RECENZJE

Recenzja: Katatonia – „City Burials”. Emocjonalny pogrzeb, czy pogrzebane emocje?

Recenzja płyty City Burials zespołu Katatonia

Istniejąca od 1991 roku Katatonia jest zespołem, którego nie trzeba przedstawiać fanom ciężkiego grania. Założony przez Andersa Nyströma i Jonasa Renkse, jest jednym z tych zespołów, które na przestrzeni lat przeszły ogromną metamorfozę wypracowując swój własny, niepowtarzalny styl, który trudny do jednoznacznego sklasyfikowania i zaszufladkowania.

Charakterystyczną cechą formacji Katatonia jest niesamowicie ciężkie, emocjonalne przesłanie jakie niosą ze sobą dźwięki, jak i sama treść utworów. Dla niektórych odbiorców muzyka Katatonii może działać jak balsam dla duszy pozwalający oswoić wewnętrzne demony, sprawiając, że to co nas dręczy daje się ujarzmić, zrozumieć, a nawet polubić.

Są też tacy, u których melancholijny klimat beznadziei towarzyszący twórczości Szwedów może wręcz pogłębiać stany depresyjno-lękowe, odbierając resztki nadziei na jakikolwiek sens istnienia. Jedno jest pewne – obok twórczości Katatonii nie sposób przejść obojętnie.

Cztery lata czekaliśmy na nowy album Katatonii

W 2016 roku Anders i Jonas wydali swoje ostatnie dzieło zatytułowane „The Fall of Hearts”, na którym po raz pierwszy możemy usłyszeć nowego gitarzystę Rogera Öjerssona, który wprowadził nieco heavy metalowego klimatu za sprawą bardziej rozbudowanych solówek oraz nieco mocniejszego uderzenia.

Na „The Fall of Hearts” nad partiami wokalnymi i perkusją dominowały nieco cięższe niż zwykle riffy, a całość sprawiała wrażenie jakby muzycy nieco odeszli od progresywnych nut tak dobrze znanych z „Great Cold Distance”.

Ostatni album Katatonii nie zwalił mnie z nóg, ale też nie zniechęcił do muzyki jaką tworzą, dlatego z niecierpliwością czekałam na ich najnowsze dzieło zatytułowane „City Burials”.

„City Burials”. Najlepszy album od czasów „Great Cold Distance”?

Dnia 24 kwietnia bieżącego roku premierę miało najnowsze wydawnictwo mistrzów klimatycznego, depresyjnego grania pt. „City Burials”. Nowe wydawnictwo Katatonii powstało pod skrzydłami wytwórni Peaceville Records, z którą Szwedzi związani są od wielu lat.

Nie będę ukrywać, że jest to najbardziej wyczekiwany prze ze mnie album tego roku. Długo zastanawiałam się jak podejść do tej recenzji i w jaki sposób powinnam ocenić nowe dzieło Katatonii, ponieważ do ich muzyki podchodzę w sposób bardzo osobisty i emocjonalny, co mogłoby mieć wpływ na moją ostateczną ocenę.

Pisanie recenzji uważam za formę sztuki, jednak dokonując ostatecznej notyfikacji należy podejść do tematu w sposób sprawiedliwy i uczciwy, nie kierując się jedynie własnymi uczuciami i ukierunkowanym gustem muzycznym. W związku z tym postanowiłam ocenić „City Burials” odnosząc się zarówno do ostatniego wydawnictwa, jakim jest „The Fall of Hearts” oraz patrząc przez pryzmat wydanego w 2006 roku „Great Cold Distance”, który był przełomowym albumem w historii istnienia zespołu.

Wydany 14 lat temu „Great Cold Distance” udowodnił, że grupa potrafi stworzyć jeszcze coś dobrego po „Brave Murder Day”, który jest moim ulubionym albumem Katatonii.

[newsletter]

Jak więc oceniam nową płytę zespołu Katatonia?

Odłożywszy na bok swoje zamiłowanie do ekstremalnych dźwięków, mogę bez większych wyrzutów sumienia napisać, że najnowszy materiał Katatonii jest ich najlepszym dziełem od czasów wybitnego „Great Cold Distance”, choć daleka jestem od stwierdzenia, że jest to ten sam poziom.

Sam tytuł najnowszego krążka Katatonii „City Burials” mocno mnie zainteresował i wzbudził iskierkę nadziei na to, że Anders i spółka powrócą w wielkim stylu potężnym, ciężkim i bardzo przygnębiającym materiałem.

Tytuł skojarzył mi się z bezdusznymi, pozbawionymi jakichkolwiek emocji pogrzebami komunalnymi stanowiącymi proceduralny pochówek celem utylizacji ciała, które pozostawił po sobie samotny zmarły. Już sama myśl o tym jak traktowane jest ludzkie ciało, które wpierw chronione staje się zwykłym odpadem, mocno działa na wyobraźnię.

Pierwszy wydany singiel, promujący najnowszy materiał Katatonii, wzbudził we mnie mocno mieszane uczucia. Utrzymany w mocno ambientowym klimacie „Lacquer” trochę mnie rozczarował, burząc wyobrażenie jakie stworzyłam sobie w oparciu o sam tytuł albumu.

Drugi singiel pt. „Behind the Blood” również nie wzbudził we mnie większych emocji, poza tym, że zaskoczyło mnie jego mocno heavy metalowe brzmienie, kompletnie nie pasujące do tego, do czego przyzwyczaili nas Anders i Jonas.

Na dwa dni przed premierą nowego krążka, Katatonia opublikowała na swoim kanale trzeci, chyba najbardziej udany singiel, pt. „The Winter Of Our Passing”, który, mimo iż bardzo radiowy i przebojowy, przykuł moją uwagę i zaostrzył apetyt na zapoznanie się z całym materiałem.

Jaka jest płyta „City Burials”?

Z pewnością można spokojnie określić mianem przebojowej, dopracowanej i przemyślanej, jednak niebudzącej głębszych emocji. Z pewnością najmocniejszym atutem krążka jest aksamitny, kojący głos Jonasa oraz perfekcyjna i dopracowana rytmika, na którą składają się zarówno perkusja jak i elektroniczne wstawki mocno podbijające bas.

Z technicznego punktu widzenia „City Burials” jest materiałem zrealizowanym na bardzo wysokim poziomie, który wart jest przesłuchania na dobrym sprzęcie. Bardzo dużym plusem jest umiejętne wykorzystanie elektroniki, która podbija i nadaje głębi szlachetnej i dynamicznej perkusji. Pod tym kątem najnowszy materiał Katatonii przewyższa zarówno „Fall of Hearts” jak i „Great Cold Distance”.

Wokal i instrumenty

Słuchając nowego albumu nie mogłam też oprzeć się wrażeniu, że głos Jonasa nabrał głębi i szlachetnej barwy, ale nie potrafię rozstrzygnąć, czy jest to zasługa dopieszczonej realizacji dźwiękowej czy pracy nad warsztatem wokalnym Jonasa.

Nie jest tajemnicą, że Katatonia jest jednym z tych zespołów, które idąc z duchem czasów nie boją się eksperymentować, stąd „City Burials” obfituje w heavy metalowe riffy i progresywne wstawki, przeplatające się z elektroniką i harmonijnymi partiami wokalnymi podbitymi rozbudowanymi uderzeniami perkusji. Problem w tym, że ta ilość zabiegów i absolutny kompozycyjny magiel nie składają się w spójną całość.

W tym wszystkim brakuje harmonii i swoistego onirycznego klimatu, a za najsłabszy element „City Burials” uważam partie gitarowe, które nie dość, że nie do końca współgrają ze sobą na wzajem, to dodatkowo brzmią jakby kompletnie nie były zsynchronizowane z resztą instrumentów.

Prócz nieznośnego wrażenia, że ktoś dobrze żrącą i potężną Mesę wymienił na starego poczciwego Marshalla, to dodatkowo drażniły mnie solowe popisy Rogera. Ta ostatnia uwaga jest moim osobistym odczuciem, ponieważ nie dość, że nie przepadam za skalami w których poruszał się Öjersson to wydawało mi się, że nie pasowały one do charakteru kompozycji, w efekcie wypadając znacznie gorzej od tego co mogliśmy usłyszeć na „The Fall of Hearts”.

„City Burials”, czyli co znajdziemy na płycie?

Na najnowszy krążek Katatonii składa się 11 kompozycji plus dwa bonusowe utwory. Album rozpoczyna bardzo przyjemny i melodyjny, choć pozbawiony mocy „Heart Set To Divide”, by następnie zafundować heavy metalowego kopa w „Behind The Blood”, będącego drugim singlem promującym „City Burials”.

Po dość mocnym drugim utworze Katatonia serwuje nam kompletnie inny, ambientowo – popowy „Lacquer”, który osobiście nie przypadł mi do gustu, choć zdaję sobie sprawę z faktu, że cała kompozycja ma duży potencjał na bycie hitem.

Kolejnym utworem na liście jest nieco psychodeliczny, podszyty melancholijną nutą „Rain”, który moim zdaniem jest najlepszą kompozycją znajdującą się na krążku.

Następnym utworem jest osławiony i bardzo dopieszczony „The Winter Of Our Passing”, idealnie skrojony pod rozgłośnie radiowe. W tym numerze jest absolutnie wszystko, co powinien zawierać hitowy kawałek reprezentujący cały materiał: zapadająca w pamięć melodia, bardzo dobra rytmika, krótki czas trwania oraz poruszający głos Jonasa. Niby wszystko gra, ale mnie brakuje emocji jakich dostarczała mi wcześniejsza twórczość Katatonii.

Po sympatycznym hicie szwedzka formacja serwuje nam liryczny „Vanishers”, przykuwający uwagę ładną melodią i harmonizującymi ze sobą partiami żeńskiego i męskiego wokalu.

Po nawet ładnym i melodyjnym „City Glaciers” dostajemy przekombinowany i nieco miałki „Flicker”, po którym Katatonia prezentuje nam „Lachesis” stanowiący najsłabsze ogniwo całego materiału. Trwający niecałą minutę utwór nie wnosi nic ciekawego i jest zwyczajnie nudny.

Po dość nieudanym „Lachesis” dostajemy porcję progresywnych dźwięków, na których bazuje „Neon”. Utwór choć potencjalnie dobry nie wzbudził we mnie silniejszych emocji i charakterystycznego skurczu w klatce piersiowej, który zawsze towarzyszy mi, gdy muzyka wywołuje we mnie lawinę silnych, czasem bardzo skrajnych odczuć.

Zamykający album „Untrodden”, uważam za jedną z lepszych kompozycji, zaraz po „Rain”. W tym kawałku spodobała mi się nie tylko melodia, ale przede wszystkim bardzo zgrabne solo. Muszę przyznać, że moje serce mocniej zadrżało.

Jako dwa bonusowe kawałki Katatonia dorzuciła „Closing of the Sky”, oraz „Fighters”. Niestety pierwszy z nich mógłby w ogóle nie istnieć i pozostać jedynie w fazie koncepcji, a drugi jest bardzo ładnym instrumentalem z potencjałem na całkiem niezły metalowy kawałek, gdyby tylko zamienić wokalizę Jonasa na pełnoprawny tekst.

Sprawy techniczne, czyli brzmienie i okładka

Jak pisałam wcześniej, „City Burials” jest albumem kompletnym, reprezentującym wysoki poziom i potencjał sukcesu komercyjnego. Mimo, że nie do końca podobają mi się partie gitar i ogólna konstrukcja poszczególnych kawałków, to z technicznego punktu widzenia wszystko jest tu jak najbardziej na swoim miejscu. Warto zwrócić uwagę na umiejętności Daniela Moilanena, który jest perkusistą doskonałym, choć mam wrażenie, że przez charakter prezentowanego materiału nie może pokazać pełnego wachlarza swoich możliwości.

Dość ascetyczna i niepokojąco mroczna okładka doskonale oddaje charakter samego tytułu albumu i obrazuje to czego moglibyśmy się po nim spodziewać. Bardzo ładna i przytłaczająca grafika doskonale charakteryzuje klimat jaki kojarzy się nam z twórczością Katatonii, jednak kompletnie nie oddaje tego co możemy znaleźć na płycie.

Podsumowanie recenzji

Myślę, że podsumowując wszystko co napisałam wcześniej mogę dorzucić odrobinę prywaty. Odpowiadając na pytanie, które zawarłam w tytule recenzji muszę napisać, że akurat moje emocje zostały pogrzebane. Choć album jest technicznie naprawdę dobry, to zabrakło mi w nim tej subtelnej harmonii i wspólnego mianownika, łączącego wszystkie kawałki w jedną sensowną historię.

W muzyce Katatonii bardzo cenię ciężki depresyjny klimat, otwierający stare, niezabliźnione rany, by za chwilę przyłożyć do nich okład z melancholijnych, przejmujących i niesłychanie kojących dźwięków. Zabrakło mi tego czegoś za co zawsze ceniłam muzykę jaką komponowali Jonas i Anders od początku istnienia zespołu.

Okładka płyty City Burials zespołu Katatonia
Katatonia – City Burials (2020)

Tracklista „City Burials”:

1. Heart Set To Divide (5:29)
2. Behind The Blood (4:37)
3. Lacquer (4:42)
4. Rein (4:20)
5. The Winter Of Our Passing (3:17)
6. Vanishers (4:56)
7. City Glaciers (5:30)
8. Flicker (4:44)
9. Lachesis (1:54)
10. Neon Epitaph (4:31)
11. Untrodden (4:29)

Bonus Tracks

12. Closing Of The Sky (5:24)
13. Fighters (3:37)

Podobne artykuły

Recenzja „Age of Mycology”. Moonstone łączy doom, stoner i psychodelię

Piotr Żuchowski

Różnorodność stylów. Recenzja „Something To Believe In” zespołu Chemia

Agnieszka Kozera

Rzemiosło, ale nie sztuka – recenzja „Slaves of the Shadow Realm” Legion of the Damned

Szymon

2 komentarze

Paweł 2 maja 2020 at 13:30

Sugeruję sprawdzić merytorykę tej recenzji. Zawiera mnóstwo błędów.

Odpowiedz
Mariusz 2 czerwca 2020 at 14:19

Płyta dobra. Dojrzała. Chwalone powyżej „Great Cold Distance” cierpi niestety na ciągoty emo-amerykańskie tak modne w ówczesnym czasie co dziś 9dbieram bardziej jak granie dla nastolatków… Z plusów – można usłyszeć tam wpływy np. Porcupine Tree.

„City Burials” to granie ciężkie, mroczne i niesamowicie przestrzenne. Jest w tym ciężarze powietrze jak w najlepszym na albumie „Behind The Blood”, gdzie pięknie dociśnięty jest shredd na floyd- rose’ie. Świetny miks… Cudo. Szkoda jednak że to jedyna taka wisienka.

Z mocnych punktów należałoby wymienić choćby „Heart set to divide”, „Rein”, „Vanishing”. Poziomu „Night is New Day” już raczej nie przeskoczą, ale… jest cholernie dobrze. Masywnie i z powietrzem…

Odpowiedz

Zostaw komentarz