SPECJALNE

Płyta definiująca heavy metal – 30. rocznica wydania „Painkiller” Judas Priest

Judas Priest Painkiller

Tytułowy utwór z płyty „Painkiller” zespołu Judas Priest można chyba bez większej dyskusji uznać za definicję muzyki heavy metalowej. Szalony rytm na perkusji, riffy gitarowe tnące niczym piły łańcuchowe, świdrujący wokal Roba Halforda i wirtuozerskie popisy solowe.

Często jednak zapomina się, że cały ten album, a nie tylko otwierający go utwór to metalowe arcydzieło. Dla wielu to nie tylko jedna z najlepszych płyt w dorobku zespołu, ale również absolutna klasyka ciężkiego grania w ogóle. To również kolejny dowód na to, jak Judas Priest potrafiło zmieniać oblicze swojej muzyki, płynnie przechodząc od komercyjnego i przebojowego grania do prawdziwie metalowej wściekłości.

Album „Painkiller” ukazał się na rynku 3 września 1990 roku, czyli dokładnie 30 lat temu. To idealna okazja, aby przybliżyć okoliczności powstania tego krążka!

[newsletter]

Judas Priest włącza podwójne turbo!

Zwrot w stronę cięższego i ostrzejszego grania w muzyce Judas Priest nastąpił w okolicach prac nad płytą „Turbo” z 1986 roku. Może to brzmieć zaskakująco. W końcu album ten uznawany jest za najbardziej komercyjny i przebojowy w dorobku grupy – z szerokim wykorzystaniem syntezatorów i muzyki elektronicznej.

Jednak już wtedy muzycy mieli pomysł, aby zamiast pojedynczej płyty wydać podwójny album. Na jednym krążku miały znaleźć się utwory bardziej przebojowe i hard rockowe w stylu popularnych kawałków na MTV. Drugi miał zawierać cięższe i szybsze heavy metalowe numery. Album miał nosić tytuł „Twin Turbo”, ale ostatecznie wytwórnia odwiodła od tego pomysłu zespół. Ten skupił się na dopracowaniu przebojowej części, która została wydana, jako wspomniany już krążek „Turbo”.

Zespół nie zrezygnował jednak z podążania w kierunku ostrzejszych brzmień i już następna płyta, czyli „Ram It Down” była zdecydowanie bardziej surowa i zadziorna niż swoja poprzedniczka. Część z utworów, między innymi tytułowy, miały powstać właśnie w okresie nagrywania „Turbo”.

Przeczytaj inne artykuły o Judas Priest:

W którą stronę pójdzie Judas Priest?

„Ram It Down” było jednak płytą, która stała w rozkroku. Z jednej strony nie brak tam naprawdę świetnych metalowych numerów, z drugiej znalazł się tam też cover rock’n’rollowego klasyka „Johnny B. Goode”. Taki misz-masz nie zadowalał ani fanów oczekujących przebojowego hard rocka, ani zwolenników metalowego ciężaru – stąd umiarkowane recenzje.

Zespół musiał podjąć też decyzję – w którą stronę podążać na następnym wydawnictwie. Muzycy Judas Priest od zawsze słynęli z tego, że potrafili wyprzedzać i przewidywać pewne trendy. W końcówce lat 80. komercyjny metal wciąż jeszcze święcił triumfy. Do głosu dochodziły jednak też zespoły, które grały ostrzej i ciężej, a mimo wszystko przyciągały rzesze słuchaczy. Judas Priest postanowiło podpiąć się pod tę falę.

Aby nagrać „Painkiller” trzeba się pozbyć brzmienia lat 80.

Muzycy Judas Priest chcieli wejść w nową dekadę z bardzo odświeżonym brzmieniem. Potrzebowali odciąć się NWoBHM, z którym łączeni byli od przełomu lat 70. i 80., a także od brzmienia komercyjnego z połowy lat 80., które przyniosło im wielki sukces sprzedażowy. Tak radykalne odcięcie się od przeszłości było konieczne, bo w opinii wielu krytyków zespół nie miał już nic ciekawego do zaoferowania. Muzycy potrzebowali więc prawdziwej terapii szokowej i całkowicie innego podejścia, aby udowodnić wszystkim wokół, że się mylą, a Judas Priest nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.

Taka zmiana nie mogła obyć się bez „ofiar”. Pierwszą z nich był Tom Allom, czyli producent, z którym zespół współpracował i osiągał wielkie sukcesy od dekady. Nie był on jednak właściwym człowiekiem, aby drastycznie zmienić swój styl. Z jego pomocą zespół mógłby próbować nagrać co najwyżej „Screaming For Vengeance 2” czy coś w tym stylu, a nie o to im chodziło. Zastąpił go Chris Tsangarides, który pracował już z Priest w latach 70., ale był wówczas jedynie inżynierem dźwięku i nie miał za dużego wpływu na ostateczny efekt. W latach 80. został jednak samodzielnym producentem i z powodzeniem pracował przy płytach zespołów takich jak Anvil czy Thin Lizzy.

Sprawdź też: Quiz o heavy metalowym zespole Judas Priest

Judas Priest potrzebuje podwójnej stopy!

Drugim do odstrzału był perkusista Dave Holland. Z pałkerami w Judas Priest w ogóle zawsze byłą dziwna sprawa. Od początku działalności przez skład przewinęło się aż 7 perkusistów i faktycznie Holland zajmował to stanowisko zdecydowanie najdłużej, bo aż 10 lat (1979-1989). Chyba jednak nigdy tak naprawdę nie stał się pełnoprawnym członkiem zespołu. Rozstanie ze składem oficjalnie z powodów prywatnych i zdrowotnych, a nieoficjalnie również z artystycznych obyło się bez zbędnych ekscesów.

Poszukiwania nowego perkusisty nie trwały długo. W zasadzie Scott Travis zgłosił się do Judas Priest na kilka miesięcy przed oficjalnym odejściem Hollanda. W tamtym czasie nie było jednak mowy o zmianach w składzie. Sam Travis znany był jednak w metalowym światku ze swojej techniki, a jego zespół – Racer X – zyskiwał coraz większą popularność. Gra w Judas Priest była jednak jego wielkim marzeniem. Gdy tylko na stanowisku perkusisty pojawił się wakat, wokalista Racer X Jeff Martin, który przyjaźnił się z Robem Halfordem, poinformował o tym Trvisa. Ten zgłosił się na przesłuchanie i został przyjęty.

Jego technika grania zasadniczo różniła się od Hollanda, który był perkusistą w zdecydowanie bardziej klasycznym stylu. Travis grał szybciej, mocniej i przede wszystkim grał na podwójnej stopie, a tego najbardziej brakowało Judas Priest, aby zabrzmieć potężniej i bardziej metalowo! Teraz wszystkie elementy układanki były już gotowe.

Przeczytaj też: Recenzja: Judas Priest – Firepower

Judas Priest wstrzymuje premierę „Painkillera” z powodu procesu

Album „Painkiller” został nagrany w studiu Miraval we Francji oraz Wisseloord w Holandii. Prace poszły sprawnie – zaczęły się w styczniu 1990 roku, a w marcu album był już w zasadzie gotowy do wydania. Zespół, za namową wydawcy, wstrzymał się jednak z premierą kilka miesięcy. Powodem był proces sądowy, który lada moment miał rozpocząć się przeciwko Judas Priest.

Sprawa dotyczyła samobójstwa dwóch młodych chłopaków (jeden z nich zmarł na miejscu, drugi później w wyniku rany postrzałowej w głowę). Doszło do tego w stanie Nevada w USA w 1985 roku. Rodziny ofiar oskarżyły zespół, że sprowokował to wydarzenie. James i Raymond, bo tak się nazywali, mieli feralnego dnia słuchać albumu „Staind Class”. W kawałku „Better Than You, Better Than Me” zespół celowo – tak twierdziły rodziny – miał umieścić podprogowy przekaz o treści „Do it!” (z ang. Zrób to!) i zachęcić młodych ludzi do targnięcia się na własne życie.

Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, sprawa odbiła się szerokim echem w mediach na całym świecie. W czasie rozprawy odsłuchiwane były nagrania, a Rob Halford podczas przesłuchania śpiewał w sądzie a capella fragmenty utworów.

Proces rozpoczął się w lipcu i zakończył pod koniec sierpnia 1990 roku. Sąd oddalił pozew, uznając, że zespół w żaden sposób nie przyczynił się do tragedii. Rzekomy podprogowy przekaz, w ocenie sądu był po prostu drobnym błędem nagrania, a nie żadną ukrytą wiadomością.

3 września 1990 roku – premiera „Painkiller”

Po tej decyzji nic już nie stało na przeszkodzie, aby wydać w końcu długo wyczekiwany album. Proces sądowy zakończony sukcesem zespołu na pewno okazał się niezłym działaniem promocyjnym. Jednak i bez niego album „Painkiller” poradziłby sobie świetnie. Wszystko dlatego, że okazał się po prostu wspaniały – zadziorny, szybki, ciężki, ale niepozbawiony lekkości i polotu.

Każdy z muzyków był na krążku w absolutnie kapitalnej formie. Halford bez trudu wchodził w najwyższe rejestry swojego głosu, Tipton i Downing jak asy z rękawa wyciągali kolejne riffy i solówki, a nowy nabytek – Scott Travis już w otwierającym płytę numerze tytułowym pokazał, że nie ma mowy o żadnej taryfie ulgowej. No i był jeszcze Ian Hill, który na tym albumie, jak zawsze zresztą, był po prostu sobą.

Recenzje były niezwykle entuzjastyczne, zachwyceni byli również fani. Zwłaszcza ci, którzy oczekiwali od zespołu prawdziwie metalowego uderzenia. Otrzymali od Judas Priest prawdziwy grad ciężkich ciosów.

Biorąc pod uwagę, że muzyka na „Painkiller” była zdecydowanie mniej przystępna i przebojowa niż na wcześniejszych krążkach, trzeba uznać, że płyta odniosła też niemały sukces komercyjny. W USA w ciągu zaledwie kilku miesięcy album znalazł 500 tysięcy nabywców i otrzymał status złotej płyty. Dotarł też do pierwszej dziesiątki najlepiej sprzedających się płyt w Niemczech. Nieźle poradził sobie również w Szwecji, Norwegii i Szwajcarii, gdzie udało się osiągnąć drugą dziesiątkę.

Już we wrześniu 1990 roku zespół wyruszył też w kolejny ogólnoświatowy tour. Do kwietnia następnego roku dał aż 111 koncertów. Nikt nie spodziewał się jednak, że po nagraniu tak świetnej płyty i udanej trasie koncertowej Judas Priest zamilknie na długie lata.

Rob Halford odchodzi z Judas Priest

Napięcia w zespole pojawiały się już wcześniej, jednak w trakcie trasy koncertowej promującej „Painkiller” stały się coraz większe. Rob Halford chciał eksplorować nowe grunty muzyczne – zwrócić się bardziej w kierunku jeszcze cięższych odmian metalu jak thrash czy groove. Wiedział, że z Judas Priest będzie to niemożliwe. Początkowo nawet miał utworzyć nowy zespół, pozostając równolegle w macierzystej formacji. Pozostali muzycy mieli na to przystać.

Do głosu doszła jednak wytwórnia płytowa, która nie chciała się na to zgodzić. To jeszcze bardziej popsuło atmosferę w zespole i niejako zmusiło Halforda do odejścia. Oficjalnie rozstał się z Judas Priest w 1992 roku. W tym samym roku założył skład Fight, z którym debiutował w 1993.

Przeczytaj też: Judas Priest – „Angel of Retribution”, 15 rocznica wydania albumu

Judas Priest w tym czasie przeszło w stan bezterminowego zawieszenia. Następny koncert zespół zagrał dopiero w 1997 roku. Za mikrofonem stał jednak wówczas nie Rob Halford, a Tim „Ripper” Owens. Dwie nagrane z nim płyty uchodzą za gorsze pozycje z dyskografii zespołu. Niewątpliwe jednak pomógł on przetrwać Judas Priest najtrudniejszy okres w karierze. Sam Halford wrócił do Priest na początku XXI wieku. Na następną płytę z wokalistą fani musieli czekać do 2005 roku. Aż 15 lat od momentu wydania bezwzględnie klasycznego krążka „Painkiller”.

Podobne artykuły

10 popowych hitów w wersji rockmetal (część 2)

Paweł Kurczonek

„10,000 Days” grupy TOOL ma już 15 lat. Skąd wziął się tytuł?

Tomasz Koza

I stał się hard rock! – 45 rocznica wydania płyty „High Voltage” AC/DC

Paweł Kurczonek

1 komentarz

zachary 23 lipca 2022 at 22:10

Recenzje były niezwykle entuzjastyczne, zachwyceni byli również fani. Zwłaszcza ci, którzy oczekiwali od zespołu prawdziwie metalowego uderzenia. Otrzymali od Judas Priest prawdziwy grad ciężkich ciosów.

TO BRZMI KIEPSKO 😉

Odpowiedz

Zostaw komentarz