SPECJALNE

I stał się hard rock! – 45 rocznica wydania płyty „High Voltage” AC/DC

AC DC High Voltage
Koncert zespołu Faun

W dyskografii AC/DC z pierwszych lat twórczości łatwo się pogubić. Ogólnoświatowe edycje pierwszych płyt zespołu mają się nijak do wydań australijskich. Takie same tytuły kryją zupełnie inne zestawy utworów. Zaledwie dwie piosenki z australijskiego wydania albumu „High Voltage” trafiły na wersję międzynarodową: „She’s Got Balls” i „Little Lover”. Cztery („Baby Please Don’t Go”, „Soul Stripper”, „You Ain’t Got a Hold on Me” i „Show Business”) znalazły się później na EP-ce „’74 Jailbreak”, a dwa („Stick Around” i „Love Song”) nie doczekały się międzynarodowego wydania aż do 2009r. Dopiero wtedy trafiły na kompilację rarytasów pt. „Backtracks”. Zagmatwane?

Na szczęście narodziny AC/DC i kulisy nagrań ich debiutanckiego albumu nie są tak poplątane. Z okazji 45 rocznicy ukazania się płyty „High Voltage” przypominamy tę płytę i najstarszą historię australijskich weteranów rocka.

Początki AC/DC

Rodzeństwo Young: Angus, Malcolm i George przyszło na świat w Szkocji, w mieście Glasgow. W domu państwa Young nie przelewało się zbytnio. Wieloosobowa rodzina musiała utrzymać się z niewielkiej pensji głowy tejże rodziny, niewykwalifikowanego robotnika.

Wydarzeniem, które sprawiło, że wiele szkockich rodzin postanowiło wyemigrować na drugi koniec świata była „Big Freeze” – wyjątkowo ostra zima, która nawiedziła Wielką Brytanię na przełomie lat 1962-1963. Programy nadawane wówczas w brytyjskiej telewizji zachęcały do podróży do odległej Australii. Rodzina państwa Young, skuszona obietnicą lepszego życia, opuściła rodzinną Szkocję w 1963 roku, by osiąść na przedmieściach Sydney.

Wówczas nic nie wskazywało, że Angus i Malcolm powołają do życia najsłynniejszy australijski zespół w historii. Choć trzeba przyznać, że w tamtym czasie Australię powoli opanowywało Rock and Rollowe szaleństwo. Głównie za sprawą The Beatles, którzy odwiedzili Australię w 1964 roku, dosłownie wywracając ten kraj do góry nogami.

[newsletter]

Członkowie AC/DC inspirowali się Rock and Rollem

Ale to nie The Beatles wywarli na rodzeństwie Young największy wpływ. Osobą, którą zgodnie wymieniają, jako swoją najważniejszą inspirację jest Charles „Chuck” Berry. Urodzony w 1926r. muzyk, swoją karierę rozpoczął od grania w lokalnych klubach w St. Louis muzyki opartej na bluesie. Jednak szybko wyszedł poza ramy tego gatunku.

Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że to właśnie Chuck Berry jest ojcem Rock and Roll. Nie ulega wątpliwości, że był wielkim rewolucjonistą. Zdefiniował brzmienie muzyki rockowej na wiele kolejnych lat. Agresywny, dwunastotaktowy rytm, dominująca rola gitary elektrycznej, a także charakterystyczny, bardzo swobodny sposób zachowania na scenie – te elementy stały się znakiem rozpoznawczym Berry’ego i miały ogromny wpływ na rozwój całej sceny muzycznej.

Muzycy AC/DC złożyli hołd Berry’emu na swojej drugiej płycie. Na potrzeby albumu „T.N.T.” wydanego w tym samym roku, co „High Voltage”, nagrali cover utworu „School Days”.

Czytaj również:

Rodzeństwo Young chwyta za instrumenty

Jako pierwszy, grę na gitarze opanował George. Nic dziwnego, w końcu był starszy od Malcolma o siedem, a od Angusa o dziewięć lat. To również on, jako pierwszy w rodzinie Young, odniósł znaczące sukcesy w muzyce. W latach 60-tych XX wieku był członkiem grupy The Easybeats, uznawanej jednogłośnie za najważniejszą australijską formację w tym czasie. Popularność zespołu w Australii porównywana była do szaleństwa beatlemanii.

Śladami George’a najpierw poszedł Malcolm. Początkowo grał w pochodzącej z Newcastle grupie Velvet Underground (zbieżność nazwy z amerykańskim zespołem, w którym działał Lou Reed jest przypadkowa). Zespół nie odniósł tak dużego sukcesu, jak The Easybeats. A Malcolm chciał czegoś większego. Czegoś dużo większego. Gdy w 1973 roku, wraz z Angusem, powołał do życia AC/DC, zapewne nie przypuszczał, jaką sławą okryje się jego zespół.

Elektryzująca nazwa AC/DC

Nie ma zgodności, na jakim sprzęcie gospodarstwa domowego, bracia Young wypatrzyli przyszłą nazwę grupy. Część źródeł podaje, że była to maszyna do szycia ich siostry, Margaret. Jednak sam Angus utrzymywał, że to był odkurzacz i że nie tyle oni wypatrzyli, co Margaret im podsunęła. Mniejsza jednak o sprzęt AGD.

Dla Angusa i Malcolma istotne było to, co oznaczał skrót AC/DC. Rozwija się go, jako „alternating current/direct current”, czyli „miało to coś wspólnego z prądem”, jak wiele lat później wspominał Angus. To prawda, ma to „coś wspólnego z prądem”. Oznacza, że urządzenie jest wyposażone w prostownik przetwarzający prąd przemienny na prąd stały. Muzycy uznali, że ta nazwa będzie doskonale symbolizować surową energię grupy i energetyczne koncerty.

AC/DC z podtekstami

Bracia Young nie zdawali sobie sprawy z tego, że określenie AC/DC oznacza również osobę biseksualną. Kilka następnych lat spędzili na zapewnianiu wszystkich wokół o swoich zdecydowanie heteroseksualnych skłonnościach.

Jednak właściciele gejowskich klubów wiedzieli swoje. Przecież AC/DC, podczas swojej pierwszej trasy koncertowej występowali u boku Lou Reeda – biseksualnej gwiazdy Velvet Underground! To sprawiło, że każdy australijski klub przyciągający homoseksualną klientelę, chciał gościć u siebie młodą grupę o dwuznacznej nazwie – AC/DC.

Pierwsze koncerty AC/DC

Jednak zanim młody zespół miał okazję, by supportować Lou Reeda, grał koncerty w niewielkich, lokalnych klubach. Początkowo AC/DC występował w składzie: Malcolm Young (gitara), Angus Young (gitara), Dave Evans (wokal), Larry Van Kriedt (gitara basowa) i Colin Burgess (perkusja).

W tym okresie skład zespołu zmieniał się dość często. Więc gdy w 1974 roku, grupa AC/DC wkroczyła do Albert Studios, by zarejestrować swój debiutancki album, z wymienionego powyżej składu ostali się jedynie bracia Young. Ale wyprzedzam fakty. Zanim doszło do sesji nagraniowej „High Voltage”, grupa zaczęła stawiać pierwsze kroki na scenicznych deskach. Swój pierwszy koncert, AC/DC zagrał w nocnym klubie Chequers w Sydney.

Gitarzysta AC/DC wkłada szkolny mundurek

Jeżeli zespół miał przebić się do masowej świadomości i jakoś wyróżnić na tle setki jemu podobnych grup, konieczne było, by zwrócić na siebie uwagę. Muzyką, to oczywiste. Ale potrzebna była także jakaś kropka nad „i”. Angus Young wymyślił sobie przebieranki. W pierwszym okresie działalności AC/DC, młody muzyk występował w przeróżnych kostiumach. Na koncerty przebierał się za Zorro, Goryla, czy własną wersję Supermana.

W tym miejscu, w historii AC/DC ponownie pojawia się Margaret. To właśnie ona namówiła brata, by powrócił do jednego ze swoich najstarszych pomysłów. Angus, w jednym ze swoich pierwszych zespołów występował ubrany w szkolny mundurek. Koncept kryjący się za tym przebraniem był prosty. Heros gitary miał zagrać swój jeden, jedyny, wybitny koncert, po czym zniknąć na zawsze i w ten sposób zapewnić sobie status wiecznie żywej legendy. Margaret zaproponowała, by właśnie ten wizerunek uczynić wizytówką AC/DC. Sam Angus początkowo nie był przekonany do tego pomysłu. Wspominał później, że występując na pierwszych koncertach w przebraniu „grzecznego” uczniaka, musiał dodać sobie animuszu odpowiednio szalonym zachowaniem.

Sznur od gitary i popisowa wywrotka Angusa Younga

Kolejny obowiązkowy element scenicznego wizerunku Angusa był dziełem przypadku. Czy też wypadku. Podczas jednego z koncertów, niesforny gitarzysta zahaczył nogami o leżący na scenie przewód gitarowy i mówiąc kolokwialnie, zaliczył efektowną glebę. Ale nie mógł przecież wyjść z roli. Nie mógł pozwolić sobie na pokazanie, że coś poszło nie tak. Błyskawicznie wpadł na to, że musi przekonać zgromadzoną publiczność, iż wywrotka była zaplanowaną częścią widowiska. Grał więc dalej, leżąc na scenie i wijąc się na wszystkie strony. Gdy w końcu wstał, widownia zgotowała mu gorący aplauz.

AC/DC i… kaczka na scenie

Pisząc o zachowaniu scenicznym Angusa, należy ponownie przywołać Chucka Berry’ego. To właśnie od niego gitarzysta AC/DC przejął słynny „kaczy chód”, czyli niezwykle charakterystyczny sposób poruszania się po scenie.

Choć za prekursora „kaczego chodu” uważany jest właśnie Chuck Berry, to okazuje się, że zalążków tej formy ekspresji należy szukać o wiele wcześniej. Amerykański bluesman T-Bone Walker, już w latach 30-tych ubiegłego wieku wykonywał różne kroki taneczne, grając jednocześnie na gitarze.

Chick spopularyzował ten sposób poruszania się, jednak to Walkerowi należy się tytuł prekursora.
Nie ulega wątpliwości, że „kaczy chód” w wykonaniu Angusa jest o wiele bardziej ekspresyjny i agresywny, niż w przypadku Berry’ego i Walkera.

Angus Young maskuje niepewność

Całe to sceniczne szaleństwo, sceniczna agresja i wygłupy, kaczy chód, wywrotki i przebieranki, pomogły Angusowi zwalczyć niepewność związaną z występowaniem w „niepewnych” klubach. Bo początkujący zespół nie mógł sobie pozwolić, by odmówić występu w jakimś lokalu, tylko dlatego, że ów lokal przyciąga głównie homoseksualną widownię.

Nie żeby muzycy AC/DC mieli jakieś uprzedzenia, ale krótko mówiąc sytuacja wyglądała następująco: zespół o „niepewnej”, dwuznacznej nazwie, występujący z gitarzystą w stroju niewinnego chłopczyka w krótkich spodenkach, grał dla „niepewnej” publiczności. Angus wspominał później, że koncerty w tych klubach były dla niego dość stresujące.

Starałem się robić wrażenie prawdziwego twardziela. Wsadzałem w usta papierosa, wychodziłem na scenę, gasiłem go czubkiem buta i miałem nadzieję, że nikt nie pozna się na mojej sztuczce!.

Angus Young

AC/DC nagrywa

Rosnąca popularność zespołu, pozwoliła mu na realizację pierwszych profesjonalnych nagrań. Nie był to jednak album długogrający, a złożony z dwóch utworów singel. Siedmiocalowa płyta z kompozycją „Can I Sit Next To You, Girl” z jednej strony i „Rockin’ In The Parlour” z drugiej, dziś stanowi poszukiwany, kolekcjonerski rarytas.

To jedyne, oficjalnie wydane nagrania, na których możemy usłyszeć pierwszego wokalistę AC/DC, Dave’a Evansa. W tych dwóch utworach nie słychać niestety Larry’ego Van Kriedta, który co prawda nagrał linie basu na potrzeby singla, jednak zostały one zastąpione przez partie wspominanego już wcześniej George’a Younga. Zarówno George, jak i „Can I Sit Next To You, Girl” jeszcze pojawią się w historii AC/DC.

Utwór, zarejestrowany na nowo, już z Bonem Scottem w roli wokalisty, trafił na drugi album grupy, zatytułowany „T.N.T.”. A George… Za chwilę do niego wrócę. W międzyczasie, bracia Young opuścili Sydney.

Malcolm i Angus przenoszą się do Melbourne

Właśnie to miasto było w latach 70-tych niekwestionowaną stolicą rocka w Australii. Na antenie emitowany był wówczas wpływowy program „Countdown”, którego redakcja mieściła się w Melbourne, ponadto tamtejsze puby uzyskały licencję na pracę do późnych godzin wieczornych. Dziś, lokal czynny do 22:00 nikogo nie dziwi, ale wtedy była to prawdziwa rewolucja.

Dodatkowo, w 1971r. w Melbourne zmieniły się przepisy dotyczące sprzedaży napojów wyskokowych i dzięki temu puby dostały możliwość prowadzenia szeroko rozumianej działalności rozrywkowej. To wszystko sprawiło, że muzyka rockowa rozwijała się w Melbourne na ogromną skalę.

W Melbourne AC/DC trafili pod skrzydła Michaela Browninga

Browning był właścicielem lokalnej Hard Rock Cafe i menadżerem, który w historii AC/DC stał się niezwykle ważną postacią i dał zespołowi możliwość odniesienia sukcesu. W tamtym czasie, sytuacja finansowa grupy była opłakana. Muzycy jeździli po całym kraju, grając koncerty w małych klubach za jeszcze mniejsze pieniądze.

Jednym z tych klubów była Hard Rock Cafe, należąca do Browninga. Po wizycie w tym miejscu, zespół pojechał w dalszą trasę, jednak ekonomia szybko zweryfikowała jego plany. Muzycy zostali zmuszeni, by skontaktować się w Browningiem i poprosić o pożyczkę, ponieważ nie było ich stać na dalszą podróż. Browning przesłał zespołowi potrzebną kwotę.

AC/DC zatrudnia menadżera

Gdy grupa wróciła do Melbourne, by oddać Browningowi pożyczoną kwotę, ten zaproponował młodym muzykom, że chętnie obejmie obowiązki menadżera AC/DC.

Od strony finansowej byli w tym okresie w naprawdę rozpaczliwej sytuacji. (…) Opracowaliśmy system wynagrodzeń dla członków zespołu, by mogli zacząć działać na zdrowych ekonomicznych zasadach (…), kupiliśmy im stary autobus, zapewniliśmy członków obsługi trasy.

Michael Browning

W taki sposób Browning wspominał początki współpracy z legendarną grupą. Ustabilizowanie sytuacji finansowej zespołu było oczywiście bardzo rozsądnym i koniecznym posunięciem. Jednak menadżer grupy nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ogromny wpływ na karierę AC/DC, miało powierzenie roli kierowcy ich autobusu Ronaldowi Scottowi.

Kolejny emigrant w szeregach AC/DC

Ronald Belford „Bon” Scott, jako wokalista dołączył do AC/DC w 1974r., a więc krótko po premierze debiutanckiego singla, który zespół nagrał jeszcze z Davem Evansem. Z Malcolmem i Angusem połączyła go miłość do Rock and Rolla i antypatia do szkoły.

Bon zakończył edukację w wieku 16 lat. Braci Young z Ronaldem Scottem połączyło także pochodzenie. Bon, podobnie jak rodzeństwo Young, był emigrantem. Co ciekawe, również urodził się w Szkocji. Jego rodzina opuściła Wielką Brytanię i osiadła w Melbourne w 1952r., Ronald miał wtedy sześć lat.

Przyszły wokalista AC/DC szybko zainteresował się muzyką. Najpierw sięgnął po akordeon, próbował również gry na fortepianie. Pierwsze sceniczne kroki stawiał w orkiestrze swojego ojca, grając na dudach i perkusji. W swoich pierwszych zespołach rockowych, Bon zadebiutował właśnie w roli perkusisty. Śpiewającego perkusisty.

Zza kierownicy do mikrofonu w AC/DC

Bracia Young szybko pozbyli się Dave’a Evansa, zafascynowanego muzyką Gary’ego Glittera. Woleli grać boogie i kawałki Chucka Berry’ego. Później wspominali, że zespół radził sobie o wiele lepiej bez Dave’a. Zdaniem Angusa, zdawali sobie również sprawę z tego, że Bon jest o wiele lepszym wokalistą, niż kierowcą.

Za kółkiem przypominał prawdziwego szaleńca. Kiedy pędziliśmy po raz pierwszy razem szosą, powiedział: „Wiecie co? Właśnie wyszedłem ze szpitala po wypadku motocyklowym”.

Angus Young

To Michael Browning, menadżer grupy, zaproponował Bonowi zmianę roli. A i sam Bon we wcześniejszych rozmowach zauważał, że grupie przydałby się lepszy frontman (niż Dave Evans) i powtarzał, pół żartem, pół serio, że byłby idealnym kandydatem.

Jednak, gdy propozycja objęcia funkcji wokalisty grupy faktycznie wypłynęła, Bon nie kwapił się do przyjęcia oferty. AC/DC mieli w tym czasie zaplanowane kilka koncertów w mieście Perth. Przyszły wokalista AC/DC dorastał właśnie tutaj, również tutaj odbywał wyrok pozbawienia wolności, prawdopodobnie za pobicie policjanta. Nie chciał więc pojawiać się publicznie w mieście, w którym mogło na niego czekać kilku wrogów. Przeczekał koncerty zaplanowane w Perth i dopiero wtedy zgodził się na przyjęcie propozycji.

Pierwszy koncert AC/DC z Bonem muzycy wspominają do dziś

Zdaniem Angusa, to wydarzenie po prostu nie miało prawa się udać. Przed wyjściem na scenę zespół odbył z nowym wokalistą zaledwie jedną próbę. Podczas, trwającej zaledwie godzinę, próby, zagrali wszystkie utwory, jakie znali. Gdy grupa dotarła na miejsce, w którym mieli wystąpić, Bon poszedł się przygotować.

Wypił dwie butelki bourbona, doprawił je prochami i koką, po czym stwierdził: „Dobra, teraz jestem gotowy!”. I było to zgodne z prawdą. Był w rewelacyjnej formie! Przeszedł jakby natychmiastową transformację – miotał się po scenie w trampkach żony i wrzeszczał na publiczność. To była naprawdę magiczna chwila.

Angus Young

W taki sposób, Angus wspominał pierwszy koncert z Bonem Scottem. Wtóruje mu Malcolm, który o legendarnym wokaliście wypowiadał się równie ciepło.

Bon był osobą, która wywarła największy wpływ na nasz zespół. Kiedy się pojawił, wreszcie udało nam się zebrać wszystko do kupy. On miał w sobie tę tak niezbędną agresywność. W nas też tkwiła ona gdzieś głęboko, ale właśnie dzięki Bonowi udało nam się wydobyć ją na powierzchnię.

Malcolm Young

Bon Scott błyskawicznie zadomowił się w AC/DC

Równie błyskawicznie pokazał niesamowity temperament sceniczny. Jego image twardziela, chętnie eksponującego nagi tors i liczne tatuaże, doskonale uzupełniał się z wizerunkiem niesfornego „uczniaka z gitarą”.

To również pojawienie się Bona pozwoliło grupie na pokazanie większej ostrości na scenie i ostatecznie rozwiało wszelkie wątpliwości odnośnie seksualnych preferencji muzyków. Zwłaszcza, że wokalista (i, nie ukrywajmy, pozostali członkowie AC/DC) niezwykle chętnie korzystał z uroków Rock and Rollowego życia i wcale się z tym nie krył. Jego miłosne podboje szybko stały się pożywką dla prasy brukowej, a sam Bon poznał nie tylko uroki, ale i mroki nazbyt rozrywkowego stylu życia.

Do mroków można zaliczyć chorobę weneryczną, którą zaraził się cały zespół i ostry wycisk od ojca jednej z wielu dziewczyn, jakie przewinęły się przez dom przy Landsdowne Road.

Nagrania „High Voltage” z naciskiem na bluesa

Wspominałem wcześniej, że podczas koncertów, muzyków AC/DC ciągnęło przede wszystkim do bluesa i jego wszelkich pochodnych. Charakterystyczny styl grupy miał się dopiero narodzić. I zanim muzycy skomponowali własny repertuar, grali kompozycje Chucka Berry’ego, Rolling Stonesów, Elvisa Presleya i Big Joe Williamsa. Utwór „Baby, Please Don’t Go” autorstwa ostatniego z wymienionych, znalazł się nawet na płycie „High Voltage”. A wspomniana płyta została zarejestrowana w październiku 1974r. Właśnie wtedy, zespół wszedł na dziesięć dni do Albert Studios.

O personelu nagrywającym „High Voltage”

Lista osób, które brały udział w nagraniach pierwszego w historii albumu AC/DC jest dość długa. Partie gitar nagrali Malcolm i Angus Young, za mikrofonem stał Bon Scott. Obowiązki basisty podzielili między siebie Rob Bailey i George Young. George zajął się ponadto produkcją albumu, a także nagrał niektóre partie gitar i dodatkowych wokali. Za perkusją zasiadł z kolei Tony Currenti, który zarejestrował wszystkie utwory z wyjątkiem „Baby, Please Don’t Go” (tu perkusistą był Peter Clack, który utrzymał się w AC/DC zaledwie do stycznia 1975r., a więc został zwolniony jeszcze przed premierą „High Voltage”).

Po zwolnieniu Petera Clacka, muzycy chcieli, by to Tony został etatowym perkusistą grupy, jednak ten, ze względu na trudności związane ze służbą wojskową nie mógłby towarzyszyć AC/DC podczas europejskich koncertów.

Listę personelu nagrywającego płytę zamyka Harry Vanda – kolega George’a z zespołu The Easybeats. Harry także zajął się produkcją, nagrał również dodatkowe wokale.

„High Voltage” ukazała się 17 lutego 1975r.

Muzycy nie byli jednak zadowoleni z efektu błyskawicznej sesji nagraniowej. Na ośmiu studyjnych utworach nie było czuć mocy i energii, z jakiej zespół zasłynął. Ciężko się dziwić, nagrania realizowano w biegu, pomiędzy kolejnymi koncertami.

Zaczynaliśmy pracę w nocy po zejściu ze sceny i ciągnęliśmy do białego rana. Wtedy była to niezła zabawa, ale wszystko było zupełnie pozbawione myśli przewodniej. Ktoś brał do ręki gitarę, coś tam brzdąkał, po czym wykrzykiwał 'Mam dobry riff!’, no i ruszaliśmy.

Angus Young

W taki sposób Angus wspominał sesję nagraniową i tworzenie, dosłownie na kolanie, utworów, jakie wypełniły płytę „High Voltage”. Efekt pracy w takich warunkach nie mógł być dobry.

Niespójny debiut AC/DC

Z perspektywy czasu, album faktycznie sprawia wrażenie dość niespójnego i, można powiedzieć, zaskakującego dla osób przyzwyczajonych do charakterystycznego, późniejszego stylu grupy. Płytę „High Voltage” otwiera stary bluesowy standard, wspomnianego wcześniej, Big Joe Williamsa.

Po nim następuje kompozycja o dość bezpardonowym tytule „She’s Got Balls” (Ona Ma Jaja), dedykowana żonie Bona, Irene. Również jej poświęcona jest, chyba jedyna w dorobku zespołu, ballada. Utwór, noszący niezbyt odkrywczy tytuł „Love Song”, wyróżnia się z jeszcze jednego powodu. Właśnie w nim, bodaj po raz ostatni w karierze, Angus zagrał na gitarze akustycznej.

O tekstach Bona Scotta

Wokalista rzadko w swoich tekstach pozwalał sobie na bycie równie sentymentalnym, co w „Love Song”. Jego, pełne nieco złośliwego humoru, teksty, sugerowały (słusznie zresztą), że jest osobą skorą do kolejnych podbojów, a nie przykładnym mężem.

„Zobaczyłem Cię w przednim rzędzie, jak ruszasz się do rytmu (…), zbiło mnie z tropu, gdy ujrzałem mokrą plamę na Twoim fotelu”
(„Little Lover”)

„(Możemy) spędzić romantycznie wieczór (…), posłuchaj mnie kochanie, będziesz zadowolona, że zostałaś w pobliżu”
(„Stick Around”)

„(Fakt), że jestem uzależniony od życia, nie oznacza, że jestem uzależniony od Ciebie”
(„You Ain’t Got a Hold on Me”)

To tylko kilka przykładów specyficznej poetyki Bona. Co tu dużo mówić, jego małżeństwo z Irene nie miało prawa przetrwać hulaszczego stylu życia wokalisty, para rozwiodła się krótko po ukazaniu się „High Voltage”.

A i gdyby nie fakt, że rockandrollowe życie wciągnęło Bona zbyt mocno, być może stałby za mikrofonem AC/DC do dziś. Ale niespodziewana i tragiczna śmierć miała nadejść dopiero za kilka lat.

O okładce i tytule „High Voltage”

Oba te elementy narodziły się w głowie Chrisa Gilbey’a, pracującego w Albert Studios. Na kartach książki o wymownym tytule „Highway To Hell” (biografii Bona Scotta) wyjaśnił, że to on wpadł na pomysł, by na okładce umieścić rysunek przedstawiający psa sikającego na skrzynkę elektryczną.

Dziś, grafika, która trafiła na okładkę „High Voltage” może wydawać się dziecinna i niepoważna, ale należy docenić pewną (nomen omen szczeniacką) bezczelność kryjącą się za tym obrazkiem. Zresztą sam pomysłodawca po latach mówił o okładce „High Voltage”, że:

Dziś to nic nadzwyczajnego, ale wtedy było to dość rewolucyjne.

Chris Gilbey
Okładka płyty High Voltage zespołu AC DC
AC/DC – High Voltage (1975)

Głosy zazdrości

Gdy „High Voltage” trafiła na półki sklepowe, co rusz było słychać głosy, że Malcolm i Angus żerują na popularności swojego starszego brata i bezczelnie wykorzystują jego nazwisko i znajomości. Słowa krytyki padały przede wszystkim ze strony konkurencyjnych zespołów. Jednak obserwatorzy z bardziej obiektywnym podejściem do sprawy, zauważali, że młody zespół osiągnął samodzielnie wystarczająco dużo na lokalnym rynku i był upoważniony do spróbowania swoich sił wśród szerszej publiczności.

AC/DC w końcu w stabilnym składzie

Krótko po ukazaniu się „High Voltage”, nieustannie zmieniający się skład AC/DC w końcu się ustabilizował. W pierwszym kwartale 1975r. do grupy dołączyły dwie osoby, które miały niebagatelny wpływ na wypracowanie charakterystycznego stylu zespołu – prostego, pozbawionego szczególnych subtelności taktu wybijanego na 4/4 i równie prostych, granych jednym palcem linii basu.

Pierwszą z nich był doświadczony i utalentowany perkusista o przydługim nazwisku Phillip Hugh Norman Witschke Rudzevecuis, znany pod pseudonimem scenicznym Phil Rudd. Rudd zdobywał doświadczenie sceniczne będąc członkiem zespołu The Coloured Balls. Jednak nie był zadowolony ze współpracy i gdy bracia Young zaproponowali mu objęcie stołka w AC/DC, nie zastanawiał się długo. W zespole grał (z przerwą w latach 1983-94) aż do 2015r.

Drugą brakującą osobę zespół znalazł… w hotelowej bójce. Mark Whitmore Evans został wyrzucony za bijatykę ze Station Hotel i pozbawiony prawa do wejścia na teren hotelu. Los chciał, że w następny wieczór AC/DC grali w tym miejscu koncert. 19-letni Evans przedostał się do hotelowego baru, by obejrzeć występ. Gdy zauważyła go hotelowa obsługa, doszło do przepychanki, w którą zostali przypadkowo wmieszani muzycy AC/DC. Stanęli po stronie Evansa, zaznaczając, że jeżeli on nie będzie mógł obejrzeć koncertu, to nikt go nie zobaczy. Szefostwo hotelu, chcąc nie chcąc, ustąpiło. Kilka tygodni później, młody basista ponownie zawitał w Station Hotel, już jako członek zespołu.

Intensywna promocja „High Voltage” wsparta była dwoma singlami

Pierwszym był wydany 3 marca 1975r. „cudzes”: „Baby, Please Don’t Go” (na stronie B umieszczono „Love Song”). Dużo ciekawszy jest drugi singel promocyjny, który ukazał się w czerwcu. Na stronie A znalazł się utwór, dla którego, paradoksalnie, zabrakło miejsca na albumie „High Voltage”.

Paradoksalnie, ponieważ opublikowana w czerwcu kompozycja zatytułowana była… „High Voltage”. Dlaczego zespół nie umieścił na debiutanckiej płycie utworu tytułowego? Chyba do dziś nikt tego nie wie. Przypuszczalnie nie był po prostu gotowy lub zabrakło czasu w studio, by go zarejestrować.

Choć „High Voltage” ukazało się w czasie promocji płyty o tym samym tytule, stał się zapowiedzią kolejnego „długograja” AC/DC. W grudniu 1975r. znalazł się na albumie noszącym tytuł „T.N.T.”.

AC/DC nabiera wiatru w skrzydła

Ukazanie się debiutanckiego albumu, pomimo jego mankamentów, dało młodej grupie siłę niezbędną do rozpędzenia kariery. Występy AC/DC były regularnie transmitowane w telewizji. Aż do 1977r. zespół był stałym gościem w programie „Countdown”, szybko stając się jednym z najpopularniejszych w Australii. Grafik koncertowy AC/DC był w tym czasie ściśle napięty, zespół jeździł po całym kraju, zapełniając sukcesywnie coraz większe sale. Międzynarodowa kariera miała nadejść lada moment.

Grupa bardzo czujnie wykorzystała rosnącą popularność i krótko po ukazaniu się płyty „High Voltage”, przystąpiła do nagrań drugiego studyjnego krążka, który trafił na półki sklepowe w grudniu 1975 roku, zaledwie dziesięć miesięcy po debiucie. Album zatytułowany „T.N.T.” okazał się być (zgodnie z nazwą) materiałem wybuchowym.

„High Voltage” po raz drugi

Krótko po wydaniu „T.N.T.”, zespół podpisał kontrakt z Atlantic Records. Pod skrzydłami tej wytwórni ukazała się pierwsza ogólnoświatowa płyta AC/DC, zatytułowana (jakże by inaczej) „High Voltage”. Choć ten album wyparł z półek sklepowych swojego australijskiego imiennika, to nie ma z nim wiele wspólnego. Ukazał się z zupełnie inną okładką i zupełnie inną zawartością. Wypełniły go głównie utwory z „T.N.T.”, uzupełnione zaledwie dwoma z australijskiego wydania „High Voltage”.

Ale „T.N.T.”, międzynarodowe wydania płyt, ogólnoświatowa kariera to już tematy na inną okazję…

Tracklista AC/DC „High Voltage” (AUS):

01. Baby, Please Don’t Go
02. She’s Got Balls
03. Little Lover
04. Stick Around
05. Soul Stripper
06. You Ain’t Got a Hold on Me
07. Love Song
08. Show Business

Oficjalna strona AC/DC: https://www.acdc.com/

Podobne artykuły

Koniec romansu z NWoBHM – 35. rocznica wydania „Defenders of the Faith” Judas Priest

Szymon

Mayhem – „De Mysteriis Dom Sathanas”. Wyjątkowy box set z okazji 25-lecia

Filip Kowalczuk

Żelazna Pięść uderza — reedycja „Iron Fist” Motörhead

Tomasz Koza

Zostaw komentarz