RELACJE

Relacja z koncertu online Leprous – “The Congregation”

Zespół Leprous
Koncert zespołu Faun

Czasy, z jakimi przyszło nam się mierzyć, zmuszają nas do korzystania z półśrodków. Mija już rok od początku tej grozy, którą narzuciła na nas niekończąca się pandemia. Od dłuższego czasu zbiera ona żniwa na wielu polach. Od gospodarki po ekonomię, świat gastronomii i muzyki, po handel, turyzm i wiele innych. Restauratorzy buntują się przedłużanymi obostrzeniami i mimo zakazów otwierają restauracje, desperacko próbując zachować biznes. Zespoły zaś koncertują online, gdyż na razie żaden klub muzyczny nie poszedł w ślady ludzi ze świata gastronomii i nie otworzył swoich wrot, tak jak oni.

Taki koncert zaserwował nam 16 stycznia w sobotę o godzinie 20 szanowany zespół prog metalowy Leprous. Nie był to pierwszy ich wyczyn w tym stylu. Pierwszy koncert zagrany online na żywo, miał miejsce 31 maja. Drugi – 9 października, a trzeci – 20 grudnia, z udziałem Ihsahna.

Vader wykorzysta dofinansowanie ze Środków Funduszu na koncert online (30.12)

Zalety i wady koncertów online

Wszyscy wiemy, albo możemy się domyślać, jak wyglądają koncerty oglądane w telewizorze lub na komputerze. Z jednej strony fajnie, bo można zobaczyć swoich idoli na żywo i posłuchać ich muzyki w trochę innych okolicznościach, niż puszczając ją z CD. Z drugiej – to nigdy nie będzie to samo co koncert w klubie, w którym stoimy przy samych barierkach. No ale kwestie braku innych możliwości już ustaliliśmy.

Oglądając ten występ doszłam do pewnych wniosków i spostrzeżeń, których nie osiągnęłabym zapewne oglądając ich na scenie. Owszem, braku typowo koncertowych emocji nie da się zaprzeczyć i nic nam ich nie zrekompensuje. Ale jeśli czuje się daną muzykę, czasem opcja obserwowania artystów grających ją na naszych oczach i słuchania z na maksa podgłoszonym dźwiękiem daje już dużo i sprawia, że głowa i tak macha Ci się w rytm piosenki.

Leprous: premiera singla „Castaway Angels” [Wideo]

Koncerty online wspomagają bodźce słuchowe

Kiedy oglądasz występ online, emocje nie osiągają aż takiego apogeum i skupiasz się bardziej na drobnostkach, które normalnie przemknęłyby koło Ciebie niezauważone. Ja osobiście mam duży problem z basem. No nic nie poradzę, nie słyszę go zawsze tam, gdzie on występuje. Ale kiedy oglądam występ sfilmowany wieloma kamerami i zbliżeniami na poszczególnych muzyków, nagle doznaję olśnienia i bach! Dociera do mnie, że w tym miejscu jest bardzo ciekawy motyw basu, którego moje mało wytrawne pod względem tego rodzaju gitary ucho nie miało szans wcześniej usłyszeć.

To samo przytrafiło mi się w trakcie słuchania utworu „Red”. Nie od dziś wiem, jak złożoną muzykę tworzy Leprous. Ale chyba nigdy nie zwróciłam uwagi na zawiłość metrum w tej piosence. Niby proste, powtarzające się przez całą długość jej trwania, ale jest jednak bardziej „progowe”, niż wynika to z Leprousowej normy.

Oglądając koncerty na żywo czujesz energię muzyki, ale nie dajesz jej się ponieść. Dzięki temu słuchasz z uwagą i skupieniem, a Twoje ucho staje się nastroszone jak u czujnego psa. I to właśnie pozwala Ci na wychwycenie smaczków (może trochę bardziej wymagających uwagi, niż usłyszenie basu w moim przypadku), które wcześniej były pomijane.

Ja właśnie tak ten koncert przeżyłam. Nie usłyszałam niczego nowego, nic mnie w nim nie zaskoczyło, ale doceniam to wydarzenie właśnie pod kątem edukacyjnym, otwierającym uszy na głębsze i bardziej wnikliwe analizy.

Sprawdź również inne relacje z koncertów:

Leprous zagrał „The Congregation” w całości

“The Congregation” to dla wielu fanów Leprous ich najlepszy album. Niewątpliwie jest to ich najcięższa płyta pod względem brzmienia i jest ona najbardziej jednostajna. Poprzednie trzy były (przynajmniej dla mnie) nie tylko pokręconym progiem, ale miały w sobie domieszkę math rocka, co sprawiało, że te kompozycje były jeszcze bardziej zawiłe. Zatem czwarty album zespołu był czymś innym, czymś ożywczym i równie dobrym, jak poprzednie wydawnictwa. Nic więc dziwnego, że Leprous postanowił zagrać w całości właśnie tę płytę.

Na początek warto wspomnieć o jednej istotnej kwestii. Nie był to koncert na żywo, jak wszyscy wówczas myśleli. Wskutek problemów technicznych i opóźnienia wyszło na jaw, że jest to nagrany wcześniej występ wypuszczony do streamingu dopiero o godzinie 20. Wielu fanów, którzy odkryli tę informację w ostatniej chwili, było mocno niepocieszonych. Nie da się ukryć, że inne emocje odczuwa się, kiedy mamy świadomość, że zespół faktycznie właśnie w tym momencie gra dla nas jakieś 1500 km dalej w północnej Europie, niż kiedy zostało to nagrane, może trochę udoskonalone i wypuszczone w świat po jakimś czasie. Traci to jednak trochę na wartości. No ale nic to, dostęp był wykupiony i niezależnie od formy, trzeba było obejrzeć.

Koncert „na żywo” nagrany wcześniej?

Zwrócę uwagę jeszcze na jedną rzecz. Na początku koncertu, prawdopodobnie w trakcie wykonywania utworu „Rewind” Einar Solberg ewidentnie stracił panowanie nad linią melodyczną i jego głos poleciał w nieco odmienne od prawidłowych tony. Obecność tej pomyłki dała mi do myślenia, że nawet, jeśli było to wcześniej nagrane wystąpienie, to muzycy nie poddawali go znaczącym poprawkom. Bo, że pewna post produkcja miała miejsce, to jest oczywiste.

Pokazane to zostało wyraźnie w trakcie utworu „Within My Fence”, gdzie partie perkusyjne nagrywane były co najmniej dwa razy. Wynika to trudności wykonania tego utworu w całości za jednym razem. Zatem partie, które nie zostały zagrane przy pierwszym wykonaniu piosenki, uzupełnione były później. Całość została zmiksowana, a potem dopuszczona do streamingu.

Przebieg streamingu „The Congregation”

Tak jak wspomniałam wcześniej, początek wydarzenia nieco się opóźnił, co spowodowało kumulację zestresowanych ludzi piszących co chwila w komentarzach pod postem promującym wydarzenie. Jednakowoż ok. godz. 20.15 na ekranie pojawiła się zapowiedź pierwszego utworu i zespół rozpoczął przedstawienie. Odegrana miała być cała płyta „The Congregation” z 2015 roku. Trwa ona nieco ponad godzinę i tyle też trwał sam koncert.

Utwory poprzedzane były animacją stworzoną na bazie okładki płyty i pojawiającego się tytułu utworu, który za chwilę miał zostać nagrany. Nie było to moim zdaniem potrzebne, ale może nie każdy fan biorący udział w tym wydarzeniu znał na pamięć każą płytę i każdy utwór, więc dla niektórych mogło się to okazać przydatne.

Płyta została odegrana bezbłędnie, bez żadnych improwizacji i dodatkowych solówek. Miało to brzmieć jak ze studia i tak poniekąd było. U góry napomknęłam o pomyłce Einara w jednym z utworów. Tak, wydarzyło się to. Ale nie miało to żadnego wpływu na całościowy odbiór koncertu. Einar każdą pozostałą partię wokalną wyśpiewał bezbłędnie i za każdym razem przy wyższych dźwiękach zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że on jest tak perfekcyjny. Jego wokal jest dość specyficzny, wysoki i pewnie nie każdemu on przypada do gustu. Ja jednak jestem zwolenniczką takich wykonanań i uważam to za duży kunszt, więc niejednokrotnie łapałam się na tym, że ciarki przebiegały przez moje ciało właśnie wtedy, kiedy Solberg wchodził na wyższe rejestry.

Streaming live mieszany z post produkcją

Taką samą bezbłędność można przypisać reszcie muzyków. Simen (bas), Robin (gitara) oraz Tor (gitara) odgrywali dobrze swoje role, a Baard jak zwykle szalał za perkusją. Jego partie – zwłaszcza na tej płycie, która uchodzi za najcięższą – są naprawdę złożone i kolokwialnie mówiąc nieźle trzeba się namachać, żeby odegrać wszystko perfekcyjnie bez koniecznych poprawek. Wyjątkiem był utwór „Within My Fence”, gdzie partie te zostały nagrane co najmniej dwukrotnie.

Skąd ta pewność? Bo zbliżenia na perkusistę raz po raz, pokazywały go bez koszulki oraz z koszulką. Zatem zapewne na poprawki i dogrywanie pozostałych partii Baardowi nie starczyło już siły, termoregulacja dała o sobie znać i postanowił zrobić swój tradycyjny striptiz. Ujęcia zmieniają się co chwila, a czasem nawet nakładają jedno na drugie aby pokazać w dwu-wymiarze, jak wygląda odgrywanie tego utworu na perkusji naprawdę.

Z jednej strony dopiero wtedy dało się zauważyć, że jest to post produkcja i mogło to wywołać lekki grymas na twarzy. Z drugiej – nie dało się tego zrobić inaczej i na koncertach na żywo zapewne perkusista korzysta z nagranych wcześniej sekcji lub niektóre z nich zwyczajnie omija.

Koncert dobiegł końca szybciej, niż się zaczął, ekran zgasł i to by było na tyle. Żadnego bisu, żadnej niespodzianki, żadnego „dziękuję” w kierunku oglądających. Trochę smutno i żenująco, ale co poradzić.

Kariera i powiązania muzyczne twórców Leprous

To, co zawsze skupia dużą uwagę występów Leprous, to wspomniany wcześniej niesamowity wokalista. Einar Solberg sprawia wrażenie osoby, która nie ma problemów z zaśpiewaniem czegokolwiek. To śpiewak uniwersalny, któremu żadna wysokość dźwięku nie jest straszna. ”The Congregation” takich dźwięków posiada bardzo dużo. Do tego dochodzi screaming (tak, screaming), który wcale nie odbiega poziomem od czystego śpiewania Einara. Zatem płyta jest różnorodna wokalnie i satysfakcjonuje na każdym polu po trochu każdego wymagającego słuchacza.

Fanki Baarda Kolstada (perkusja) oczekujące na każdym koncercie, że muzyk w końcu się zmęczy i tradycyjnie ściągnie koszulkę, nie zawiodły się i tym razem. Mniej więcej w połowie koncertu Baard przypomniał im o swoich perkusyjnych muskułach i tym samym dotrzymał tradycji. A tak na serio, Kolstad to bardzo dobry techniczny perkusista, który swoją przygodę z tym instrumentem zaczął już jako dziecko. Chłopak, mimo młodego wieku, wspiera wiele zespołów jako muzyk sesyjny. Z Leprous jako stały bębniarz jest od 2014 roku. Wcześniej wspierał grupę jako muzyk koncertowy.

Wpływ Ihsahna na twórczość Leprous

Tor Oddmund Suhrke (pseudonim TorO) wraz z Einarem Solbergiem jest założycielem zespołu. Zatem oni dwaj są w nim nieprzerwanie od początku. Gra na gitarze prowadzącej i wspiera wokalistę chórkami. Wskutek zamążpójścia siostry Einara (Ihriel), Ihsahn (ex-Emperor) i Solberg są szwagrami. Rodzinne koneksje doprowadziły do kooperacji również na scenie. Tym samym wszyscy muzycy Leprous mają powiązania z Ihsahnem wskutek wspólnych występów na żywo.

W wywiadach Tor mówi, jak dużą wagę stanowił Ihsahn wraz ze swoją żoną w początkowych latach istnienia grupy. Wspólne pochodzenie i lokalne powiązania zbliżyły muzyków do siebie na tyle, że po latach nadal można ich razem słuchać we wspólnych przedsięwzięciach.

Simen Børven i Robin Ognedal są z zespołem najkrócej, bo od 2017 roku, choć Simen przez dwa wcześniejsze lata współpracował już z Leprous jako muzyk koncertowy. Ma najmniejsze doświadczenie w grupie, gdyż nie współpracował praktycznie z żadnym innym projektem w między czasie. Nie zmienia to jednak faktu, że jest dobrym basistą, który świetnie odnajduje się w muzyce Leprous. Robin zaś ma na swoim koncie działalność w kilku innych zespołach. W norweskim bandzie na co dzień wspiera Tora Oddmunda na gitarze.

Koncerty online – chęć kontaktu z fanami czy łatwego zarobku?

Wszystko fajnie pięknie, fani zespołu mogą skakać z radości na informację o każdym kolejnym takim wydarzeniu. Ale czy nie jest tego za dużo? Leprous odbył od maja zeszłego roku już cztery koncerty online. Nie znam innej grupy, która tak nagminnie organizowałaby wydarzenia tego typu.

Pierwszy, który odbył się 31 maja 2020, był naprawdę „czymś”. Wszyscy byli zmęczeni panującą wtedy sytuacją i nikt w tamtym momencie nie spodziewał się, że może się ona tak przedłużyć. Zatem wiadomość o prawdziwym koncercie na żywo z komentarzem muzyków, z możliwością zobaczenia ich „tu i teraz”, choćby na ekranie, była swego rodzaju oczyszczeniem.

Z własnych doznań powiem, że emocje towarzyszące temu koncertowi wcale nie były mniejsze od tych prawdziwych, które odczuwamy w klubach. Kiedy występ dobiegał końca było mi tak samo przykro, jak na normalnym show na żywo. Wszelkie emocje muzyków również pozwalały czuć, że to wydarzenie jest prawdziwe i tak samo ważne. Cena koncertu była też bardzo przystępna, gdyż było to 100 koron norweskich, czyli ok. 45 złotych.

Drugi koncert, który miał miejsce 9 października, odbył się niestety bez mojego udziału przed telewizorem. Różnica była taka, że występ wszedł już na wyższy poziom. Można było wykupić dostęp do wydarzenia i obejrzeć oprawę muzyczną, a potem zostać odłączonym od dalszej jego części, lub kupić droższy, VIPowski „bilet” pozwalający na wzięcie udziału w czacie z muzykami po koncercie. Z tego, co pamiętam, nie wyszło to najlepiej i muzycy wybiórczo odpowiadali na pytania, wiele zostawiając bez odpowiedzi, za to z niezadowoleniem fanów. Nie pamiętam ceny, gdyż nie mogąc uczestniczyć nie interesowało mnie to tak bardzo, ale na pewno VIP-owski dostęp był droższy od ceny z poprzedniego koncertu.

Ceny biletów na koncerty Leprous na przestrzeni lat

Występ z udziałem Ihsahna mający miejsce w grudniu również nie został uraczony moją obecnością. Nie dlatego, że nie mogłam. Mogłam i nawet chciałam. Ale kiedy godzinę wcześniej zerknęłam na cenę, stwierdziłam: „Wystarczy!”. Może niektórzy pomyślą, że przesadzam.

Pierwszy koncert Leprous, na którym byłam, miał miejsce w 2017 roku. Leprous był tam pierwszym występującym zespołem supportującym Between The Buried And Me oraz Devina Townsenda, światowej klasy muzyka. Bilet kosztował 99 zł, ale biorąc pod uwagę występujące zespoły, gdzie Leprous wtedy jeszcze trochę raczkował, cena była bardzo przyzwoita.

Kolejny ich koncert przeżyłam w Proximie w Warszawie kilka miesięcy później. Była to trasa promująca płytę „Malina”. Koncert wspierany był przez support mało znanych, ale dobrych zespołów i cena wynosiła 55 zł.

Niestety tak się złożyło, że następnym razem miałam okazję zobaczyć ich dopiero w lutym 2020. Był to mój pierwszy i ostatni koncert na żywo w tamtym roku i od tamtego dnia w ogóle. Zespół promował płytę „Pitfalls” i występował razem z Maratonem i Klone. Bilet kosztował już 90 zł i wysokość ceny stanowił głównie Leprous jako gwiazda – umówmy się. W między czasie zespół wystąpił w Polsce jeszcze raz na Prog In Park w 2018 roku, nota bene z Ihsahnem.

Ihsahn i Leprous na jednym koncercie

No a teraz meritum. Koncert online z udziałem Ihsahna kosztował 80 zł. Czyli kwota prawie taka sama, jak za koncert na żywo. Rozumiem, że obecność byłego muzyka Emperora wzbogacała to wydarzenie, ale czy na tyle, by za występ obejrzany w telewizorze płacić prawie 100 złotych? Nie wiem. Ale zobaczywszy cenę stwierdziłam: „Ok, Netflix proponuje wszystkie sezony „Przyjaciół”, zatem czemu by nie spędzić tego wieczoru z szóstką zwariowanych dorosłych przesiadujących wiecznie w knajpie z kawą?”. A że serwis miesięcznie opłaca mój partner, to ta decyzja przyszła mi dosyć łatwo.

Nie chcę wyjść na sknerę, ale mam świadomość tego, że cena za ten koncert niewiele różniłaby się, gdyby miało do niego dojść w normalnej rzeczywistości. Poczekam zatem, aż będę mogła ich zobaczyć na żywo. Wtedy ani mrugnę. Natychmiast wyłożę pieniądze na stolik i będę pierwszą, która ten bilet kupi. Ale nie w ten sposób.

Prawdziwe intencje koncertów online

Pozostaje zatem pytanie. Czy muzycy Leprous tak łakną kontaktu z fanami i bezustannie chcą ich karmić swoją twórczością, że wskutek tego średnio co trzy miesiące organizują te wydarzenia? Czy po prostu desperacko, tak jak polscy restauratorzy, ale trochę jednak na siłę, chcą wygenerować sobie dochody na dalszą działalność i życie?

Leprous ma w Polsce wielu fanów. W Polsce i na całym świecie. Mimo, że jest to muzyka lekko specyficzna i nie każdemu przypadnie do gustu, zaskarbili sobie sporo zwolenników. Ale jak długo będą oni „nabierać” się na te chwyty? Sobotni koncert kosztował 45 zł plus VAT, czyli ostatecznie ponad 55 zł. Jest to więcej, niż połowa za bilet na normalny koncert, oczywiście odnosząc się do ostatnich cen. Może, kiedy minie pandemia i muzycy zaczną znów koncertować, ceny biletów podskoczą jeszcze bardziej.

Minusem tego wydarzenia jest, że to nie był nawet koncert na żywo. To była po prostu premiera płatnego wydarzenia, która miała miejsce w sobotę 16. stycznia i którą oglądać można jeszcze przez następnych kilka dni. Komentarze pod postem promującym ten występ na oficjalnym fanpage’u zespołu nie pozostawiają złudzeń. Zdania są podzielone, wielu jest szczerze zawiedzionych i zaznacza, że nie da się więcej nabrać. Reszta staje w obronie zespołu mimo wszystko dziękując za świetny koncert. Grupa nie odniosła się do tych komentarzy, więc nie wiadomo, co oni sami o tym myślą.

Koncerty online – warto czy nie?

Co ja mam do powiedzenia? Wspomniałam już o tym na początku. Nie było to nic nadzwyczajnego. Zagrali całą płytę, moją ulubioną zresztą, która w trakcie koncertu leżała przede mną na stoliku. Wiedziałam czego się spodziewać, znałam setlistę. Miło było tego posłuchać i lekko pokiwać głową, ale nie dało mi to większych emocji.

Kocham ten zespół i cieszę się, że mogłam ich wesprzeć. Ale obserwując ich na przestrzeni ostatnich trzech lat zauważam dużą zmianę. To już nie jest ten Leprous, który liczył każdego fana, który wychodził mu na przeciw. To już nie są muzycy, którzy wtapiali się w tłum ludzi po koncercie i pili razem z nimi piwo. To są już bardziej doświadczeni artyści, którzy zauważyli, że odnoszą sukcesy w pewnych kręgach i którzy teraz dawkują samych siebie innym. Albo są dla nich wtedy, gdy wykupisz VIP-owski bilet na ich koncert.

Czy żałuję, że zdecydowałam się na ten streaming? Nie. Ostatecznie i tak w dzisiejszych czasach nie ma co robić w sobotnie wieczory. Ale zastanowię się i przeanalizuję jak ma wyglądać następny ich koncert, jeśli do niego dojdzie, zanim zdecyduję się na ponowne wzięcie udziału w tym przedsięwzięciu.

Dostęp do wydarzenia nadal można wykupić. Link będzie aktywny do 24 stycznia.

Podobne artykuły

Babymetal w Polsce – kawaii metalowa uczta w Krakowie

Mateusz Lip

Relacja z Mystic Festival 2024. Warm Up Day i dzień 1

Piotr Żuchowski

Relacja z koncertu Tool – Tauron Arena, Kraków 21.05.2022

Paweł Kurczonek

Zostaw komentarz