Recenzowanie płyt AC/DC to zadanie trudne, niewdzięczne i w zasadzie bezcelowe. Zespół praktycznie od początku kariery, czyli od mniej więcej pół wieku, nie opuszcza swojego stylistycznego matecznika. Nie ma zatem co liczyć na jakieś wielkie zaskoczenia czy eksperymenty. Co niezwykle istotne – nikomu to nie przeszkadza, bo AC/DC jest jednym z tych elementów rzeczywistości, które porządkują świat. Ten zmienia się nieustannie, nie zawsze podąża w dobrym kierunku, ale są dla niego niezwykle istotne punkty stałe. Dlatego, gdy łupnęła wiadomość, że AC/DC wydaje nowy album, dla wielu stało się oczywiste, że 2020 rok jest uratowany.
No cóż, muszę poskromić ten entuzjazm. „Power Up” nie uratuje 2020, ale na pewno sprawi, że ten parszywy rok stanie się nieco lepszy.
Kręta droga AC/DC do albumu „Power Up”
Pisząc o najnowszym krążku AC/DC nie sposób nie wspomnieć o niezwykle wyboistej drodze, którą w ciągu kilku ostatnich lat przeszedł zespół. W 2014 roku z powodu problemów zdrowotnych skład musiał opuścić jeden z jego filarów, czyli Malcolm Young, który zmarł zaledwie trzy lata później.
W 2016 roku u Briana Johnsona zdiagnozowano bardzo poważny ubytek słuchu. Diagnoza lekarska była jednoznaczna – albo kończy z koncertowaniem, albo całkowicie głuchnie. Aby w ogóle dokończyć trasę koncertową, dokooptowano do składu Axla Rose’a (ten ze złamaną nogą śpiewał w fotelu…).
Zmęczony poczuł się Cliff Williams, basista. Widząc powolny rozpad zespołu, również zdecydował się odejść na zasłużoną emeryturę. Phil Rudd z kolei został aresztowany i oskarżony o posiadanie narkotyków oraz próbę zlecenia dwóch morderstw. Z tych ostatnich zarzutów został szczęśliwie oczyszczony. Niemniej przez jakiś czas granie na perkusji wydawało się jedynie odległym wspomnieniem. Wszystko to sprawiło, że AC/DC – pomimo tego, że nikt tego głośno nie powiedział – w zasadzie przestało istnieć.
Choć bardziej trafnym sformułowaniem byłoby, że powinno przestać istnieć, bo nie wolno nam zapomnieć o jednym ogniwie tego łańcucha, które wciąż trzymało mocno i bez względu na okoliczności nie chciało puścić. Angus Young, szalony geniusz gitarowego grania wciąż czuł głód grania i tworzenia. To w zasadzie jego upór i determinacja sprawiły, że dziś, jesienią 2020 roku możemy cieszyć się krążkiem „Power Up”.
Przeczytaj też:
- Z powrotem na szczycie – rocznica wydania “The Razor’s Edge” AC/DC
- Powrót w żałobie – rocznica wydania “Back In Black” AC/DC
- AC/DC rusza na podbój Ameryki – rocznica premiery „Highway to Hell”
- I stał się hard rock! – 45 rocznica wydania płyty “High Voltage” AC/DC
AC/DC w swoim stylu
Taki splot niesprzyjających okoliczności na wielu twórców w jakiś sposób by wpłynął. Może płyta powinna być przez to bardziej mroczna, nastrojowa lub przeciwnie – agresywniejsza i bardziej dosadna. W przypadku AC/DC takie rozważania nie mają jednak sensu. „Power Up”… nie różni się w zasadzie od swoich szesnastu poprzedniczek. Wiadomo, że czasem wajcha Angusa Younga pójdzie trochę bardziej w rejony bluesowe (tak było chociażby w przypadku „Stiff Upper Lip”), czasem bardziej w rejony hard rockowej przebojowości (patrz płyta „Rock or Burst”). W ogólnym rozrachunku jednak styl AC/DC jest tak charakterystyczny i od razu rozpoznawalny, że w zasadzie te niuanse brzmieniowe tracą nieco na znaczeniu.
Nie ulega jednak wątpliwości, że wspomniane dwie płyty z XXI wieku są dobrym punktem odniesienia dla „Power Up”. Płyta jest na swój sposób kameralna w standardach AC/DC. Nie ma tutaj gigantycznych dzwonów, uderzeń piorunów, czy rock’n’rollowych pociągów. Są zadziorne, szybko wpadające w ucho numery, które jednak nie staną się stadionowymi hymnami i przebojami z aren sportowych. W żadnym wypadku nie jest to zarzut – w ogólnym rozrachunku słucha się tego świetnie. Nie mam jednak wątpliwości, że żaden z kawałków na nowej płycie AC/DC nie stanie się klasycznym przebojem grupy. Ta playlista jest już zamknięta.
Od przebojowości do zadziorności, czyli 100% AC/DC
Już pierwszy numer na płycie nie pozostawia wątpliwości, z jakim zespołem mamy do czynienia. „Realize” zawiera wszystkie składniku na kawałek w stylu AC/DC. Mamy tłusty gitarowy riff, pulsujący bas, perkusję w roli metronomu oraz chrapliwy głos Johsona. I w zasadzie do końca albumu (12 numerów, w sumie około 40 minut) te elementy mieszają się ze sobą w różnej konfiguracji. Kilka numerów zasługuje jednak na szerszą wzmiankę.
Ot, chociażby super-przebojowe i melodyjne „Through The Mist of Time”, które zeskakuje dość refleksyjnym tekstem (choć nie ma co się spodziewać filozoficznej zadumy). Zaraz obok niego jest łobuzerskie „Kick You When You’re Down” ze świetną partią gitarową z nieoczywistą melodią. Świetne wrażenie robi motoryczne i czadowe „Demon Fire”, gdzie zwraca uwagę wokal Briana Johnsona. Obok zadziornych nut wydobywa on ze swojego „instrumentu” również niezwykle niskie i klimatyczne dźwięki. Od razu wpada w ucho i fajnie buja też „Witch’s Spell”. No i jest jeszcze singlowe „Shot In The Dark” – chóralny refren z pewnością idealnie sprawdzi się na koncertach. O ile do takich w ogóle dojdzie…
Te kilka kawałków zwróciło moją uwagę bardziej od pozostałych. Reszty w żadnym wypadku nie chcę nazwać zapychaczami – to wciąż bardzo dobra „ejsidisowa” średnia. Nieosiągalna dla wielu zespołów nawet w szycie kariery.
Przeczytaj inne nasze recenzje:
Hołd w stylu AC/DC
Na koniec nie można zapomnieć o jeszcze jednej kwestii. Wszystkie kawałki na płycie „Power Up” są autorstwa Angusa i Malcolma Youngów. Nie są to w żadnym wypadku całkowicie nowe kawałki. Angus odkopał je z przepastnego archiwum zespołu i dopracował na potrzeby płyty. W jego zamyśle miał być to hołd dla zmarłego brata i niezwykle ważnego człowieka dla AC/DC oraz całego gitarowego grania.
W tym kontekście trzeba spojrzeć na „Power Up” z jeszcze innej perspektywy. Pomimo tego, że gitarzystą rytmicznym na albumie jest Stevie – kuzyn braci Youngów – odgrywa ona partie wymyślone i stworzone przez Malcolma. To szczególnie istotne dla wieloletnich fanów twórczości australijskiej formacji. Usłyszeć jeszcze raz – w jakiejś formie – prawdopodobnie najlepszą gitarę rytmiczną na świecie to duży przywilej.
„Power Up”, podobnie jak wcześniej „Back in Black” jest hołdem dla zmarłego członka zespołu. Sukcesu płyty z 1980 roku na pewno nie uda się powtórzyć, ale w żaden sposób nie ujmuje to jakości nowego krążka.
AC/DC – co więcej można napisać?
Siła AC/DC wciąż jest wielka. Płyta po kilku dniach na rynku trafiła na pierwsze miejsca najlepiej sprzedających się wydawnictw w wielu krajach na całym świecie. Złośliwi mogą powiedzieć, że bez względu na to, jak słabą płytę nagra AC/DC fani i tak polecą kupić, będą słuchać i się zachwycać. Pewnie tak by było. Jednak w przypadku „Power Up” nie ma takiej obawy. Fani polecą kupić, będą słuchać i się zachwycać i słusznie, bo jest to kawał solidnego hard rockowego grania w niepowtarzalnym stylu!

AC/DC „Power Up” Lista utworów:
1. Realize
2. Rejection
3. Shot In The Dark
4. Through The Mists Of Time
5. Kick You When You’re Down
6. Witch’s Spell
7. Demon Fire
8. Wild Reputation
9. No Man’s Land
10. Systems Down
11. Money Shot
12. Code Red