Tegoroczny lipiec nie był może przesadnie gorący, jeśli chodzi o pogodę, ale na pewno było gorąco w kwestii emocji koncertowych. Zaledwie tydzień po świetnym występie D.R.I. w Warszawie stolicę rozgrzały dźwięki greckiego black metalu. Pierwszy z dwóch polskich koncertów swojej tegorocznej trasy zagrała formacja Yoth Iria, a my dzięki uprzejmości organizatora, agencji Winiary Bookings, mogliśmy przygotować dla Was relację z niego.
Czytaj też: Relacja z koncertu grupy D.R.I. Warszawa „strefą thrashu”
Sarcator – thrash metalowa młodzież ze Szwecji
Imprezę 29 lipca w VooDoo Club rozpoczął o godzinie 19:30 zespół Sarcator. To młoda szwedzka kapela, która swoją nazwę wzięła od połączenia słów Sarcófago i Kreator, co dość obrazowo mówi o prezentowanym przez nią stylu. Chłopaki grają siarczysty thrash metal inspirowany starą niemiecką szkołą, obficie podlany wpływami wczesnego południowoamerykańskiego death i black metalu.
Szwedzi grali ostro i szybko, a także jak na support całkiem długo, ale mimo to nie nudzili. Od wszystkich członków kwartetu biła niesamowita wręcz młodzieńcza energia i oglądało się ich z ogromną przyjemnością. Słuchało się też całkiem dobrze, mimo niezbyt sprzyjających okoliczności – etatowy wokalista Sarcator, Mateo Tervonen (syn Marko Tervonena z The Crown), stracił głos podczas wcześniejszego koncertu w Niemczech i obowiązki wokalne musiał oddać kolegom: Felixowi Lindkvistowi oraz Leo Buchallemu.
Sam za to szalał po scenie z gitarą, dając naprawdę niezłe show, ale słychać było, że pod względem wokalnym Sarcator nie pokazał w Warszawie pełni swojego potencjału. Instrumentalnie dał radę, szczególnie w prostych, przebojowych, czysto thrashowych partiach, mocno podszytych punkową rytmiką. Gdy Szwedzi zapuszczali się w rejony bliższe death metalowi, gęstsze i bardziej skomplikowane, nie brzmieli aż tak dobrze. Ogólnie rzecz biorąc, zaprezentowali się jednak co najmniej solidnie i widać było, że ci goście, z których najstarszy ma dopiero 26 lat, mają przed sobą niezłą przyszłość na metalowej scenie, ale też i wciąż trochę pracy do wykonania, by stać się wiodącą siłą młodego pokolenia w swoim gatunku.
Yoth Iria – kwintesencja helleńskiej sceny black
Po koncercie Sarcator nastąpiła dłuższa przerwa, akurat, by posiedzieć w klubowym ogródku i zamienić kilka słów ze znajomymi, a niecały kwadrans przed 21 na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, Yoth Iria – nowy projekt Jima Mutilatora, współzałożyciela i pierwszego basisty legendarnych greckich składów: Rotting Christ i Varathron.
No i powiem Wam, że ten skład dostarcza wszystko, za co świat pokochał w latach 90. grecką scenę black metalową, jednocześnie bez bolączek, które obecnie dręczą pierwszy zespół Jima. Jest diabelska siarka połączona z dużą dawką charakterystycznych melodii, jest trochę teatralności i patosu, ale w granicach przyzwoitości, które ostatnio nader często przekracza Rotting Christ ze swoimi pompatycznymi orkiestracjami. Doskonała warstwa instrumentalna oraz charyzma, kontakt z publicznością i lekko „nawiedzona” prezencja frontmana, Merkaala (wykonującego na koncertach partie wokalne, za które w studiu odpowiada niejaki He), złożyły się na bardzo dobry koncert Yoth Iria.
Zespół wciąż promuje swoją najnowszą, świetną zeszłoroczną płytę „Blazing Inferno”, oczywiście więc numery z tego albumu stanowiły większość setlisty Greków, ale znalazło się w niej miejsce też na utwory z debiutanckiej EP-ki i pierwszego longa, jak choćby wykonane na koniec „Sid-Ed-Djinn” i „The Great Hunter”. Jednak publikę chyba najbardziej rozgrzał obowiązkowy cover „Non Serviam” Rotting Christ, ale nie mogę powiedzieć, że jestem tym faktem szczególnie zaskoczony.
Zespół Yoth Iria widziałem na żywo podczas ich pierwszej wizyty w Polsce, gdy w lutym zeszłego roku grali z Samaelem i Shining. Już wtedy dali niezły występ, choć ten lipcowy koncert podobał mi się chyba jeszcze bardziej. Był dłuższy, znacznie lepszy pod względem brzmieniowym i nagłośnieniowym, a ponieważ odbywał się na znacznie mniejszej sali, miał też specyficzną, dużo intymniejszą i bardziej bezpośrednią atmosferę. Frekwencja nie była może tak wysoka, jak tydzień wcześniej na D.R.I., ale trochę fanów helleńskiego black metalu się w VooDoo zgromadziło i na pewno nie żałowali poświęconego na tę imprezę czasu.
Fot. Alex Haritakis