Gdy dziś wracam do wydanej w 2019 roku płyty „Rammstein”, dochodzę do wniosku, że w recenzji, którą wtedy napisałem wyrządziłem albumowi nieco krzywdy. Z perspektywy czasu pozbawiony teoretycznie tytułu krążek broni się całkiem nieźle. Materiał ma oczywiście swoje wady, ale dziś podniósłbym końcową ocenę o punkt.
Bez względu na moją opinię o „zapałce”, singlowy „Zeit”, promujący płytę o tym samym tytule, sprawił, że na kolejny album Niemców zacząłem czekać ze sporą dozą niecierpliwości. Na pierwszy odsłuch wybrałem się nawet do kina. Jakie wrażenia wyniosłem? Zapraszam do recenzji.
Czy „Zeit” daje radę?
Pierwsze odczucia spisałem na świeżo po przedpremierowym odsłuchu w katowickim kinie. W pierwszym odruchu powiedziałem, że „Zeit” to jedna z najlepszych płyt niemieckiego sekstetu. Uznałem ją za wypełnioną najbardziej równym i dojrzałym materiałem od czasu wydanej w 2001 roku „Mutter”. Mroczny, przytłaczający, przepełniony symboliką teledysk do kawałka „Angst” dosłownie wbił mnie w fotel. Z pewnym rozbawieniem przyjąłem rozwinięcie skrótu „OK”, który wcale nie oznacza tego, co się Wam wydaje.
Gdy kilka dni później słucham „Zeit”, po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że te pierwsze odczucia nie były ani trochę przesadzone. Ósmy album Rammstein jest dokładnie taki, jakim go odebrałem w kinie.
SPRAWDŹ: INNE NASZE RECENZJE PŁYTY
Jaką muzykę znajdziemy na „Zeit”?
Płytę Rammstein otwiera utwór „Armee Der Tristen”. Armia Smutku? Od pierwszych dźwięków doskonale wiadomo, jakich emocji spodziewać się po najnowszych jedenastu kompozycjach. Ale do emocji później wrócę, najpierw muzyka.
„Armee Der Tristen” to bodaj najbardziej „retro” utwór na płycie. Całość utrzymana jest w niespiesznym tempie i okraszona sporą dozą elektroniki. Gdyby nie prosty, rwany riff pomyślałbym, że słucham electro spod szyldu Dance With The Dead.
W podobnym stylu utrzymany jest szybszy i bardziej agresywny „Giftig”. Ten utwór z powodzeniem mógłby trafić na debiutancki „Herzeleid” wydany ponad ćwierć wieku temu. „Nakręcany” przyspieszającym rytmem klawiszy „Weisses Fleisch” czy zaczynający się wpadającą w ucho, prostą melodyjką „Wollt Ihr Das Bett In Flammen Sehen?” z pewnością nie pogryzłyby się z „Giftig”. Do tego samego worka, wypełnionego szybszymi, bardziej chwytliwymi kawałkami wrzuciłbym również energetyczny „OK”.
Drugą część albumu tworzą utwory, które opisałbym, jako podniosłe ballady. Tutaj zdecydowanie wyróżnia się „Zeit”, który poznaliśmy jeszcze przed premierą płyty. Równie dobrze wypada „Schwarz”, który przyciąga uwagę delikatnym, fortepianowym podkładem i nostalgiczny „Meine Tränen”, w którym melorecytacja Lindemanna została oparta na dosłownie kilku dźwiękach gitary.
Rammstein na pierwszy singel wybrał utwór tytułowy
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że zespół potrafi w marketing. Poprzednia płyta Rammstein promowana była utworem „Deutschland”, o którym mówiły chyba wszystkie media na świecie. W przepełnionym symboliką teledysku doszukiwano się kolejnych odniesień do historii Niemiec. Zaś tekst (w którym Till Lindemann rozlicza się z trudnej i niewdzięcznej miłości do swojej ojczyzny) uważany był przez niektórych komentatorów za przekreślający wieloletnie działania Niemiec mające na celu ostateczne wyjście z cienia dawnych zbrodni.
Singel „Zeit” może i nie będzie tematem przewodnim programów publicystycznych, ale z pewnością jest jednym z lepszych w dorobku Rammsteina. Przepiękna (nie bójmy się tego słowa) kompozycja, utrzymana w podniosłym, nieco nostalgicznym nastroju, dodatkowo okraszona bardzo symbolicznym teledyskiem na długo zagościła w moim odtwarzaczu. Ponadto od momentu premiery regularnie łapię się na nuceniu „zeit, bitte bleib stehen, bleib stehen”. Zespół po raz kolejny udowodnił w tym utworze, z jak ogromną swobodą potrafi poruszać się po całym spektrum emocji.
Rammstein dalej szokuje w typowym dla siebie stylu
Tylko oni mogli popularny skrót OK rozwinąć w „ohne kondom” (bez gumy, gdyby ktoś pytał). Myślę, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że kawałek jest swoistą kontynuacją traktujących o seks-turystyce utworów „Pussy” i „Ausländer”. Rzecz opowiada, dość dosadnie, o niczym innym, jak seksie bez zabezpieczenia.
Kto spodziewał się tym podobnej tematyki w utworze „Dicke Titten” (niem. wielkie cycki), ten może być zaskoczony. Lindemann w swoim charakterystycznym, prześmiewczym stylu nabija się z naiwnych oczekiwań wobec przedstawicielek płci pięknej.
„Żyję samotnie już od wielu lat,
życie jest nudne, całe dni są szare.
Tracę cierpliwość, rozsądek i włosy,
bardzo chciałbym mieć kobietę.
I nadzieja mnie opuszcza na znalezienie partnerki (…)
Nie musi być ładna,
nie musi być mądra, nie!
Nie musi być zamożna,
lecz o jedno muszę poprosić:
wielkie cycki”
I choć na pierwszy rzut oka może wydawać się, że to utwór z przymrużeniem oka, moim zdaniem o wiele istotniejsze jest jego drugie dno. To o latach upływających w samotności. Bo to właśnie nieuchronny upływ czasu jest myślą przewodnią albumu.
Czas i jego upływ przewija się na „Zeit” nieustannie
Niby nic odkrywczego, w końcu niemieckie słowo „zeit” oznacza właśnie czas. Uważam jednak, że na swojej ósmej studyjnej płycie Rammstein najbardziej zbliża się do idei koncept-albumu.
Pewna melancholia i tęsknota za tym co było oraz pewien niewypowiedziany smutek i żal do życia, że potoczyło się tak, a nie inaczej słyszalne są na płycie bardzo często. Płacz i łzy przewijają się w tekstach nieraz.
„Czy jesteś smutny, tak jak ja?
Łzy płyną po Twej twarzy.
Chodź do nas i wzrusz się,
chcemy być smutni razem.”
To początek „Armee Der Tristen”. Armii Smutku. W niemal identycznym tonie utrzymany jest przepełniony żalem utwór „Meine Tränen”.
„Nadal mieszkam z mamą,
teraz już starszy, lecz nadal tam.
Rękawy teraz dłuższe,
a mimo to ciągle jestem jej małym synkiem.
Jesteśmy sami, choć we dwoje,
dzielimy chętnie wspólny żal.”
Motyw trudnej relacji z matką pojawił się już u Rammsteina. Mowa oczywiście o płycie „Mutter” i utworze tytułowym. Jak widać pewnych blizn nawet czas nie ukryje.
„Adieu” – niezwykle wymowny utwór Rammstein
Również bardzo pięknym. To kolejna zaleta omawianej płyty. Muzycy nie boją się uderzyć w bardziej podniosłe, piękniejsze nuty. A tekst mówi o końcu podróży:
„Żegnaj, do widzenia, do zobaczenia.
Ostatnią drogę musisz już przejść sam.
Ostatnia piosenka, ostatni pocałunek.
Żaden cud nie stanie się.
Żegnaj! Do widzenia, do zobaczenia.
Czas z Tobą był piękny.”
Czas się kończy, pora udać się w ostatnią drogę. Choć Rammstein poruszał w swoich tekstach trudne i mroczne tematy wielokrotnie, mam wrażenie, że właśnie ten utwór jest najstraszniejszy w swojej wymowie. Dlaczego? Bo prędzej czy później każdy z nas uda się w tę ostatnią podróż, każdy z nas spotka śmierć na swojej drodze. Śmierć rodziny, śmierć przyjaciół, w końcu swoją własną.
Szata graficzna płyty „Zeit” przesiąknięta jest umykającym czasem
Pierwsze, co zwraca uwagę to papierowa szarfa, wstęga, obejma (jak zwał, tak zwał) zamykająca rozkładaną okładkę. Gdy odwinąłem folię, w którą zapakowany był album i zsunąłem wspomnianą „szarfę”, moją pierwszą myślą było „przecież to się zaraz zniszczy!” Dokładnie. I ma się zniszczyć. Upływ tytułowego czasu ma być na tym kawałku papieru jak najbardziej widoczny. Papierowy pasek ma się niszczyć, ma się rozerwać, ma przyjmować trwałe ślady upływu czasu.
Przeglądając obszerną książeczkę dołączoną do płyty Rammstein nie sposób nie zauważyć kolejnych sekund i minut odmierzanych z zegarmistrzowską precyzją. Każda linijka tekstu, każdy kolejny utwór jest osadzony na linii czasu co do sekundy. A po 44 minutach i 5 sekundach nie ma już nic.

Zdjęcie na odwrocie okładki jest równie wymowne. Muzycy zmierzają przez zamgloną pustkę prosto w kierunku potężnej otchłani. Zmierzają ku końcowi, ku ostatecznemu rozwiązaniu. Temu opisanemu w „Adieu”…

Rammstein na „Zeit” sięga również po strach
W utworze „Mein Herz Brennt” (tak, do albumu „Mutter” będę wracał często) straszył Piaskowy Dziadek wkradający się do snów i żywiący się ludzkim strachem. W singlowym „Angst” straszy… no właśnie! Kto?
W tekście utworu pojawia się zdanie „wer hat angst vorm Schwarzen Mann?” Gdy wpisze się tę frazę w wyszukiwarkę jednym z wyników będzie gra ruchowa przeznaczona dla dzieci, znana w Polsce pod nazwą „Kto się boi Czarnego Luda?”
Opisując grę w telegraficznym skrócie chodzi o to, że zadaniem grupy dzieci jest ucieczka przed „Czarnym Ludem”. Gdy któreś z dzieci zostanie złapane, dołącza do Czarnego Luda i pomaga mu łapać pozostałe dzieci. Niektórzy doszukują się tu odniesienia do czarnej śmierci, czyli epidemii dżumy, która rozprzestrzeniała się „łapiąc” kolejne osoby.
Postać Czarnego Luda można również porównać do znanej w Polsce Czarnej Wołgi lub powtarzanego wielokrotnie „jak będziesz niegrzeczny to przyjdzie pan i Cię zabierze”, czyli popularnych „straszaków” mających na celu wymuszenie na dziecku posłuszeństwa. Zatem czy „Angst” to tylko dziecięca zabawa lub wyimaginowane straszydło?
Zdecydowanie nie. Till Lindemann z ogromną czujnością bawi się wieloznacznością pojęć. „Schwarzen Mann” to dosłownie czarnoskóry. Zaś w szokującym teledysku zamknięty w kaftanie bezpieczeństwa szaleniec powoli i metodycznie zatruwa umysły swoich słuchaczy. Widzimy scenkę z przedmieścia, w której serdeczni, roześmiani sąsiedzi, pod wpływem słów sączących się z mównicy i telewizorów zaczynają się od siebie odgradzać. Stawiają mury, rozwijają zasieki, w końcu – niezwykle chętnie kupują broń.
„Ach, nie pozwolą mu już uciec,
krzyczą „ognia” w ciasnych uliczkach.”
Z tekstu i (nawet w większym stopniu) z teledysku wręcz bije strach przed tym, co inne. Przed inną kulturą, przed innym kolorem skóry. Kazik Staszewski w jednym ze swoich utworów śpiewał (może w nieco innym kontekście) „czego nie kumają, reagują agresją”. Do podobnych wniosków dochodzi wokalista Rammsteina. Czarny człowiek zostaje zaszczuty i rozstrzelany gdzieś w ciemnym zaułku.
Co jest nie tak z nowym albumem Rammstein?
Wad nie jest dużo. Jak zaznaczyłem wcześniej – w moim odczuciu „Zeit” to bardzo dobra, spójna płyta. Co nie znaczy, że drobne wpadki nie mają miejsca.
Największą jest nadużywanie autotune, czyli bodaj najgorszego wynalazku ubiegłego stulecia. Nie rozumiem zupełnie idei takiego majstrowania przy ścieżkach wokalnych. Owszem, są zespoły, które wykorzystują autotune i potrafią się z tego wybronić. Przykładowo „cyfrowy”, odczłowieczony Fear Factory. Jednak w przypadku Rammsteina efekt jest, zwłaszcza w kawałku „Lügen”, dość irytujący. A i zupełnie niepotrzebny. Till Lindemann jest bardzo dobrym wokalistą i tym podobnych udziwnień po prostu nie potrzebuje.
Drugim i właściwie ostatnim elementem, który przeszkadza mi na płycie Rammstein „Zeit” są orkiestracje w „Dicke Titten”. O ile sama orkiestra jest nawet sympatyczna, o tyle w połączeniu z industrialnym, agresywnym riffem brzmi po prostu niedorzecznie. Nie potrafię pozbyć się odczucia, jakbym słuchał jednocześnie dwóch nałożonych na siebie utworów wziętych z zupełnie różnych parafii. Uważam, że kawałek doskonale poradziłby sobie bez tych wstawek.
Wyjaśnienie tytułu recenzji „Zeit”
Odnoszę wrażenie, że panowie z Rammstein nagrywając „Zeit” doszli do wniosku, iż najwyższy czas dorosnąć i przestać się wydurniać. Uważam, że „Zeit” jest najbardziej równą i spójną płytą zespołu od czasu świetnej „Mutter”. Nie ma na niej miejsca na radiowe kotlety pokroju „Amerika” czy „Ausländer”. Nie żebym nie doceniał humoru zawartego w obu tych kawałkach, po prostu uważam, że niezbyt ładnie licują z ciężkimi i poruszającymi bardzo mroczną tematykę utworami typu „Puppe” czy przepięknymi balladami takimi, jak „Ohne Dich”.
Nawet prześmiewczy „Zick Zack” traktujący o operacjach plastycznych ma swoje drugie dno – upływ czasu. Przytłaczający, nieuchronny upływ czasu, z którego efektami próbujemy nieudolnie walczyć poprawiając swój wygląd w nieskończoność. Botoksem, skalpelem, implantami. Zresztą, ta nieudolność najdobitniej została pokazana w teledysku – rozpadająca się twarz wokalisty, sztuczny tors, domalowany zarost i dopięte włosy gitarzystów. W pierwszym odruchu może to wszystko i bawi, w kolejnym – niekoniecznie…
Czy Rammstein kończy działalność?
Takie głosy zaczęły pojawiać się dość często po premierze dwóch pierwszych singli z płyty. Oba (choć w zupełnie innym tonie) poruszają tę samą tematykę, ciągle przewijający się w tej recenzji upływ czasu. Niepotwierdzone domysły o końcu kariery nasiliły się po publikacji tytułów utworów, które wypełniły płytę „Zeit”. Nie kończy się przecież płyty utworem „Żegnaj” bez powodu, prawda?
Na ten moment to wszystko jedynie zgadywanka. Jednak jeżeli muzycy Rammstein faktycznie podejmą decyzję o rozstaniu ze sceną to uważam, że odejdą w bardzo dobrym stylu. Nagrali jeden z lepszych krążków w swojej niemal trzydziestoletniej karierze, udowadniając, że ciągle mają głowy pełne pomysłów. Oczywiście grupa nie wymyśliła na „Zeit” koła na nowo, ciągle obraca się w typowych dla siebie klimatach. Tym niemniej uważam, że fani zespołu będą w pełni usatysfakcjonowani jego najnowszą propozycją.

Lista utworów:
01. Armee Der Tristen
02. Zeit
03. Schwarz
04. Giftig
05. Zick Zack
06. OK
07. Meine Tränen
08. Angst
09. Dicke Titten
10. Lügen
11. Adieu
13 komentarzy
Gdybym na bieżąco /z racji wieku/ nie dorastał z Rammstein od pierwszej płyty przez następne do tej to zgodziłbym się z Recenzentem…
Czy nie nazbyt łagodnie i usprawiedliwiająco?!
Rammstein – The end?! Czyli das Ende?!
Tak, chyba najbardziej „Zeit„ przypomina genialne i romantyczne a niby odpadowe… „Rosenrote„!
Więcej takich smakowitych odpadów.
Najsłabszym ogniwem R jest perkusja/perkusista?! Coś mi się tak wydaje… A artykuły w pismach branżowych drummerskich i tak chyba nie pomogą. Drugi gitarzysta PL jest tylko dodatkiem do RK?!
Akurat autotune w Lügen został użyty celowo. Autor recenzji chyba nie czytał tekstu piosenki.
Akurat autotune w tytułowym „łgarstwie” pasuje bardzo dobrze?
Na rozwinięcie skrótu „OK” zareagowałem podobnie, chociaż nigdy nie napisałbym, że „tylko oni”.
„Dicke Titten” rządzi, głównie dzięki tym wstawkom. Również autotune zaliczam do zalet – jest to dobre urozmaicenie (i zgadzam się z komentarzami, że właśnie pasuje do tekstu).
Niestety pół albumu zrobiło na mnie wrażenie, że to znowu to samo, tylko bez dawnego ognia.
Drogi Krasnalu. Od pewnego czasu widzę Twojego zaangażowanie i bardzo ciekawe komentarze pod artykułami. Cieszę się, że ktoś wyraża tutaj, a nie tylko na FB, swoje opinie. Fajnie, że jesteś i dziękuję. 🙂
Zeit ma jedną ogromną wadę. Jest zwyczajnie za krótki. Chciałoby się żeby ta (i nie tylko ta) płyta miała z 15 kawałków a tymczasem z roku na rok widzę jak zespoły obcinają liczbę utworów. Jeszcze 15 lat temu standardem było 16-19 utworów. Dzisiaj szacunkiem darzy się zespoły które ledwie przekraczają symboliczną dyszkę. Rammsteinowi wiele mogę wybaczyć bo są rewelacyjni, ale przy tych cenach płyt po prostu chciałoby się więcej.
Nie tylko nie zgadzam się, że „15 lat temu standardem było 16-19 utworów”, ale jeszcze dodam, że 11 utworów o łącznym czasie ok. 45 minut to standard studyjnych albumów Rammsteina od lat 90.
a ja bym jeszcze dodał, że największym szacunkiem darzy się zazwyczaj klasyczne płyty, na których było ok. 8 utworów. kilka mocny uderzeń i mamy klasyka. plyty kilkunasto-utworowe mają zazwyczaj kilka zapychaczy.
nie ilość się liczy, a jakość.
Według mnie za dużo syntezatorów za mało gitar. Pomysły na linie melodyczne utworöw średnie. Płyta jednostajna bez charakterystycznego ognia jak np. Na Liebe ist fur alle da.
Każda recenzja z zasady jest subiektywna. Ta również. Rammsten słucham od 1996 r. więc uważam, ze mam prawo do wypowiedzi. „Zeit” przesłuchałem wielokrotnie i uważam, że jest to świetna płyta – spójna i z pomysłem. Chyba najlepsza od czasów „Mutter”. Zupełnie nie rozumiem tego „czepiania się” recenzenta orkiestrowych wstawek w „Dicke Titten”. One właśnie nadają smaczku temu utworowi. Może i jest on trochę „dla jaj”, ale Rammstein już nas prze te lata do tego przyzwyczaił. Jest żartobliwy, ale posiada drugie dno – tęsknotę za „drugą połówką”. Możliwości interpretacji jest mnóstwo – i w tym właśnie siła tego zespołu. Pozdrowienia dla wszystkich Słuchaczy!
„…jakbym słuchał jednocześnie dwóch nałożonych na siebie utworów wziętych z zupełnie różnych parafii” – myślę że dokładnie to artyści mieli na myśli 🙂 Ten utwór podąża śladem dawniejszego 'Te Quiero Puta’, 'Moskau’, a może nawet 'Der Meister’ z pierwszej płyty.