Ostatnimi czasy temat pisania recenzji zszedł na dalszy plan. Za oknem piękna pogoda, człowiek nie ma ochoty kisić się w domu, woli wypić sobie piwko w plenerze, pogadać z przyjaciółmi, wyjść gdzieś, zrobić sobie grilla – normalka, mamy wiosnę. Jednak typowo zimowe piwniczenie i zatapianie się w ciężkich brzmieniach non stop daje o sobie znać, standardowo chce się cokolwiek opowiedzieć o jakiejś interesującej płycie.
Od paru miesięcy chodziła mi po głowie recenzja płyty „The Prophetic Dawn” zespołu Toughness. Zastanawiałem się, czy w ten sposób nie popadnę w swego rodzaju autopromocję, w końcu na facebookowej grupie MetalNews.pl udzielam się niemalże non stop, zatem przy okazji wspominek o Toughness ktoś mógł zwrócić uwagę na moje powiązania z tą formacją.
Kwestię sztuki traktuję jednak na tyle poważnie, że nie popadam w kolesiostwo. Serduszkiem tkwię w muzyce i przede wszystkim zwracam uwagę na nią, bądź umiejętności muzyków, niekoniecznie na to czy jestem z nimi powiązany. Spodziewajcie się zatem garści ciekawostek z mojej strony na ich temat, rzetelnej recenzji i chłodnego podejścia. Po prostu musiałem o tej płycie napisać; lubię ją z perspektywy wyjadacza i melomana, choć (rzucając drobnym spoilerem) początkowo miałem pewne problemy z przekonaniem się do „The Prophetic Dawn”.
Czytaj też: Recenzja Filth of Mankind – „The Final Chapter”
Garść faktów o grupie Toughness i ich historia
Zespół Toughness powstał pod koniec 2019 roku w Puławach z inicjatywy gitarzysty i wokalisty Bartka Domańskiego, perkusisty Damiana Jaworskiego i basisty Ziemowita Chalcińskiego na bazie ich poprzedniego projektu, progressive/technical deathmetalowego Conveyor (choć obie formacje pozostają jeszcze aktywne przez krótki czas).
Granie muzyki ma się odbywać jednak na innych zasadach, mianowicie zespół porzuca wszelkie inspiracje death/thrashem z pierwszej połowy lat 90. (Atheist, Pestilence, Massacra, Sadus, Vektor itp.) i zwraca się oczami w bardziej ekstremalne, choć przystępniej brzmiące rejony z perspektywy fanbase’u wzorując swoją muzykę na bazie dokonań Morbid Angel, Blood Incantation, Demilich, Adramalech, Demigod, Convulse, Incantation, Timeghoul i tym podobnych. Sama dominacja kapel fińskich w zestawieniu dużo mówi wyjadaczom, w którym kierunku pójdzie młoda Puławska formacja.
Już na początku 2020 roku Toughness zaczyna grać swoje pierwsze koncerty, prezentując repertuar „The Prophetic Dawn” w powijakach – grają głównie w Lublinie i w Puławach. W ciągu dalszym działalność Toughness opiera się na wspólnych spotkaniach i graniu prób. W czerwcu 2020 roku do składu dołącza drugi gitarzysta Michał Osiak, by po roku zostać zastąpionym przez Łukasza Wojtowicza. Od tamtej pory machina Toughness zaczyna się rozkręcać – powstają kolejne kawałki na debiut i demo, wczesne numery zostają dopracowane.
Lokomotywa rusza, czyli czas wnieść swoją cegiełkę do polskiej ekstremy
We wrześniu 2021 Toughness wchodzi do studia Wesoła24 w Lublinie wraz z producentem Łukaszem Suszko. Tam zostaje nagrany materiał zarówno na demo, jak i na debiut. Jako pierwsze pojawia się „Prophecy” 2 stycznia 2022 roku wydane niezależnie na bandcampie (początkowo planowano wydanie demo na jesień/zimę 2021), zawierające odrzuty z sesji „The Prophetic Dawn”. Okładka demówki, początkowo inna, miała w pierwotnym zamyśle zdobić drugi album Conveyor mający zwać się „Purveyor’s Obsequies”. Myślę, że po czasie mogę swobodnie ujawnić ten drobny kawałek historii i chłopaki nie będą mieli mi za to za złe.
Przy okazji wydania demówki, Toughness ogłasza na social mediach poszukiwanie wytwórni nagraniowej gotowej wydać „Prophecy” fizycznie, oraz planowany debiut. Data jego wydania w dalszym ciągu pozostaje nieznana. Młodym zespołem zainteresował się Greg z Godz ov War Productions.
Sam pełniak „The Prophetic Dawn” pojawia się 9 września 2022 roku. Ze względu na nietypowość muzyki zagranej przez Puławian (o czym jeszcze wspomnę), Toughness robi wokół siebie spory szum – pojawiają się recenzje i wywiady zarówno w internecie, jak i w zine’ach i magazynach. Zespół zaczyna dawać koncerty w kraju, nieraz supportując większe formacje (jak np. Convulse, Demilich, Left to Die). Reszta to historia do poruszenia przy okazji premiery ich drugiej płyty, nad którą w dalszym ciągu trwają prace.
Okładka albumu „The Prophetic Dawn” dopasowana do nietuzinkowości
Jako, że zespół dał radę podopinać niemal wszystko na ostatni guzik przed wydaniem debiutu, pozostała jeszcze warstwa graficzna „The Prophetic Dawn”, czyli okładka – przedstawiona jest na niej starożytna, zrujnowana świątynia przypominająca majski Zikkurat. Ponad krwistoczerwonym niebem widnieje kilka słońc, co teoretycznie można odebrać jako „kosmiczność”, apokaliptyczność, bądź inny wymiar świata przedstawionego (dobrowolność interpretacji zawsze mile widziana) kojarzącego się wyjadaczom podobnych brzmień z oldschoolową, surową ekstremą.
To wszystko, jak i technika wykonania grafiki potęguje wrażenie post-apokaliptycznej otoczki albumu. Sprawia wrażenie obrazu malowanego w transie, co jest dodatkowym atutem i pasuje do atmosfery płyty, klimatu jaki Toughness daje w trakcie koncertów oraz samego tytułu albumu. Ten zbiór nietypowości również budzi myśli o fińskim death metalu. Na upartego można się przypieprzyć tylko o to, że grafika przypomina mi okładkę „Welcome to Morbid Reich” Vadera.
Album, który wymaga czasu
Samo pisanie tego artykułu przyprawiło mnie o niemały ból głowy. Zastanawiałem się, jak ja mam do tego podejść zabierając się za muzykę, która przynajmniej do koncertu formacji w Voodoo Club (więcej o tym wydarzeniu w mojej relacji) wydawała mi się na tyle skomplikowana, na tyle duszna i nieprzystępna, że ciągle od Toughness uciekałem.
Jednak jakby tak się zastanowić, z fińskim death metalem mam dokładnie te same odczucia, a nawet dużo bardziej nasilone – wielokrotnie przymierzając się do Demilich lub Adramalech wyłączałem album po parunastu minutach czując wyraźne przebodźcowanie, wymęczenie, podirytowanie. Z kolei z takim Morbid Angel czy Blood Incantation nie mam problemu.
I nie chodzi mi o to, że ta muzyka sama w sobie jest syfem, wręcz nienawidzę takiego określenia używać w kontekście twórczości, która w założeniu miała znaczyć coś więcej niż komercyjny sukces, cukierkowanie lub odwzorowywanie tego, co już wielokrotnie było.
Przede wszystkim fińska scena muzyki ekstremalnej chce się wyróżniać na tle innych jej reprezentantów, czy to chodzi o death metal, czy black metal, nawet powstanie tak dziwnego tworu jak Hevisaurus (power metalu dla dzieci w wieku przedszkolnym, i to nie jest żadna złośliwa uwaga) lub Children of Bodom łączącego death metal z power metalem krzyczy wszystkim wokół, że w Finlandii żyją bardzo specyficzni ludzie, bardzo chcący wychodzić poza schematy. Nie wiem od czego to zależy.
Kopulacja fińskiej niszy death metalowej ze sceną amerykańską
Bartek w zafascynowaniu fińską sceną death metalową czerpie z niej garściami, łącząc wiele nietypowych jej elementów (duszne brzmienie, skomplikowane patenty riffowe, połamane rytmy, guttural growl) z tymi nieco wyświechtanymi z perspektywy czasu. Już na wstępie słuchając dwóch pierwszych utworów, „Misanthropy Within Transcendence” i „Forsaken Entity” można dojść do takich wniosków; oba numery otwiera niepozorny riff, by z czasem pozorna przystępność przerodziła się w istną sieczkę, która tylko coraz bardziej się nasila balansując na granicy dobrego smaku, co powoduje że muzykę Puławian jednak łatwiej jest przyjąć niż fiński death metal.
Ewentualnie może być na odwrót: elementy iście szalone, zlewają się chaotycznie w jedną całość, by w pewnym momencie móc przypierdzielić solidnym, w miarę przystępnie brzmiącym riffem nurzającym się jeszcze jako tako w tej fińskiej zgniliźnie.
Główną robotę robią tu świetnie brzmiące, szalenie wściekłe gitary Bartka i Łukasza wysunięte w miksie na pierwszy plan. Wydobywają z siebie skomplikowane, progresywno-techniczne riffy, bardzo często skupiając się na ponurej atmosferyczności tworząc długie instrumentalne pasaże, w których niekiedy szybkie tempa są zastępowane zwolnieniami. Dzięki temu można dokładniej usłyszeć schowane za nimi easter eggi.
Sprawia to, że zwrotki zaśpiewane (nie wiem, czy to dobre słowo) gutturalami stają się ozdobnikiem. Bartek już za czasów Conveyora pokazywał słuchaczom, że jest głównie instrumentalistą i to właśnie w tej sekcji można najlepiej pokazać swój kompozytorski kunszt, tym razem jednak zastosowane inspiracje pozwalają potraktować death metal niczym kopalnię złota, wydobywając z niej jeszcze więcej dobroci, które przez 30 lat egzystencji death metalu nie zostały odkryte.
Wspomniane easter eggi niesłyszalne „gołym uchem”
Skomplikowane partie instrumentalne nie oznaczają, że można olać podejście do wokalu. Bartek operuje rasowym, grobowym gutturalem w stylu Anttiego Bomana z Demilich. Pokazuje w ten sposób słuchaczom, że nawet gutturale z północy brzmią inaczej niż te amerykańskie w stylu Franka Mullena z Suffocation, czy Johna Gallaghera z Dying Fetus. Nie są to wściekle brzmiące, wyrafinowane brutal deathmetalowe partie. Te na Toughness brzmią bardziej grobowo i apatycznie, wpisując się tym w apokaliptyczny koncept albumu.
Tuż obok gitar wtóruje wyraziście brzmiący, mięsisty bas Ziemowita czerpiący garściami inspiracje z brutal death metalu i jazzu. Jak już możecie się domyślić, bas odgrywa tu znacznie większą rolę, niż ma w założeniu. Ziemowitowi zdarza się zagrać swoje solo, jak to ma np. miejsce na „The Infernal Travelings” i „Depths of Nothingness”, ewentualnie dorzucić kolejną chaotyczną cegiełkę do tego Zikkuratu, grając w utworze „Into Either Decay” swoje partie zupełnie inaczej brzmiące niż te gitarowe, dopasowane jednak do nich rytmem i długością.
Z tego wynika, że bas potrafi z ekstendera gitarowego młota przejść w spokojny, żyjący własnym życiem byt, któremu zdarza się brzmieć bardzo orientalnie, zwłaszcza w momencie solówek. Po prostu bas jest tutaj spuszczony ze smyczy, ale zachowuje się na tyle cywilizowanie względem gitar, że grzechem jest z tego patentu nie skorzystać.
Perkusja Damiana została lekko schowana w miksie, dodaje płycie nieoczywistego, również niezamierzonego elementu chaosu. Wsłuchując się dokładnie w muzykę na „The Prophetic Dawn” można usłyszeć, iż garowanie miejscami bardzo się rozjeżdża, jest strasznie nierówne i budzi bardziej skojarzenia ze sceną grindcore’ową. Nie uznałbym tego jednak za wadę, bardziej jak to już powiedziałem „efekt niezamierzony” – Damian za garami jest sobą, odgrywa swoje partie w swoim stylu.
Dominują tu szybkie, niesamowicie agresywne grindblasty, niekiedy przeplatane są wolniejszymi, nieco doomowymi tempami. Nie ma jakiegoś progresywnego, lub technicznego wydźwięku, przede wszystkim jest tu surowizna rodem z wczesnego Carcass, Dead Infection czy Napalm Death, tylko z większą pompą.
Trochę o zawartości lirycznej na płycie Toughness pt. „The Prophetic Dawn”
Toughness, choć skupia się w swojej twórczości głównie na gitarowych wygibasach, włożyło również wysiłek w warstwę liryczną tworząc teksty zgodne z ponurym, dystopijnym klimatem wydawnictwa. Bartek ukazał swoje zainteresowanie mitologią starożytnych cywilizacji, połączył to z tematyką śmierci, zagłady ludzkości, innymi światami, bądź zaświatami w których błądzą ludzkie dusze skazane na potępienie.
„The Prophetic Dawn” spina wspomniane tematyki w zgrabną całość, jakby koncept płyty opierał się na tym, że piekło dokładnie tak wygląda: ponury, inny od naszego świat zdominowany przez starożytne cywilizacje, w których tubylcy dokonują rytualnych mordów na przybyłych do niego duszach.
Pośredni wpływ na dystopijną warstwę liryczną miała również sytuacja polityczna w naszym kraju i pandemia. Choć teoretycznie brzmi to dziwnie zestawiając to z konceptem „The Prophetic Dawn”, ma to sens zważywszy na to, iż wielu z nas w trakcie tych niesprzyjających czasów musi mierzyć się z narastającą wewnętrzną frustracją, nieraz szukając z tego ujścia.
Bartek postanowił napisać teksty skupiając się na samej irytacji jaką każdy z nas czuł na przełomie lat 2020-2021, odrzucając na bok jego źródło; choć na upartego, można w nich spróbować doszukiwać się głębszego znaczenia. Warstwa liryczna brzmi niczym przemowy polityków bądź poetów, pisane zmyślną i skomplikowaną angielszczyzną. Jest to kolejny plus tej płyty.
Oczywiście są pewne wady na płycie Toughness
Jak już wielokrotnie wcześniej wspominałem, Toughness inspirując się fińską sceną deathmetalową, przejęło od niej wiele elementów, w tym zdecydowanie tych negatywnych. Jest to niszowe granie skierowane w odbiorców mających styczność zarówno z tamtejszą sceną, jak i poszukujących w death metalu czegoś nowego, a za razem dziwnie znajomego. Dla kogoś, kto dopiero wkracza w świat subkultury metalowej, przesłuchanie „The Prophetic Dawn” może być sporym wyzwaniem. Choć z czasem płyta dla mnie brzmi na tyle przystępnie, że może zdarzy się cud i spodoba się komuś, kto siedzi w temacie od niedawna.
Jako najlepsze lekarstwo związane z przypadłością Toughness, polecam przyjść na ich koncert z czystej ciekawości. Atmosfera „The Prophetic Dawn” jest bardziej nasilona, jednocześnie muzycznie chłopaki wydają się brzmieć dużo przystępniej, zwłaszcza gdy instrumenty są nieco inaczej nagłośnione i za garami słyszy się inną osobę niż Damian.
Przy okazji mojej relacji „Awakening on Tour” wspominałem już, że Jerzy swoim zupełnie odmiennym stylem grania jest w stanie uporządkować ten chaos, co teoretycznie wydaje się awykonalne i może brzmieć kontrowersyjnie z uwagi na to, że partie Damiana pasują do szalonego konceptu. Wierzcie mi lub nie, repertuar z debiutu na koncertach brzmi dużo lepiej niż na płycie. Fajnie byłoby zatem usłyszeć jakąś koncertówkę, bądź jakiś kawałek z debiutu nagrany na nowo.

Lista utworów:
1. „Misanthropy Within Transcendence”
2. „Forsaken Entity”
3. „In Perversity Premonition”
4. „The Prophetic Dawn”
5. „Other Insalubrious Beings”
6. „The Infernal Travellings”
7. „Into Either Decay”
8. „Depths of Nothingness”
9. „Psychological”
10. „Synthetic Perplexity” (utwór bonusowy)