RECENZJE

Recenzja: Pearl Jam – „Gigaton”, czyli tony świetnej muzyki

Recenzja płyty Gigaton zespołu Pearl Jam
Koncert zespołu Faun

Niedawno stworzyłem listę najważniejszych albumów mojego życia. Bardzo wysokie, drugie miejsce zajął debiutancki krążek pewnej kapeli z Seattle. Mowa o zespole Pearl Jam i ich pierwszym wydawnictwie pt. „Ten”. 27 marca 2020 roku świętowaliśmy ciekawą rocznicę związane z tym dziełem.

Dokładnie 29 lat wcześniej w London Bridge Studio we wcześniej wspomnianym mieście, ekipa pod przywództwem Eddiego Veddera zaczęła nagrywać swój debiut fonograficzny. Znalazły się na nim niezapomniane kawałki – „Alive”, „Once” czy „Garden”. Jednak fani amerykańskiego zespołu nie mogli się doczekać tej daty z zupełnie innego powodu.

Właśnie 27 marca doszło do premiery długo wyczekiwanego albumu Pearl Jam, który został zatytułowany „Gigaton”. Data wydania mogłaby dopuścić myśl, że zespół chce tą płytą wrócić do korzeni. Już pierwszym singlem fani przekonali się, że jest całkiem inaczej. Czy wyszło im to na dobre?

Pierwszy singiel z „Gigaton” zawładnął moim umysłem

Po pierwszym przesłuchaniu „Dance of the Clairvoyants” byłem nieco zawiedziony. Po prostu nie spodziewałem się, że zespół pójdzie w taką stronę. Pearl Jam zaprezentowało piosenkę, która kompletnie odcina się od ich wcześniejszej twórczości i otwiera kolejne wrota.

Całość otwiera świetna perkusja, która wybija rytm bicia serca w trakcie słuchania. „Dance of the Clairvoyants” nie jest niezwykle złożonym utworem, ale kilka elementów, które go tworzy sprawia, że jest wyjątkowy. Głos Veddera jak zawsze brzmi magicznie, a powtarzający się werset „Stand back when the spirit comes” zachwyca nawet po wielokrotnym przesłuchaniu.

To zdecydowanie najlepszy i najczęściej słuchany przeze mnie utwór w tym roku. Musiało trochę minąć zanim dostrzegłem w tym kawałku piękno i zaprzyjaźniłem się z nim na dobre. Dalej, gdy go słucham, czuję błogość i spełnienie, ponieważ dokładnie takich pozytywnych zaskoczeń wymagam od muzyki.

Na drugi singiel wybrano „Superblood Wolfmoon”

Ta piosenka już aż tak mi się nie spodobała, ale i tak trzyma poziom. Drugi singiel z „Gigaton” przypomina mi bardziej ich wcześniejsze dokonania, ale w pewnym sensie dalej się od nich odcina.

Pearl Jam już dawno odeszło od grunge’u i skupiło się na trochę lżejszych klimatach, ale dalej tworzy niezwykłą muzykę. „Superblood Wolfmoon” to jednak jeden z najbardziej żywiołowych utworów na następcy „Lightning Bolt” i jeden z przykładów, że coś im z tej grunge’owej werwy zostało.

Kawałek charakteryzuje również bardzo dobra solówka, których trochę brakuje na „Gigaton”. Vedder udowadnia tym utworem, że wciąż potrafi swoim głosem operować tak, jak to było na początku ostatniej dekady XX wieku.

We wspomnianym wcześniej „Dance of the Clairvoyants” brakowało mi trochę dźwięku gitar, ale drugi singiel zdecydowanie odrobił straty pod tym względem. Warto wspomnieć, że wydaniu numeru towarzyszyła promocja w postaci specjalnej aplikacji. Korzystanie z niej było bardzo proste. Po nakierowaniu aparatu telefonu na księżyc można było usłyszeć przedpremierowo fragment „Superblood Wolfmoon”, którego premiera miała miejsce 18 lutego 2020 roku.

Pearl Jam pokazało światu „Quick Escape”

Utwór jest zdecydowanie najgorszym z grona trzech wydanych singli. Moje pretensje są uzasadnione. „Quick Escape” mogę opisać prostą łacińską sentencją – nihil novi. Tego typu utwory pojawiały się na każdym albumie Pearl Jam i po prostu nic do nich nie wnosiły.

Ale mimo wszystko są też plusy, ponieważ tekstowo zespół krąży wokół „Gigaton” związanym z bardzo ważnymi sprawami. Również w tej piosence słuchacze mogą doświadczyć ciekawych wywodów o obecnej polityce i zagrożeniach płynących z zachowania zwykłych Kowalskich, jak i głów państw. Sama nazwa – „Gigaton” przecież nawiązuje do roztapiających się lodowców, których stratę lodu określa się w gigatonach. Pearl Jam lubi wypowiadać się na ważne społecznie tematy i ostatnimi czasy pomijają osobiste historie w swoich tekstach, jak to było np. na „Ten”.

Nowa płyta Pearl Jam to źródło genialnej muzyki

Płyta jest bardzo różnorodna. Zespół wiruje pomiędzy spokojnymi kawałkami i tymi szybszymi. Szczególnie te drugie mocno zapadły mi w pamięć. Jednym z nich jest otwierający płytę utwór pt. „Who Ever Said”. I był to świetny wybór na pierwszy kawałek na „Gigatonie”. Żywiołowa kompozycja i świetnie dopasowany wokal Eddiego Veddera idealnie wprowadzają w zupełnie nowy świat Pearl Jam, który opisali na tym krążku.

Ogólnie, po wielokrotnym przesłuchaniu całej płyty zauważyłem dwa bardzo ważne fakty. Kompozycje są o wiele bardziej dojrzałe, widać ewolucję w ich muzyce. Drugim spostrzeżeniem jest to, że podczas słuchania czuć, że tworzenie tego typu kawałków sprawia im ogromną przyjemność. Jako wielki fan wypowiem się, że słuchanie „Gigaton” to wielka uczta, której bogactwo karty dań jest bardzo zauważalne.

W spokojniejszych momentach również są genialni

„Seven O’Clock” – do tej piosenki raczej nie mam większych zarzutów oprócz jednego. Przeszkadza mi trochę to, że wokal jest zbytnio wysunięty i trudno zwrócić uwagę na brzmienie instrumentów. Trwa to tylko do około czwartej minuty. Później wszystko idealnie współgra.

Ogólnie początek „Seven O’Clock” jest trochę nużący, ale to, co się dzieje później jest epickie. Podobnie jak w „Dance of the Clairvoyants”, ten kawałek również za pierwszym odsłuchem nie przypadł do gustu. Jednak po kilku próbach zauważyłem w nim wielką głębię i wartości jakie przenosi. Jeśli chodzi o tekst, to również jest ciekawy i znowu porusza tematy, obok których nie powinniśmy przechodzić obojętnie.

Trochę bez polotu, ale da się tego słuchać

„Never Destination”. Jak zauważyłem w różnych recenzjach i opiniach fanów – „Never Destination” raczej nie przypadło do gustu większości osób. Osobiście nie należę do grona wielkich przeciwników tej kompozycji, ale również nie zamierzam jej bronić. Widocznie brakowało im pomysłu na ten numer, ale i tak nie brzmi to bardzo tragicznie. Zdecydowanie nie jest to najgorszy kawałek na „Gigaton” wg mnie.

„Never Destination” jak można wywnioskować po tytule, nie ma większego celu i nie jest ukierunkowane. Nie łączy się z resztą płyty. Bardziej widziałbym go na jednej z poprzednich płyt Pearl Jam. Jednocześnie uważam, że to warty uwagi przerywnik od tych spokojniejszych numerów i szybszych wymiataczy. Ten kawałek ma zarówno swoje wady i zalety. Na szczęście słabych ogniw tego typu jest mało na najnowszym dziele amerykańskiego zespołu.

Podobały mi się gitary w „Take the Long Way”

Szkoda, że nie wydali tego kawałka jako singla, np. zamiast „Superblood Wolfmoon” czy „Quick Escape”. „Take the Long Way” idealnie nadaje się do radia. Ma chwytliwy refren, a samo wykonanie stoi na najwyższym poziomie.

Wokalista Pearl Jam szaleje swoim wspaniałym głosem. Tutaj wyróżniają się również gitary, których miejscami brakuje całemu albumowi. Ogólnie ten numer jest bardzo energiczny i podoba mi się ta różnorodność, jaka pojawiła się na „Gigaton”. Muzycy zdecydowanie na nią postawili i stworzyli dzieło, które nazywam największą ewolucją w bogatej karierze Pearl Jam. A ten kawałek to potwierdza. „Take the Long Way” to takie połączenie muzyki znanej z „Ten” z nowym kierunkiem zespołu, który reprezentuje np. „Dance of the Clairvoyants”.

Na samym końcu albumu znalazło się wspaniałe „River Cross”

Zdecydowanie jest to jeden z najbardziej emocjonalnych kawałków na całym „Gigaton”. Ta kompozycja dobrze podsumowała niezwykłą przygodę, w jaką zabrał nas zespół w trakcie odsłuchu. Osobiście już wybrałem się w tę podróż już wiele razy i jeszcze wielokrotnie ją powtórzę.

Już po pierwszym singlu wiedziałem, że jedenaste wydawnictwo w dyskografii Pearl Jam będzie wyjątkowe. Po zapoznaniu się z materiałem stwierdzam, że nie myliłem się kompletnie. Z dwie lub trzy piosenki bym wyrzucił, ale ogólnie całość bardzo mi się podoba. Można wyczuć ducha Seattle, chociaż już nie grają grunge’u. Płyta warta uwagi i według mnie na ten moment najlepsza w 2020 roku.

Pearl Jam Gigaton
Pearl Jam – Gigaton (2020)

Tracklista Pearl Jam – „Gigaton”:

1. “Who Ever Said”
2. “Superblood Wolfmoon”
3. “Dance of the Clairvoyants”
4. “Quick Escape”
5. “Alright”
6. “Seven O’Clock”
7. “Never Destination”
8. “Take The Long Way”
9. “Buckle Up”
10. “Come Then Goes”
11. “Retrograde”
12. “River Cross”

Podobne artykuły

Tępe ostrze czasem rani – recenzja płyty „Smite and Ignite” grupy Pentakill

Bartłomiej Pasiak

Nieoszlifowany diament – recenzja Diamond Head „The Coffin Train”

Bartłomiej Pasiak

Recenzja: Soulfly – Enslaved

Redakcja

Zostaw komentarz