RELACJE

Relacja: Nowa Ewangelia Tour – Katowice, Mega Club 2009

BEHEMOTH evangelion
Koncert zespołu Faun

Swoją wypowiedź może zacznę od przyjazdu do Silesii City Center w Katowicach, gdzie w Empiku miało odbyć się spotkanie z zespołem, podpisywanie płyt ale i nie tylko. Pani kierownik (siła dedukcji) kilka razy wspominała, że zespół spóźni się około 30 min., no cóż mogliśmy poradzić, jak nie poczekać.

W końcu dotarli na miejsce. Niestety pojawili się tylko Orion i Nergal, bez Interno, nie mówiąc już o Sethcie, którego też tam chciałem zobaczyć. Staliśmy jako pierwsi w kolejce i szczerze powiem, że to był błąd, ale o tym później. Na pierwszy ogień przy stoliku padł Orion, powitałem swojego imiennika i pogratulowałem płyty, którą podpisał. Zapytałem także gdzie zapodział się Inferno, na co otrzymałem odpowiedź, że musiał zostać w klubie ustawiając bębny. Następnie Nergal, zabrał płytę, podpisał i również podziękowałem mu za ich twórczość i świetną płytę, uśmiechnął się, ściskając rękę i także podziękował. Ogólnie widać było po nich, że robią to raczej bo muszą, spotkanie wyglądało raczej, aby tylko odbębnić i jechać na koncert. Ludzie czasem traktowali ich nie jako podmiot a jak przedmiot. Podpisywanie pluszowych misiów w kształcie reniferów, to nadzwyczaj dziwne.

Jak już wspominałem, staliśmy pierwsi w kolejce, zespół przeprosił, ale nie będzie zdjęć, bo muszą jechać na próbę, ci co jeszcze stali w kolejce siadali obok zespołu i robili szybko zdjęcia, doszliśmy do wniosku, po co było się tak śpieszyć? Teraz nawet nie mamy zdjęć z nimi, ale są autografy – co też jest dla mnie ważne. Po Empiku chodzili jeszcze panowie z kamerą, w klubie też można było na nich trafić. Rejestrowali oni wypowiedzi fanów, prawdopodobnie chodziło o zbliżające się DVD z okazji 20 – lecia.

Dobrze, może przejdę już powoli do samego koncertu. Podjechaliśmy samochodem pod klub, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Taff z Rootwater i Black River rozmawiający z kilkoma fanami, podszedłem szybko i przywitałem się, Maciek z uśmiechem na twarzy odwzajemnił uścisk dłoni. Trzeba było już wchodzić do klubu więc nie było czasu aby porozmawiać. W Mega Clubie byłem po raz pierwszy, przyznam ale na pewno zapamiętam na długo głównie z powodu nie tak drogiego piwa i przewiewnej sali – to bardzo duży plus.

Na scenę wchodzi jako pierwszy Black River ze wspominanym już Maćkiem Taffem na czele. Tutaj muszę podkreślić, że występ tej właśnie kapeli podobał mi się najbardziej z pośród tych co zagrali później, czyli Azarath i Hermh. Było skocznie i rock’n rollowo. Orion ze swoim kapeluszem i okularami jak najbardziej komponował się idealnie na scenie, tak jak i reszta muzyków oczywiście. Widać, że udało im się porwać publiczność do zabawy. Zespół był zadowolony z występu, a fani nimi. Mnie osobiście przypadło do gustu charyzmatyczność wokalisty, oraz energia kapeli. Zero sztywności, wszyscy na luzie. Pierwszy utwór jaki zagrali pochodzi z ich najnowszej płyty „Black’n Roll” o tytule „Too Far Away”. Niestety ok. 30 min koncertu to znacznie krótko, i jak szybko weszli na scenę tak szybko zeszli, na szczęście na deser był „Free Man”!

Ok. 15 czekania i na scenie pojawiły się demony z „Azarath. Niestety, jak Nergal wspominał w jednym z wywiadów, Inferno nie zagrał z nimi. Styczność na żywo miałem z nimi podobnie jak z Black River czyli pierwszy raz. W tym przypadku stałem z boku i starałem się słuchać uważnie. Zespół mnie trochę męczył momentami i to już nie chodzi o nagłośnienie czy tego typu sprawy, bo to raczej kwestia indywidualna i jeden może mówić, że było w „pytę” drugi, że w „dupę”. Bywały słabsze i lepsze momenty we wszystkich kapelach. Wracając do występu Azarth. Zagrali mocno i szybko. Wokalista również jakże, charyzmatyczny. Co słowo to „kurwa”, „skurwysyny”, „wypierdalać z komórkami”. O podejściu Bruna do sprawy nagrywania koncertów telefonami znałem już wcześniej i muszę się z nim jak najbardziej zgodzić. Po wszystkim zespół również jak poprzedni zmyli się raz dwa ze sceny.

Po strojeniu kolejnego zespołu, na scenie pojawił się białostocki Hermh. Tutaj już byłem bardziej zainteresowany grą tych black metalowców. Zespół dał nie najgorszy koncert. Bardzo mi się podobały wstawki z operowym wokalem Barta, ale i też symfoniczne fragmenty. Zagrali dobrze i raczej nie mogę się na nich poskarżyć. To, że wokalista tego zespołu jest przy kości wiedziałem, ale jak zobaczyłem go po raz pierwszy na żywo, pomyślałem… O kurcze sporo człowieka. Ale trzeba dodać, że przemiły facet. I lubi popijać wino spirytusem. Jest hardkorem! Grupa po wszystkim również podziękowała za możliwość zagrania w Katowicach i mają nadzieję, że zaprosimy ich jeszcze raz, no jak nie, jak tak!

No i w końcu gwiazda wieczoru, na którą wszyscy czekali, sadząc po tym jaki był przepych i nagłe zapełnienie sali, było wiadomo na co tak naprawdę wszyscy tutaj się zjawili. Chłopaki najdłużej ze wszystkich supportów ustawiali i stroili się najdłużej, no ale wiadomo, Behemoth może. Wszyscy im chyba wybaczyliśmy swoim występem. Zaczęli grać od chyba wszystkim dobrze znanego „Ov Fire And The Void” z nowej płyty, wśród publiczności zrobił się chaos, ale sam również zbliżyłem się bliżej sceny i nie oszczędzałem gardła i rąk. Nergal starał się tradycyjnie prawie między każdym utworem jakoś zapowiedzieć go i grali. Były zapowiedziane pokazy pirotechniczne, a w powietrzu można było wyczuć zapach siarki! Oh yeah! No i trzeba podkreślić bardzo ważną rzecz, mieliśmy „Chant For Eskaton 2000”, bez którego koncert Behemoth nie może się obyć moim skromnym zdaniem. Przy odgrywaniu utworu „Alas, Lord Is Upon Me” na samym początku z głośników dochodził piskliwy odgłos, taki sam jak słyszymy przy sprzężeniu. Być może był to zamierzony cel, a być może nie. Setlista prezentowała się tak samo jak w poprzednich miastach objęte trasą „Nowa Ewangelia Tour”. „Chant For…” zagrali jako przedostatni. Na koniec zeszli ze sceny, i weszli z powrotem, Nergal w masce, reszta zespołu ubrana w swoje sceniczne kostiumy. To wszystko tylko po to aby odegrać utwór zamykający – „Lucifer”.

Relację w sumie zdaję na szybko, więc wiele rzeczy mogło mi umknąć, więc nie miejcie do mnie żalu jak coś ominąłem. Podsumowując gig był udany, można kręcić nosem przy niektórych sprawach ale jak wiemy to też są tylko ludzie. Nie było najgorzej ale pewien niedosyt oczywiście został. Wiemy też, że dzień wcześniej basista Behemoth miał problemy z szyją i kręgosłupem, jednak pomimo sporego bólu w okolicach szyi zagrał dla nas. Dziękujemy! Oczywiście po całym zajściu muzycy (nie wszyscy) wyszli do fanów zrobić m.in. zdjęcia. Można było również spotkać jednego z gitarzystów Frontside – Demona. Miło również rozmawiało mi się z Darkiem Brzozowskim aktualnie udzielający się w Dimmu Borgir.
Katowice, 29.09.2009
autor: Tomasz Koza

Podobne artykuły

Relacja z Metal Kommando Fest III. Różne twarze polskiej ekstremy

Piotr Żuchowski

Pierwsza edycja Silesian Noise już za nami [RELACJA]

Mateusz Lip

Relacja z koncertu Piołun, Yfel 1710, Maruntuka w Warszawie

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz