RECENZJE

Recenzja: Wardruna – „Kvitravn”. Gdy natura spotyka się z antyczną muzyką

Wardruna Kvitravn 2021
Koncert zespołu Faun

Nadszedł ten dzień! 22. stycznia to dla fanów Wardruny chwila oczyszczenia, bowiem to dziś ma miejsce premiera piątego albumu projektu pod tytułem „Kvitravn”. Grupa dawkowała nam emocje związane z tą płytą, co kilka miesięcy wpuszczając w obieg promujące ją single.

Ostatnia premiera miała miejsce tydzień temu i był to utwór „Skugge”. Ostatecznie, przed samą premierą płyty, usłyszeć można było 4 z 11 utworów, składających się na ten album. Wydawać by się mogło, że to dużo. Ale jeśli myślicie, że to odkryło wszystkie karty tego wydawnictwa i nic już nie może nas w nim zaskoczyć, to bardzo się mylicie.

Sprawdź pozostałe recenzje:

Kręta droga albumu „Kvitravn”

Jak zapewne większość zainteresowanych muzyką Wardruny wie, premiera opisywanej płyty miała mieć miejsce 5 czerwca 2020 roku. Z wiadomych przyczyn – jak wszystkie premiery filmowe, muzyczne oraz koncerty w ciągu ostatniego roku – została ona przesunięta na 21 stycznia 2021 roku.

Aby podtrzymać emocje towarzyszące oczekiwaniu na kolejny album, który siłą rzeczy musiał ujrzeć światło dzienne o wiele później, niż było to planowane, projekt postanowił wzbudzić zainteresowanie fanów w inny sposób.

Dwa miesiące temu Einar Selvik wraz z Alexandrem Milasem odpowiedzialnym za produkcję stworzyli krótkie, kilkuminutowe filmiki, ujawniające odcinek po odcinku tajniki powstawania „Kvitravn” oraz inspiracje, z których Einar czerpie na co dzień w swojej muzyce. Powstały cztery części, a ostatnia publikacja miała miejsce 8 stycznia na oficjalnym kanale Wardruny w serwisie YouTube. O pierwszym z nich pisaliśmy na łamach MetalNews.

Dodatkowo Einar wziął udział w dwóch spotkaniach online. Oba miały miejsce w grudniu. Pierwsze z nich odbyło się w ramach spotkania zamkniętego dla wybranych uczestników – relację z tego wydarzenia przeczytacie tutaj. Drugie zaś miało charakter otwarty. Einar Selvik celebrował na nim przesilenie zimowe w muzycznej odsłonie.

Wszystkie te inicjatywy na pewno pomogły podtrzymać zainteresowanie fanów, których cierpliwość przez pandemiczne czasy została wystawiona na próbę. Na szczęście ten dziwny rok minął dosyć szybko i oto dziś możemy raczyć się nową porcją dźwięków prosto od Wardruny.

Krótka charakterystyka poprzednich wydawnictw Wardruny

Wardruna ma na swoim koncie już 5 wydawnictw. Pierwsze trzy były swego rodzaju trylogią „Runaljod” i powstały w latach 2009-2016. Czwarty album „Skald” miał nieco inny wymiar.

Wydawać by się mogło, że wszystkie płyty Wardruny są do siebie bardzo podobne, proponują te same dźwięki płynące z tych samych instrumentów. Na pozór tak. Ale kiedy wsłuchujemy się głębiej i uważniej, znajdujemy w nich sporą różnicę.

  • Pierwszy album „Runaljod – gap var Ginnunga” zaczyna się bardzo dziewiczo, brzmi prymitywnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Góruje w nim swego rodzaju muzyczny ascetyzm, kompozycje są surowe, z przewagą trąbek i bębnów. Rozbudowują się one długo i są jednostajne, wprowadzając słuchacza w swego rodzaju trans. Oczywiście płyta rozkręca się wraz z czasem trwania, ale odnosimy wrażenie, że jej ogólne brzmienie plasuje się raczej na pozycji bardzo spokojnej i wyważonej.
  • Drugi album – „Runaljod – Yggdrasil” – zaczyna się z o wiele większą mocą i z większą ilością instrumentów współgrających ze sobą w tym samym czasie. Od początku też mamy do czynienia z obecnością wokalu, co w przypadku pierwszej płyty zaczyna się na dobre dopiero mniej więcej od jej połowy. Wydawnictwo, w porównaniu do poprzednika, utrzymane jest przez cały czas w rytmie bardziej żywiołowym. Zaś puenta w postaci – wg mnie najpiękniejszego utworu Wardruny – Helvegen – to jego apogeum.
  • Trzeci album – „Runaljod – Ragnarok” –  to mieszanina energii pierwszej i drugiej płyty. Dynamika utworów jest zmienna. Kompozycje okraszone są autentycznymi odgłosami dzikich zwierząt, które nadają im jeszcze bardziej dziewiczego charakteru.
  • Czwarte wydawnictwo „Skald”, które osiągnęło miano płyty spod innej strzechy, składa się z akustycznie odegranych utworów, które znane były już wcześniej z występów na żywo. Nie zawierają się na nim żadne nowe kompozycje. Einar mówi, że album ten powstał głównie dla fanów. Mimo odmiennego charakteru nadal pozostaje on nieoderwaną częścią twórczości Wardruny, która swoim poziomem ani trochę nie odstaje od poprzednich dokonań.

„Kvitravn” na tle poprzednich albumów

Pisałam wyżej, że na trzecim albumie Wardruny odnaleźć można odgłosy dzikich zwierząt, co sprawia, że album staje się jeszcze bardziej autentyczny. Ale „Runaljod – Ragnarok” nijak ma się pod względem swojej naturalności do „Kvitravn”.

Na tej płycie jest wszystko: szum wiatru, wody, odgłosy padającego deszczu, grzmoty, wycie wilków, krakanie ptaków, odgłosy zwierząt. Wardruna jeszcze nie zrobiła tak bliskiej naturze płyty, jak właśnie ta. Ich częstotliwość jest o wiele większa, niż w przypadku trzeciego albumu, ale nie jest natarczywa. Natomiast powtarzane są one na tyle często, że nie pozwalają słuchaczowi przejść koło nich obojętnie.

Dynamika tego albumu zbliżona jest do „Ragnarok”. Nic zresztą dziwnego, jest to kontynuacja trylogii „Runaljod”, choć stanowi nowy wątek nordyckiej historii. Wokalnie Einara wspiera współpracująca z nim od 2003 roku Lindy-Fay Hella. Gościnnie wystąpił również tradycyjny kobiecy chór nordycki, co nie miało miejsca na poprzednich wydawnictwach.

„Kvitravn” krok po kroku

Najnowszy album Wardruny trwa godzinę i 5 minut i składa się z 11 utworów o rozbieżnej długości.

Całość rozpoczyna „Synkverv”, który startuje od delikatnych, szamańskich dźwięków, by za chwilę ustąpić miejsca mocnemu wokalowi Einara wspartym bębnami nadającymi kompozycji pasji i żywiołowości. W pewnym momencie jest ona tak energiczna, że oczyma wyobraźni widzę siebie tańczącą do tej muzyki dookoła ogniska. Instrumenty strunowe oraz subtelne chórki w tle tworzą ten utwór magicznym w wydźwięku.

„Kvitravn” to najbardziej chyba wyniesiony na piedestał utwór tej płyty. Opublikowany kilka miesięcy temu jako preludium albumu, dał się ludziom poznać dogłębnie. Jest to też utwór tytułowy całej płyty, na którym to motywie osadzone jest całe wydawnictwo.

„Kvitravn” oznacza „białego kruka”, więc od czego ta kompozycja miałaby się zacząć, jak nie od autentycznych odgłosów tego ptaka? W dalszej części słychać delikatny, powtarzający się akord instrumentów strunowych i niski głos Einara budzący napięcie. Wstawki wokalne Lindy-Fay Hella nadają jeszcze większego mistycyzmu, ale też narzucają energiczny rytm.

Teledysk do tego utworu idealnie oddaje dziewiczość całej płyty. Jeśli ktoś jednym utworem chciałby się dowiedzieć, o czym jest cały album i na czym bazuje, niech obejrzy ten klip. Jest nieziemski.

Więcej utworów na nowym albumie Wardruny

  • „Skugge” został wrzucony tydzień temu na oficjalny kanał zespołu na YouTube. Zatem jest to najświeższy utwór, z którym fani mogli się zapoznać chwilę przed premierą. Jest on podzielony na dwie części, co często zdarza się w kompozycjach Wadruny. Początek jest mocno stonowany i nostalgiczny, by dać potem upust emocjom i szybszym taktom. Zakańcza się „naturalnie”. Dla mnie brzmi to jak szum wiatru. Robi to swego rodzaju wstęp dla kolejnej kompozycji.
  • Grá to kolejny ważny utwór tej płyty. Jest najkrótszy, ale elementy w nim zawarte zarówno pod względem muzyki, jak i samego teledysku, robią za większość albumu. No dobra, może nie większość, ale utwór ten ma na pewno dużą wagę dla całości. Piosenka zaczyna się od wycia wilków i wilk też jest kompanem Einara w teledysku do tego utworu. Tak, prawdziwy, dziki wilk chodzący sobie obok niego w pomieszczeniu, w którym klip ten został nagrany. Kobiece wstawki wokalne na koniec nadają kompozycji inny wymiar.
  • „Fylgjutal” zaczyna się groźnie, od mocnych bębnów. Utwór utrzymany jest w żywym rytmie, a jego końcówka – z przeciąganiem sylab na wokalu – bardzo klimatyczna. Podobnie ma się „Munin” z delikatnym początkiem wspartym instrumentami strunowymi. Dodanie do kompozycji trąbek sprawia, że utwór zaczyna nabierać swego rodzaju grozy i rytmu.

Różnorodność utworów

„Kvit hjort” rozpoczyna się jak większość utworów tej płyty – od autentycznych odgłosów zwierząt. Krótko mówiąc piosenka ma genialny klimat, a kompozycja urzeka swoją melodyjnością.

Spora część utworów Wardruny, nie tylko na tej płycie, ma dosyć szarpane brzmienie. Składa się z krótkich, urwanych dźwięków pochodzących z różnych instrumentów przeplatających się ze sobą. Zatem większość twórczości brzmi w stylu „staccato”. Ten utwór jest inny. Trąbki pojawiające się na początku oraz utrzymujące tło kompozycji są ciągłe, dźwięki są wydłużone, „legato”. To sprawia, że utwór ten wyróżnia się od reszty, gdyż słychać w nim ewidentną różnicę brzmienia.

Zbliżamy się do końcówki płyty Wardruny

Odnoszę wrażenie, że ta druga jej część jest nieco bardziej mistyczna, niż pierwsza. Utwór „Viseveiding” serwuje na początku wokalizy od Lindy. Jest on w całości osadzony dosyć mocno na jej wokalu.  „Ni” to utwór w spokojnym tonie, który ostatecznie niczym specjalnym się nie wyróżnia i jest dosyć krótki. Stanowi on swego rodzaju przygotowanie dla zwieńczenia płyty przez jej dwa ostatnie utwory – „Vindavlarjod” i „Andvevarljod”.

Ten ostatni grany był częściowo w trakcie grudniowego spotkania online z Einarem. Na płycie zaczyna się on od odgłosów burzy. To właśnie w tym utworze występuje gościnnie kobiecy chór nordycki, który odgrywa ważną rolę w pierwszej połowie i to on wybrzmiewa jako główny wokal, a Einar pojawia się w wybranych momentach.

Druga część to inwersja pierwszej. Chór powoli zanika, by dać pole do popisu instrumentom oraz wokaliście. Ten utwór odnosi się do nordyckiego przeznaczenia i tradycji z nim związanych. Ma silną więź z żywiołem powietrza i wiatru, z którym człowiek połączony jest mocno zarówno przed, jak i po narodzeniu. Jest to najdłuższa piosenka na tej płycie. I niestety ostatnia. Godzina pięć minut minęły. Pozostaje tylko włączyć album od nowa.

Ogólne wrażenia dotyczące „Kvitravn”

Wspomniałam na początku, jak mocno osadzony jest ten album na autentycznych elementach natury, począwszy od zwierząt, poprzez żywioły. Nordyckie krajobrazy ujęte w teledyskach do utworów idealnie dopełniają całości. Sam Einar mówi, że zwierzęta, o których mówi ta płyta, są wysoko cenione. Nieważne, czy jest to kruk, wąż, niedźwiedź, łoś, renifer, słoń czy lew. Są one postrzegane jako prorocy, boscy posłańcy i strażnicy reprezentujący odnowę, czystość i pomost między światami.

Osobiście również odczuwam ogromną bliskość z naturą. A ta płyta jest jej tak pełna, że nie może być odebrana przeze mnie inaczej, jak kolejne dzieło sztuki w wykonaniu Wardruny.

Każde wydawnictwo tego projektu jest nieco inne, choć muzyka mocno zbliżona. To akurat jest bogate w elementy dźwięku niewystępujące wcześniej, wliczając w to również kobiecy chór. Zmienna dynamika dozuje emocje i buduje napięcie, co sprawia, że kompozycje są różnorodne i ciekawe. Naturalne odgłosy są tu strzałem w dziesiątkę, gdyż ludzie wrażliwi na takie bodźce, zamknąwszy oczy, mogą łatwo przenieść się w inny, nordycki, surowy wymiar.

Nie można też nic złego powiedzieć o brzmieniu tego albumu. Wszystkie komponenty składające się na kompozycje słyszalne są na odpowiednim poziomie, nic niczego tu nie zakłóca ani nie zaburza. Długość również jest zadowalająca. Wszystkie wydawnictwa Wardruny trwają średnio od 50-kilku minut do godziny z hakiem.

„Kvitravn” z odniesieniem na okładce

Oceniając okładkę ktoś mógłby powiedzieć, że każde wydawnictwo Wardruny ma prawie taką samą oprawę graficzną, różniącą się tylko kolorami. Owszem, tak to wygląda, choć osobiście lubię ten symbol i mnie on ani trochę nie przeszkadza. Okładki są minimalistyczne i to dobrze zgrywa się z bogatą muzyką. Nie trzeba przerostu formy nad treścią, by coś było dobre.

Okładka „Kvitravn” wygląda na pozór tak samo, jak poprzednie, nie licząc „Skald”, które zostało wydane na trochę innych zasadach. Ale gdy przyjrzymy się uważnie, widzimy, że to czarne tło, na którym figuruje symbol Wardruny, to pióra czarnego kruka.

A o czymże jest ten album, jak nie o zwierzętach? Sam tytuł oznacza przecież „białego kruka”. No tak, białego. A pióra mamy czarne. Ale uważni słuchacze i oglądacze mogą zwrócić uwagę na jeden mały detal.

W teledysku do „Kvitravn” w pewnej chwili jest ujęcie na rozrzucone po runie leśnym czarne pióra kruka, które do złudzenia przypominają właśnie te z okładki płyty. Ponadto czarne kruki również występują w tym klipie, zatem chodzi tu o zwierzę samo w sobie, niekoniecznie jego kolor.

Wardruna – „Kvitravn” – to trzeba usłyszeć

Wszystko, co miałam do powiedzenia na temat tego albumu, chyba już powiedziałam. Dla mnie twórczość tego zespołu zawsze jest na najwyższym możliwym poziomie i nigdy mnie nie rozczarowuje. Bo nie ważne jak stonowane i prozaiczne byłyby to kompozycje, są one dziewicze, absolutnie prawdziwe i autentyczne.

Folk odznacza się dość specyficznymi cechami i odróżniają go one od pozostałych gatunków, gdzie głównie liczy się kwintesencja i kreatywność. Tu liczy się prawda, oddanie ducha tradycji. A każda płyta Wardruny robi to na poziomie mistrzowskim.

Wszystkim, którzy jeszcze nie słyszeli, co jestem w stanie wybaczyć, bo płyta wyszła dopiero dziś, polecam wieczorny seans z Wardruną. Najlepiej z kubkiem pitnego miodu albo lampką wina, w zaciemnionym pokoju, za zamkniętymi drzwiami i ze spokojnym umysłem. Otwórzcie się na emocje i zmysły, zamknijcie oczy, skupcie się tylko na muzyce. Wyjdziecie z tego doświadczenia bogatsi.

Wardruna Kvitravn okładka
Wardruna – Kvitravn (2021)

Lista utworów:

1. Synkverv
2. Kvitravn
3. Skugge
4. Grá
5. Fylgjutal
6. Munin
7. Kvit hjort
8. Viseveiding
9. Ni
10. Vindavlarljod
11. Andvevarljod

Podobne artykuły

Recenzja: Sodom – „Genesis XIX”, niezawodny strzał

Bartłomiej Pasiak

Recenzja: Lamb of God – „Lamb of God” (2020)

Szymon

Recenzja: Ektomorf – Fury

Szymon

1 komentarz

khargh 23 stycznia 2021 at 10:41

1.strojenie
2.bialy kruk
3.cien
4.szary(wilk)
5.odlicz(wojskowy ryt)
6.pamiec(kruk odyna,nor.minne-przypomnienie)
7.bialy jelen
8.pokazujacy droge(drogowskaz)
9.dziewiec(nor.mit.9 swiatow)
10.traba powietrzna
11.poderwany duch
…..10 i 11 mowia o zbieraniu poleglych wojownikow przez odyna do valhalli,odyn pojawial sie po bitwie w postaci traby powietrznej i unosil w niej poleglych w przestworza.

Odpowiedz

Zostaw komentarz