumu, by pokazać jak bardzo zespół odwołuje się w ten sposób do swoich korzeni, lub żeby płyta lepiej się sprzedała wśród starych fanów?
Na okładce co prawda nic nowego, za to najciekawiej od lat!
Nikogo chyba nie zaskoczę pisząc, że twórcą nowej okładki płyty Cannibal Corpse jest Vincent Locke, którego prace są wizytówką zespołu od samego początku ich działalności. I choć artysta współpracuje z chłopakami od 33 lat, przy doborze prac do albumów stara się eksperymentować, by nie prezentować non stop tego samego contentu ukazującego trupy, czasem puszcza jedynie do niego oczko bądź ukazuje stylistykę gore w sposób okrojony lub subtelny.
Od czasu stworzenia prostej okładki do „The Bleeding”, jego prace wprost kipią różnorodnością, co sprawia, że ja jako słuchacz doskonale rozumiem Kanibali dających mu zlecenia niezmiennie przez tak długi czas. Zastanówmy się jednak, co tygryski lubią najbardziej? Ich grafiki są najbardziej znane jako takie typowe gore, z flakami, trupami okaleczającymi zwłoki, zwłokami okaleczającymi zwłoki i innych wygibasów. Tego oczekują fani, i przy okazji „Chaos Horrific” po wielu latach w końcu dostają pracę wykonaną według starego, sprawdzonego przez Locke’a wzoru.
Rysunek jest wykonany w typowym dla niego, komiksowym stylu z dużym naciskiem na drobne detale w celu ukazania w sposób bardzo szczegółowy postaci i tego, co z nich się wydobywa, lub co zostaje. Taki obrazek wręcz musi usatysfakcjonować fanów Cannibal Corpse, zwłaszcza że pierwsza myśl jaka może wiązać się z wyglądem okładki jest „powrót do korzeni”, bądź „twardy reset”. Tu należą się oklaski dla pana Locke’a, widać że facet mimo wieku nadal jest w świetnej formie twórczej.
Nowa płyta Cannibal Corpse, czyli nie taki diabeł straszny
Po przesłuchaniu płyty pomyślałem sobie, że wysiłek chłopaków oceniłem trochę zbyt surowo na wstępie. Słychać, że korzystając ze swoich obecnych możliwości, próbowali nam dać najlepszą możliwą płytę, co nawet im się udało. Nie jest to ani powrót do korzeni, ani rozpierdol z najlepszych lat George’a Fishera w Cannibal Corpse, nie jest młodzieńczo, ani ciężko, ani na totalnym wkurwie, jest to po prostu dojrzały profesjonalizm zagrany w typowym dla Kanibali stylu zmieszanym z patentami Erika Rutana.
Rzekłbym, że „Chaos Horrific” jest czymś pomiędzy dojrzałą, aczkolwiek nadal brutalną energią z czasów „A Skeletal Domain”, a geriatrią i monotonią „Red Before Black” – zaczyna się na ostro, mianowicie „Overlords of Violence” to naprawdę solidna petarda z ich strony świetnie rozpoczynająca płytę, nakręcająca słuchacza do dalszego śledzenia rozwoju wypadków.
Przy „Frenzied Feeding” sroga młóćka ze świetnymi pomysłami nadal jest kontynuowana, zaś „Summoned for Sacrifice” jawi mi się jako najlepszy kawałek na tej płycie – o dziwo utwór został napisany w całości przez Roba Baretta, jakby w zawalisku co najmniej średnich pomysłów dostał jakiegoś przebłysku. Jest tu wszystko – riffy przypominające o najlepszych czasach zespołu, orientalne sola Erika, wściekle bębniący Paul i wkurwiony Fisher.
W momencie, gdy na trackliście pojawia się „Blood Blind”, poziom zaczyna spadać. Sam z siebie numer brzmi dosyć wtórnie i geriatrycznie, jednak w zestawieniu z pozostałymi utworami brzmi jako tako, da się przełknąć. Podobnie jest z „Vengeful Invasion”, bez jakichś większych rewelacji. I właśnie od tego momentu płyta zaczyna się strasznie rozmywać, jakby chłopakom wyczerpały się najlepsze pomysły.
I mimo, że każdy następny kawałek jest zdecydowanie bardziej pomysłowy niż największy włożony wysiłek na „Red Before Black”, to jednak połowa płyty jest tym momentem, gdzie naprawdę jest ciężko ukryć brak pomysłów, geriatrię i wtórność. Dopiero zamykający album numer „Drain You Empty” wzbudza ponowną ciekawość, będąc czymś z zupełnie innej bajki: orientalno-melodyjny styl kompozytorski Erika Rutana zmieszany z prostymi, aczkolwiek atakującymi riffami tutaj najbardziej rzuca się w słuch.
Wzmożony wysiłek nie ukryje upływającego czasu (w niektórych przypadkach)
Typowa stylistyka Cannibal Corpse współgra tutaj ze świeżymi pomysłami Erika, które są wyraźnie dostrzegalne. Tak jak na „Violence Unimagined” Erik w większej części odgrywał to, co napisali Rob, Paul i Alex + starał się do chłopaków dostosować, tak tutaj już jest wyraźnie odznaczającym się elementem wpływającym na całość. W dużej większości solówki i riffowanie prezentuje bardzo melodyjne, lekko orientalne oblicze nieco w rozpoznawalnym dla niego stylu.
Tradycyjnie to również on zasiadł za konsoletą, produkując i miksując najnowsze dzieło Kanibali. Pamiętając jego dotychczasowe wysiłki sądzę, że albo próbował dostosować się do prezentowanej całości skupiającej się bardziej na umiejętnościach niż na brutalności, albo również i jego dotknął kryzys wieku średniego jeśli chodzi o produkowanie albumów. Duży nacisk został tutaj postawiony na gitary i wokal, w czasie gdy bas i perkusja są schowane nieco z tyłu, nieco ujmując temu pierdolnięciu.
Nie uświadczymy tutaj mięcha z „Kill” i „Torture”, albo miażdżącego młota z „Evisceration Plague”, ale nie jest źle. Erik znając Kanibali od wielu lat zna ich mocne i słabe strony, postanowił wyprowadzić właśnie na pierwszy plan gitary i wokal; robi to jednak na tyle subtelnie, że płyta nie krzyczy do nas „słuchajcie tych riffów i wokali” i na tle wielu innych pozycji Cannibal Corpse z jego udziałem jako producent wypada dość grzecznie, choć nadal stara się przy tym ukazać tą brutalność, z której zespół jest znany.
Co do reszty składu, nie mam jakichś większych uwag. Choć Paul Mazurkiewicz nigdy mi się nie jawił jako wybitny perkusista, tak tutaj słychać, że stara się dać z siebie jak najwięcej. Mimo to, nie czuję się przekonany – chłop może i w końcu rasowo blastuje i stara się grać bardziej finezyjnie i technicznie wracając pamięcią do starych czasów, mieszając to z gęstymi thrashbeat’ami, ale odnoszę wrażenie, że Paul zmusił się do przedsięwzięcia większego wysiłku niż dotychczas. Jakby granie na „Chaos Horrific” nie sprawiało mu frajdy i było pokazem umiejętności.
Nawet wyraźnie wykończony przez czas Rob Barett próbował uczynić z „Chaos Horrific” płytę dobrą. Cieszy mnie, że choć gość popadł w rutynę i już raczej swojego stylu pisania numerów nie zmieni, to jednak stara się pozostać otwarty na świeższe pomysły z perspektywy Cannibal Corpse Erika Rutana, próbując z nimi współgrać. Mimo wyraźnego zmęczenia formułą, miewa przebłyski geniuszu. Zdecydowanie to nie są już te czasy, gdy to właśnie Rob był powiewem świeżości i profesjonalizmu w obozie Kanibali.
I choć cały czas mówię, że panowie starają się ukryć zmęczenie i starość, warto tutaj pokusić się o jeden wyjątek – George Fisher jawi się w moich oczach jako niezniszczalna maszyna, która z wiekiem tylko się dociera. Posłuchajcie go tylko – gość ma ponad 50 lat, a z każdym albumem brzmi tylko lepiej! Słychać, że „Corpsegrinder” wkłada w wokal niesamowicie dużo serca i nawet, gdy reszta składu wymiękała, on uparcie się doskonali od lat. Nie wiem, czy jest to kompleks Mustaine’a, czy jak, że próbuje przegonić głównego antagonistę ze swoich najlepszych czasów (w przypadku Chrisa Barnesa)? Jego growl jest tylko groźniejszy i bardziej dosadny, za co ogromny ukłon w jego stronę.
Od wielu lat pielęgnowana wartość, czyli komiksowa warstwa liryczna
Kwestia co do której wszyscy jesteśmy pewni i wypada niezmiennie przynajmniej od czasów „Vile” jest warstwa liryczna „Chaos Horrific”. Odpowiedzialni są za nią Paul Mazurkiewicz i wyjątkowo Erik Rutan, który również na tym polu świetnie wpasował się w ogólny koncept albumów Cannibal Corpse. Teksty w groteskowy sposób opisują czasy apokalipsy, wzajemne mordobicie i mordowanie się, praktyki seryjnych morderców, uwielbienie przemocą, no ogólnie gore.
Na pewną uwagę zasługują tutaj teksty Erika Rutana, rzucające się bardziej w oczy. I choć tematyka gore nadal tutaj wiedzie prym, warto zwrócić uwagę na sposób pisania tekstów. „Frenzied Feeding” przypomina trochę storytelling, podobnie ma się sprawa z „Blood Blind”, co nadaje płycie większej atmosferyczności, aniżeli graficzności, tak jak to zazwyczaj Kanibale mieli w zwyczaju robić. Także na tym polu nie mamy prawa być zawiedzeni.
Tu powinna znaleźć się okładka płyty, niestety Google uznało ją za zbyt kontrowersyjną. Efektem jest blokowanie reklam na portalu.
01. Overlords of Violence
02. Frenzied Feeding
03. Summoned for Sacrifice
04. Blood Blind
05. Vengeful Invasion
06. Chaos Horrific
07. Fracture and Refracture
08. Pitchfork Impalement
09. Pestilential Rictus
10. Drain You Empty