RECENZJE

Recenzja: Ozzy Osbourne – „Ordinary Man”, czyli zwykły album niezwykłego artysty

Recenzja płyty Ozzy Osbourne Ordinary Man

Dorobek artystyczny Ozzy’ego Osbourne’a nie podlega żadnej dyskusji. Jego płyty zarówno z Black Sabbath, jak i solowe na stałe weszły do kanonu ciężkiego grania, a sam Ozzy w panteonie metalowych sław zajmuje szczególne miejsce – jest wręcz ikoną.

Kiedy wybrzmiał ostatni dźwięk albumu „13” jego macierzystej formacji, wszystkim wydawało się, że to koniec drogi twórczej i nic nowego spod ręki Księcia Ciemności już nie usłyszymy. Zdecydował się on jednak nagrać kolejną, po 10-letniej przerwie, solową płytę „Ordinary Man”. Pomimo tego, że w żaden sposób nie dorównuje ona największym albumom w jego dorobku, dobrze jest znów usłyszeć ten niepowtarzalny głos.

Ozzy Osbourne Ordinary Man

Ozzy Osbourne – ikona popkultury

O statusie artysty świadczy nie tylko to, jak dużym uznaniem i szacunkiem cieszy się wśród fanów, ale również innych artystów. Gdyby tę miarę przyłożyć do płyty „Ordinary Man”, należy uznać Ozzy’ego za jednego z największych żyjących. Elton John, Slash, Duff McKagan, Chad Smith, Tom Morello – to wszystko nazwiska, których fanom nie tylko metalu, ale również rocka nie trzeba przedstawiać. Wszyscy oni dołożyli większą bądź mniejszą cegiełkę do najnowszej płyty Ozzy’ego.

Na tym jednak nie koniec, bo duży wkład mieli również muzycy i artyści, który przy sprzyjających okolicznościach mogliby być… wnuczkami Księcia, a dodatkowo często nie byli kojarzeni nie tyle z metalem, ile wręcz w ogóle z gitarowym graniem. Post Malone, Travis Scott, Andrew Watt – dla fanów współczesnej muzyki to wielkie gwiazdy. Mogli oni spojrzeć na Ozzy’ego, powiedzieć „ok, boomer” i zająć się swoimi sprawami. Zdecydowali się jednak na współpracę.

Niewiele postaci całego świata show biznesu byłoby w stanie zaprosić do kolaboracji tak znamienitych artystów. Jeszcze mniej z pewnością byłoby w stanie z takiej mikstury stworzyć coś, co jest spójne i słuchalne. „Ordinary Man” zdecydowanie jednak można tak określić.

[newsletter]

„Ordinary Man” – kolejna płyta Ozzy’ego

Przejdźmy zatem do zawartości najnowszego krążka Osbourne’a. Gdybym miał do czegoś porównać „Ordinary Man”, powiedziałbym, że jest to wypadkowa jego poprzedniej płyty, czyli „Scream” z 2010 roku z „Ozzmosis” z 1995.

Z tą pierwszą łączy ją nowoczesne brzmienie (szkoda, że już bez bardzo charakterystycznej gitary Zakka Wylde’a). Z tą drugą – kompozycje utrzymane przeważnie w średnich tempach, często stawiające przede wszystkim na nastrój i klimat, a nie szalone metalowe tempa i wirtuozerskie popisy muzyków. Choć trzeba uczciwie przyznać, że kilka solówek jest naprawdę niezłych.

Najważniejszy jest jednak szalenie charakterystyczny wokal Osbourne’a.

Muszę powiedzieć, że gdy wysłuchałem utworu z Post Malonem „Take What You Want” na długo przed pojawieniem się płyty, byłem bardzo zaniepokojony. Głos Ozzy’ego był tam bowiem bardzo przetworzony cyfrowo, wręcz nieludzki i od razu zmartwiłem się, że muzyk nie jest w stanie już śpiewać tak jak dawniej, a cały jego krążek trzeba będzie „ratować” technologią.

Tak się jednak nie stało, bo okazało się, że we wspomnianym utworze był to tylko zabieg artystyczny. W pozostałych utworach Ozzy pozostaje sobą. To znaczy, trzeba pamiętać, że artysta korzystał z różnych wspomagaczy wokali już w latach 90. i to się na „Ordinary Man” nie zmieniło. Granica przesady w tym zakresie nie została jednak przekroczona, a kondycję wokalną byłego frontmana Black Sabbath na tym albumie oceniłbym jako zaskakująco dobrą!

Przeboje wujka Ozzy’ego

Jeśli zaś chodzi o kompozycje, z tym bywa różnie. Zasadniczo płyta jest utrzymana w dość rzewnym i kontemplacyjnym nastroju – sporo jest ballad i utworów spokojnych. Niektóre z nich są ciekawsze, jak na przykład „All My Life”, gdzie w refrenie wchodzi jednak cięższa gitara, czy w bardzo delikatnym „Ordinary Man”, gdzie swojego bardzo charakterystycznego wokalu użycza Elton John, a strun w solówce – Slash. Najlepszym utworem na płycie jest dla mnie natomiast „Under The Graveyard”, który łączy w sobie balladowość z ciężkim riffem i ciekawym, refleksyjnym tekstem.

Niektóre ballady są jednak takie sobie, mdłe i nijakie. Melodia z „Today Is The End” mogłaby być soundtrackiem do jakiegoś filmu o nastolatkach, kawałek ratuje trochę końcówka z niezłą solówką.
Nie brakuje też momentów cięższych i bliższych muzyce hard rockowej czy metalowej. Już otwierający numer, czyli „Straight to Hell” z tłustym riffem i skandowanym tekstem przypomina, że Ozzy maczał kiedyś palce w Black Sabbath. W „sabbathowym”, wręcz doomowym klimacie utrzymany jest także kawałek „Eat Me”, któremu harmonijka ustna nadaje jednak bluesowego luzu. Punkową wręcz energią zaskakuje „It’s a Raid”, fajnie rozkręca się też „Goodbye”.

Ogólnie jednak odnoszę wrażenie, że płyta, jak na standardy Ozzy’ego Osbourne’a jest mało przebojowa i zapadająca w pamięć. Brakuje jednoznacznie charakterystycznych numerów. Niby w każdym z nich można wyłuskać coś ciekawego, ale utworów, riffów i solówek na miarę „Crazy Train”, „Shot in The Dark”, czyli „No More Tears” tutaj nie uświadczymy.

„Ordinary Man” – dobrze się tego słucha

Obawiałem się trochę tego, że jeśli za brzmienie płyty weźmie się „dzieciarnia”, a tak trzeba określić 30-letniego producenta Andrew Watta, wyjdzie z tego sztucznie brzmiący potworek. Znów jednak obawy okazały się bezpodstawne, bo „Ordinary Man” brzmi dobrze. Płyta nie jest „przeprodukowana”, syntetycznych dźwięków jest relatywnie niewiele, a gitary czy bas brzmią zgodnie z dobrymi współczesnymi standardami. To i ówdzie użyte są jakieś sample czy dźwięki elektroniczne, ale z drugiej strony Ozzy gra też troszkę na harmonijce ustnej, więc równowaga między nowoczesnością a klasyką jest zachowana. Z jednej strony słychać, że to album z drugiej dekady XXI wieku, z drugiej strony – czuć też, że to nie muzyka zafascynowanego nowinkami technologicznymi młokosa.

Okładka, no cóż, jak tylko patrzę na twarz Ozzy’ego, to pomimo tego, że stara się on zgrywać przerażającego gościa, na mojej twarzy pojawia się najszczerszy banan. Niby nic specjalnego, ale oglądam ją z przyjemnością. I tak, nie jestem w tym w ogóle obiektywny, bo po prostu uwielbiam Ozzy’ego Osbourne’a. Nie tylko jako muzyka czy artystę, ale również jako postać.

Oficjalna strona muzyka: https://www.ozzy.com/

Moja opinia o „Ordinary Man” – daję lajka!

Gdyby podejść uczciwie do oceny albumu „Ordinary Man” trzeba stwierdzić, że w dorobku Ozzy’ego jest wiele lepszych krążków. Ten usytuowałbym gdzieś raczej w drugiej połowie stawki, ale to wcale nie znaczy, że to zła płyta. Na pewno nie jest przełomowa, jak płyty z początku kariery, nie niesie ze sobą też takiego nagromadzenia przebojów, jak chociażby „No More Tears”. Rzekłbym, że jest jak na standardy Osbourne’a dość zwyczajna. Jak na standardy zwykłych ludzi jest natomiast całkiem niezła!

Okładka płyty Ordinary Man wykonawcy Ozzy Osbourne
Ozzy Osbourne – Ordinary Man (2020)

Tracklista:

1. Straight to Hell
2. All My Life
3. Goodbye
4. Ordinary Man
5. Under the Graveyard
6. Eat Me
7. Today Is The End
8. Scary Little Green Men
9. Holy For Tonight
10. It’s A Raid

Bonus Track:

11. Take What You Want

Podobne artykuły

Arcydzieło czy zagłada? – recenzja Dragon „Arcydzieło Zagłady”

Paweł Kurczonek

Recenzja: Sabaton – Carolus Rex

Tomasz Koza

Eksploracja własnego umysłu – recenzja „The Rising” zespołu Materia

Bartłomiej Pasiak

5 komentarzy

Rebell 27 lutego 2020 at 18:38

„Niektóre ballady są jednak takie sobie, mdłe i nijakie. Melodia z „Today Is The End” mogłaby być soundtrackiem do jakiegoś filmu o nastolatkach, kawałek ratuje trochę końcówka z niezłą solówką.”
Ale tutaj to nieźle odleciałes… „Today is the…” to rasowy Ozzy z Ozzmosis i jeden z lepszych numerów na krążku.
9/10 za całość.

Odpowiedz
Me 6 marca 2020 at 11:26

ta recenzja to totalne DNO, a autor raczej powinien darować sobie dziennikarstwo muzyczne i pozostać przy swoim fajsbuczku,. bo do erudycji w tej dziedzinie ma z pewnością lata świetlne. Ta płyta jest BARDZO dobrze skomponowana, i doskonale wyprodukowana, więc skończ człowieku ten swój pretensjonalny bełkot. Sam się doskonale określiłeś: „że jestem głuchy jak pień”, także najwyraźniej nie słyszałeś tej płyty.

Odpowiedz
Frost 6 września 2020 at 17:05

„doskonale wyprodukowana” Dobre sobie. Średni wskaźnik DR dla tej płyty to 3, tyle samo co choćby dla 'Death Magnetic’. „Doskonale wyprodukowana”, my ass ;).

Odpowiedz
zdrowy 12 marca 2020 at 14:16

Trzeba kupić do kolekcji. Mam jego wszystkie albumy 😉

Odpowiedz
bliz 28 kwietnia 2020 at 18:06

Jak na 70 latka , to ta płyta brzmi zupełnie przyzwoicie ,chociaż przy udziale tak wielu dość ważnych dla rocka osób wypadałoby oczekiwać jeszcze więcej , no ale z drugiej strony , nie jest łatwo zaskoczyć na obszarze tak bardzo wyeksploatowanym jak rock

Odpowiedz

Zostaw komentarz