Od pewnego czasu niezwykle bliskie są mi brzmienia szeroko pojętego rocka i metalu progresywnego. Zatapiam się w dźwiękach legendarnego SBB, odświeżam bogatą dyskografię Opeth i okrywam na nowo dokonania King Crimson.
Właśnie dlatego z niezwykłą radością przyjąłem informację, że w Krakowie wystąpią trzy polskie zespoły, które człon „prog” odmieniają w swojej muzyce na wszelkie możliwe sposoby. Mowa o pochodzącym z Będzina Animate, bydgoskiej formacji Art Of Illusion, oraz o olsztyńskim Frontal Cortex.
Ostatni z wymienionych zespołów miałem już przyjemność widzieć na żywo na kameralnym koncercie w Katowicach, pozostałe dwa były dla mnie nowością. Po dość sporej (bo liczącej niemal 45 minut) obsuwie na scenie pojawił się pierwszy zespół – Animate.
Słów kilka o Animate
Jak można przeczytać na stronie grupy, Animate gra połączenie współczesnego melodyjnego, mocnego rocka z wieloma dodatkami, pomysłami i aranżacjami charakterystycznymi dla muzyki progresywnej.
W ich muzyce można znaleźć wiele eksperymentów brzmieniowych i melodii, a także mocne gitarowe brzmienia wspomagane syntezatorami. Gdy słuchałem w domowym zaciszu debiutu Animate noszącego tytuł „Infinite Imaginations”, doszedłem do wniosku, że płyta nie ruszyła mnie na tyle, bym chciał ją mieć w swoich zbiorach. Dlatego do koncertu zespołu podszedłem dość ostrożnie i z perspektywy czasu uważam, że swoją krytyczną opinią zrobiłem ekipie Animate krzywdę.

Animate w Tu i Ówdzie
Zespół w trakcie krakowskiego koncertu zaprezentował materiał, który wypełnił ich pierwszą płytę. Po występie grupy mogę powiedzieć, że muzyka z „Infinite Imaginations” bardzo zyskuje przy bliższym poznaniu. Wpada w ucho i sprawia, że chce się więcej.
Podobnego zdania była publiczność, która przyjęła Animate bardzo ciepło. Gdy zespół zakończył swój występ, entuzjastyczna reakcja widzów sprawiła, że muzycy chętnie wrócili na scenę, by zagrać jeszcze jeden utwór. „O forsie”, jak kompozycję wieńczącą koncert zapowiedział wokalista Animate – Janusz Rymar.
Od siebie dodam, że właśnie na Janusza zwróciłem szczególną uwagę. Bardzo podobał mi się jego melodyjny, przyjemny głos i ogromnie żałuję, że ginął za ścianą instrumentów. I tu podkreślam – cały zespół zaprezentował się bardzo dobre, ale przyjemność z obcowania z muzyką Animate (i pozostałych grup) skutecznie utrudniało fatalne nagłośnienie będące niestety główną wadą całej imprezy. Ale do tematu wrócę trochę później. Póki co zapraszam na scenę następną grupę.
Jako kolejny zaprezentował się zespół Frontal Cortex
Muzycy piszą o swoich dokonaniach, że są bardzo osobiste, nasiąknięte głębokimi uczuciami i emocjami oraz zróżnicowanym klimatem. Zespół zaprasza w podróż w progresywno rockowe krajobrazy malowane emocjonalnym pędzlem.
Co tu dużo mówić, do Krakowa pojechałem przede wszystkim, by zobaczyć właśnie tę grupę. Debiutancki krążek Frontal Cortex zatytułowany „Passage” od momentu premiery nie przestaje kręcić się w moim odtwarzaczu. Wiem także, co zespół prezentuje na scenie, więc mocno ostrzyłem sobie zęby na ten występ.
Koncert Frontal Cortex zaczął się krótkim, zagranym na tabli wstępem, otwierającym płytę „Passage” i płynnym przejściem w utwór „Graceless”. Podczas koncertu nie zabrakło także singlowego „Disappointed” oraz mojego ulubionego „Blurred Line”.

Na koncercie Frontal Cortex nie zabrakło niespodzianki
Choć grupa nadal ogrywa materiał z debiutu, w trakcie występu znalazło się także miejsce na nowość. Zespół zaprezentował kompozycję stworzoną z myślą o kolejnej płycie. Utwór, zatytułowany „Liverpool”, utrzymany został w klimacie znanym z „Passage”, choć uważam, że panowie w nowym kawałku jeszcze odważniej połączyli skrajności i wymieszali przeróżne pomysły i nastroje.
Gdy po wydarzeniu siedzieliśmy przy piwie, dowiedziałem się, że „Liverpool” odnosi się do słów „nigdy nie będziesz iść sam”, które padają w tekście utworu. Piosenka zatytułowana właśnie „You’ll Never Walk Alone”, pochodząca z musicalu „Carousel”, jest hymnem liverpoolskiego klubu piłkarskiego.
Ekipa Frontal Cortex zaznaczyła jednak, bym nie przywiązywał się do tego tytułu, funkcjonuje on jako tytuł roboczy i kompozycja pojawi się na nowej płycie pod inną nazwą.
Występ Frontal Cortex zakończył się nostalgicznym, smutnym utworem tytułowym z krążka „Passage”. Być może się mylę i być może patrzę na występ zespołu (z racji przeogromnej sympatii) nie do końca obiektywnie, ale mam wrażenie, że zgromadzona publiczność przyszła do Tu i Ówdzie właśnie na Frontal Cortex. Reakcje widzów były zdecydowanie najbardziej żywiołowe, a gdy wybrzmiały ostatnie takty „Passage” zespołowi wręcz nie pozwolono zejść ze sceny.
Po koncercie grupy część osób gdzieś się rozpierzchła i występ Art Of Illusion obejrzała zaledwie garstka fanów.
Jako ostatni wystąpił zespół Art Of Illusion
Bydgoski Art of Illusion sam o sobie pisze, że jest zespołem grającym muzykę z pogranicza rocka i metalu progresywnego, z dużą ilością wirtuozerskich solówek, partii fortepianowych i orkiestralnych, częstymi zmianami nastrojów, tempa oraz rytmów, mocnymi riffami oraz bogatymi aranżacjami. Grupa ma w dorobku dwa albumy i powoli przymierza się do nagrania kolejnego.
Krakowski koncert Art Of Illusion wypełniły utwory z obu płyt formacji. A przynajmniej tak zakładam, ponieważ męcząca ściana dźwięku skutecznie utrudniała rozpoznanie poszczególnych kawałków.
Ze szczególną przykrością obserwowałem klawiszowca formacji, Pawła Łapucia, który za swoim „parapetem” dwoił się i troił, a efekty były słyszalne wyłącznie w momentach, gdy reszta zespołu milczała. Tutaj muszę powtórzyć to, co napisałem przy Animate – Art Of Illusion zaprezentowali się w bardzo dobrej formie i bardzo chętnie posłuchałbym tego zespołu w bardziej sprzyjających warunkach.

Ekipa Art Of Illusion również przygotowała kilka niespodzianek
Podobnie jak Frontal Cortex, zespół zagrał podczas koncertu nowy utwór. Instrumentalna, rozbudowana kompozycja miała w sobotę swoją premierę. Jako, że krążek “Cold War of Solipsism” ukazał się trzy lata temu, zespół intensywnie pracuje nad nowym materiałem. Przedsmak kolejnej płyty zabrzmiał bardzo interesująco i zachęcił mnie do oczekiwania na nowy album.
Drugą niespodzianką, którą zapewne bardzo doceniły osoby śledzące karierę zespołu od początku jego istnienia, był gościnny udział Mateusza Wiśniewskiego. Muzyk rozstał się z Art Of Illusion w 2019 roku przekazując obowiązki basisty Arturowi Olkowiczowi.
Podczas występu Art Of Illusion znalazło się również miejsce na solowe popisy poszczególnych muzyków. Bardzo lubię takie smaczki, sprawiają, że koncert staje się unikatowym, jedynym w swoim rodzaju przeżyciem.
Na zakończenie, na bis wybrzmiał wyczekiwany, bardzo rozbudowany „Disconnection” z pierwszej płyty zespołu. W tym momencie pozostało jeszcze zrobienie wspólnych, pamiątkowych zdjęć i udanie się do baru w innej części budynku na afterparty.
Pora na kilka słów o Tu i Ówdzie, czyli lokalizacji koncertów
Krakowski klub Tu i Ówdzie to bardzo dziwne miejsce. Ni to bar, ni to księgarnia, ni to klub, ni to muzeum. Wszystkiego jest tutaj po trochu. I tej dziwnej przestrzeni, pomiędzy planszami o nazistowskich zbrodniach (sic!) została rozstawiona niewielka scena, na której prezentowały się kolejne zespoły.
Z przykrością stwierdzam, że Tu i Ówdzie to miejsce wybitnie niekoncertowe – całkowicie pozbawione klimatu oraz jakiegokolwiek scenicznego oświetlenia. A do kompletu dodam jeszcze filary na środku sali podpierające strop. I prześwietna ekipa prowadząca lokal niestety nie jest w stanie tego ani zmienić, ani uratować.
Gdy po koncercie wspomniałem o tragicznym nagłośnieniu panom z Frontal Cortex, zgodnie stwierdzili, że dźwiękowiec wyciągnął z sali tyle, ile tylko był w stanie. Miejsce charakteryzuje się, ich zdaniem, wybitnie słabą akustyką i podkreślili, że nic więcej nie dało się zrobić. Być może, nie byłem na próbie, więc nie jestem w stanie stwierdzić z jaką materią trzeba było się zmagać, ale efekt był niestety bardzo kiepski.
Ogólne wrażenie po wyjściu z Tu i Ówdzie
Z krakowskiego Tu i Ówdzie wyszedłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony bardzo fajne zespoły, grające interesującą, oryginalną muzykę, a z drugiej – „niekoncertowy” lokal pozbawiony klimatu i tragiczne nagłośnienie. Nie chciałbym oceniać muzyki zespołów przez pryzmat hałasu serwowanego przez dźwiękowca, ale przykre jest, że cudza praca może tak skutecznie zniweczyć szanse na zaprezentowanie się w pełnej krasie.
Na koniec pozostaje wyrazić nadzieję, że Animate, Frontal Cortex i Art Of Illusion będą mogły występować w bardziej sprzyjających okolicznościach. I z lepszą frekwencją, bo ta niestety nie zachwycała. Gdy omiotłem salę wzrokiem naliczyłem raptem kilkadziesiąt osób…
Post scriptum: te słowa kieruję do nastoletniej pary w koszulkach Frontal Cortex – następnym razem nie bójcie się zagadać do zespołu. Chłopaki na pewno Was nie zjedzą.
Fot. Paweł Kurczonek