Już 20 marca, dzięki BMG, na rynku ukażą się wznowione wersje czterech albumów zespołu DIO z lat 1996-2004. Mowa o „Angry Machines”, „Magica”, „Killing the Dragon” oraz „Master of the Moon”. Pomimo tego, że żadna z tych płyt nie jest rozpatrywana jako przełomowa dla twórczości zespołu czy całego gatunku, dość powszechnie uważa się je za udane płyty, które pokazywały, że w II połowie lat ’90 i na początku XXI wieku można grać klasycznie brzmiący metal i wciąż przyciągać słuchaczy.
W dużej mierze dzięki magii samego Ronniego Jamesa Dio (właściwie Ronald James Padavona). Jak toczyły się losy zespołu DIO w tamtym okresie? Zapraszamy do lektury!
Płyty heavy metalowe – sprawdź najniższe ceny online: http://bit.ly/2TFi6uj
Zespół DIO się zmienia – wymuszają to lata ’90
Pomimo tego, że w twórczości grupy nigdy nie zaszła poważna zmiana stylistyczna, a przez blisko 30 lat trwania swojej kariery wierna była klasycznemu heavy metalowemu brzmieniu, w połowie lat 90. odeszła nieco od swojej ulubionej tematyki, czyli szeroko rozumianych zagadnień fantasy. Słuchacze u progu XXI wieku nie chcieli słuchać już o smokach, rycerzach czy dawnych wierzeniach. Woleli muzykę, która porusza tematy i wątpliwości im bliższe. W takich okolicznościach powstała płyta „Strange Highways”, która swoją premierę w Europie miała w październiku 1993 roku, a w USA i Kanadzie – styczniu 1994.
Zmiana tematyki była też pokłosiem zmian personalnych. Zresztą całe lata 90. to w DIO to duże przetasowania personalne i w zasadzie jedynym stałym elementem tej układanki był sam Ronnie James. Jednak utrzymanie zespołu z grubsza na stałym kursie udowadniało, że to właśnie on niepodzielnie dzierżył stery i zmierzał w obranym przez siebie kierunku przez cały czas trwania kariery.
Krążek „Strange Highways” przygotowali obok niezbędnego Ronniego oraz perkusisty Vinniego Apice’a, nowy gitarzysta Trevor G oraz basista Jeff Pilson znany przede wszystkim z wieloletnich występów w hard rockowym Dokken.
Album zdobył dobre recenzje, ale sprzedał się umiarkowanie. Był pierwszym w dorobku DIO, który nie wszedł do pierwszej setki notowania Billboard, czyli najlepiej sprzedających się albumów w USA. Dotarł do 142. miejsca. Z takim bagażem zespół przystąpił do nagrywania albumu „Angry Machines”, czyli pierwszego z katalogu wznowień BMG.
Sprawdź również:
- Nietypowa awaria na stadionie. Mieszkańcy przez całą noc słuchali Rammstein
- Ostatni będą pierwszymi – 35. rocznica wydania płyty „The Last in Line” zespołu Dio
- Muzyka Pantery w wykonaniu nastolatków podbija internet!
„Angry Machines” (1996)
Już tytuł tego krążka wskazuje, że tematyka znacznie odbiega od najpopularniejszych dokonań DIO. Kolejna kwestia, która od razu rzuca się w uszy to brzmienie. Tak ciężko i mrocznie zespół nie brzmiał chyba nigdy. Nie ma tu mowy o przebojowych, wpadających w ucho refrenach. Ma być tak bezkompromisowo, jak to tylko możliwe. Takie podejście do brzmienia i kompozycji sprawiło, że album spotkał się ze skrajnymi, niestety częściej negatywnymi recenzjami.
Doomowy nastrój nie przypadł również do gustu fanom. W opinii wielu to najsłabszy krążek w dorobku formacji. Takie opinie znalazły swoje odzwierciedlenie w na listach sprzedaży, a „Angry Machines” było pierwszą płytą zespołu DIO, która w ogóle nie trafiła na listę najlepiej sprzedających się płyt w USA. Podobnie było w Wielkiej Brytanii, gdzie grupa zawsze miała grono oddanych fanów, czy w Niemczech, Szwecji, Norwegii, a nawet Finlandii, czyli krajach, w których fani chętnie kupowali heavy metalową muzykę.
Niezadowalające recenzje i słaba sprzedaż sprawiła, że managment zespołu uznał, że warto powrócić do stylu DIO, w którym odniósł sukces, ale do tego niezbędna była zmiana składu. Ofiarą padł przede wszystkim gitarzysta Trevor G, który pożegnał się z zespołem, a na jego miejsce zaangażowano ponownie Craiga Goldy’ego, z którym pozostali muzycy nagrali bardzo dobrze przyjęty krążek „Dream Evil” z 1987 roku.
W 1996 i 1997 roku zespół zagrał w sumie 129 koncertów promujących „Angry Machines”. Zdecydowana większość w USA, ale zespół dotarł także do Europy i Ameryki Południowej.
„Magica” (2000)
Przed nagraniem tej płyty z 2000 roku, w składzie zaszły jeszcze dwie istotne zmiany. W 1998 roku z zespołu odszedł na dobre jeden ze współzałożycieli, czyli Vinnie Apiece. Zastąpił go Simon Wright znany z wcześniejszych występów w AC/DC, a także w… DIO, w którym występował równo rok od stycznia 1990 do stycznia 1991. Brał między innymi udział w nagraniu „Lock Up Wolves”.
Do grupy powrócił też wieloletni basista Jimmy Bain, który grał w nim od 1982 do 1989 roku, czyli w okresie największych sukcesów. Z powyższego wynika jednak, że skład DIO zmieniał się dość często, ale pula nazwisk, które pojawiały się w składzie byłą dość ograniczona.
To jednak nie wpłynęło na muzykę, a „Magica” to jeden z najlepszych krążków w dorobku DIO. To album koncepcyjny, który opowiada historię świata napadniętego przez siły zła. Jego mieszkańców może uratować tylko dwóch śmiałków, którzy muszą wykorzystać do tego świętą księgę pod tytułem „Magica”. Jednym zdaniem – klasyczne fantasy w heavy metalowym sosie.
Album zamyka 18-minutowe podsumowanie całej opowieści, które czyta nam sam Ronnie James Dio. „Magica” miała być pierwszą częścią trylogii, której jednak nigdy nie udało się dokończyć.
Wydawnictwo zebrało pozytywne recenzje i sprzedało się nieźle, jak na czas, w którym został wydane – wszystko to udowodniło, że żywiołem muzyków są fantastyczne historie, a nie problemy współczesnego świata.
Duża trasa promująca album „Magica” trwała przez 2000 oraz 2001 rok i objęła w sumie 133 koncerty – od Japonii, przez Liechtenstein po Argentynę. Niestety znów z pominięciem Polski.
„Killing the Dragon” (2002)
Kolejna z katalogu wznowień BMG pozycja to „Killing the Dragon”, czyli dziewiąta w dorobku płyta formacji DIO. Pozornie znów tematyka utworów odnosi się do wątków fantastycznych i nie z tego świata. Pozornie dlatego, że jak w jednym wywiadów mówił sam wokalista Ronnie James Dio, tytułowy smok ma symbolizować technologię, która coraz bardziej pochłania ludzi i zniewala ich. Na swój jedyny i niepowtarzalny sposób zespół łączył więc współczesne wątki z dobrze znanymi sobie motywami fantasy.
Muzycznie natomiast album to klasyczne, szlachetne i ciężkie brzmienie Dio, które udało się zachować nawet pomimo tego, że w składzie pojawił się nowy gitarzysta, czyli Doug Aldrich. Muzyk grał w wielu składach od początku lat 80. XX wieku, jednak żaden z nich nie osiągnął znaczącego sukcesu. W DIO też nie zagrzał długo miejsca, bo odszedł ze składu tuż po nagraniu płyty, czyli w 2003 roku. Potem okazjonalnie pojawiał się jeszcze jako muzyk koncertowy.
Album zebrał umiarkowanie pozytywne recenzje. Z jednej strony, zarówno pod kątem kompozycji, jak i brzmienia był bardzo solidny i na pewno mógł przypaść do gustu fanom, co podkreślano w recenzjach. Z drugiej zauważono, że niczym nie zaskakiwał i jeśli ktoś wcześniej nie dostrzegał w muzyce grupy nic ciekawego, również na tym krążku tego nie znajdzie. Czy jednak oczekiwanie od zespołu z ćwierćwiecznym stażem poszukiwania nowych form artystycznego wyrazu było w jakikolwiek sposób zasadne? Każdy musi odpowiedzieć na to pytanie sam.
W odróżnieniu od dwóch wcześniejszych wydawnictw krążkowi „Killing the Dragon” udało się wskoczyć na listę Billboard, gdzie zameldowała się na 199. miejscu. Był to ostatni album DIO notowanym w tym zestawieniu. Był on również wymieniany na listach bestsellerów w Niemczech, Szwecji i Finlandii – w każdym z tych krajów w trzeciej dziesiątce.
Warto wspomnieć też, że 2002 był niezwykle intensywnym rokiem koncertowym dla DIO. Formacja dała w ciągu 12 miesięcy aż 103 razy. Więcej w swojej historii zagrała tylko raz – u szczytu popularności w 1984 roku. Cała trasa zakończona w 2003 roku liczyła w sumie 143 występy i była drugą najdłuższą w dziejach zespołu.
„Master of the Moon” (2004)
To dziesiąty i zarazem album ostatni w dorobku zespołu DIO. Ronnie James Dio na pewno nie planował tym krążkiem zamknąć dyskografii swojego najważniejszego dziecka. Tak się jednak stało, ale jest to zdecydowanie pożegnanie z klasą. Album na pewno należy zaliczyć do bardziej udanych pozycji w portfolio zespołu, choć trzeba też uczciwie stwierdzić, że obiektywnie słabych pozycji trudno się w nim doszukiwać.
Klasyczne heavy metalowe i hard rockowe brzmienie rodem z lat 80., kilka numerów w nieco szybszym tempie (rewelacyjny otwieracz, czyli „One More for the Road”), kilka niemal doomowych walców, które miażdżą słuchacza, do tego trochę magii i fantastyki w tekstach – to przepis na udaną płytę, którą grupa stosowała praktycznie od początku swojej kariery. I również na bazie tych składników powstało „Master of the Moon”.
Nie mogło obyć się rzecz jasna bez zmian w składzie. Jeszcze w 2003 roku ponownie gitarzystą DIO został wspomniany wcześniej Craig Goldy, a tuż przed nagraniem płyty z zespołu odszedł (po raz kolejny!) basista Jimmy Bain, którego zastąpił dobrze już znany Jeff Pilson. Warto nadmienić, że nie zagrzał długo miejsca, bo w zasadzie tuż po sesji nagraniowej albumu „Master of the Moon” odszedł ze względu zobowiązania koncertowe dla zespołu Foreginer.
Trasa promująca „Master of The Moon” była ostatnim dużym przedsięwzięciem koncertowym. W sumie zespół w 2004 i 2005 zagrał 71 razy. Później zespół zagrał jeszcze 40 koncertów na całym świecie w ramach trasy upamiętniającej rocznicę wydania „Holy Diver”. W jej ramach, w październiku 2005 roku DIO jedyny raz zagrał w Polsce.
BMG podsumowuje dyskografię Dio
Omawiane tu albumy na pewno nie są tak przełomowe, przebojowe i popularne jak krążki z początkowego okresu działalności. Jednak dla fanów zespołu i miłośników klasycznego heavy metalowego brzmienia to prawdziwe rarytasy. Zwłaszcza że każdy ze wznowionych przez BMG albumów będzie zawierał niepublikowane do tej pory utwory w wersji na żywo z tras promujących płyty.
Wznowienia będą dostępne zarówno w wersji CD, jak i winylowej. Do każdej z nich dodana będzie bogato ozdobiona zdjęciami i informacjami książeczka.
Dostępny będzie też prawdziwy smaczek, czyli wydany na 7-calowej płycie winylowej singiel „Electra”, który miał zostać umieszczony na niewydanej nigdy płycie „Magica 2”.
Już teraz dostępne są do odsłuchu cztery utwory nigdy niepublikowane, które znajdą się na tych wydawnictwach:
“Man on the Silver Mountain” – nagranie koncertowe z trasy Angry Machines
https://rjdio.lnk.to/MOTSM
“Lord of the Last Day” – nagranie koncertowe z trasy Magica
https://rjdio.lnk.to/LOTLD
“Holy Diver” – nagranie koncertowe z trasy Killing the Dragon
https://rjdio.lnk.to/HolyD
“Heaven and Hell” – nagranie koncertowe z trasy Master of the Moon
https://rjdio.lnk.to/HaHLive
2 komentarze
Gdzie wrzucać zgłoszenia? W komentarzu tu? Nie napisaliście
Napisaliśmy. Przeczytaj dokładnie.