RECENZJE

Recenzja: Victorians – Aristocrat’s Symphony

owq
Koncert zespołu Faun

Do naszej redakcji przychodzi wiele płyt, które recenzujemy. Najnowszy longplay polskiego Victorians został przydzielony do recenzji mnie. I mimo tego, iż jestem bardzo otwartym na przeróżne gatunki muzyczne człowiekiem – symfoniczny metal nigdy w życiu mnie do siebie nie przekona. Nie muszę więc chyba dodawać, iż moja, subiektywna ocena „Aristocrats’ Symphony” nie będzie pozytywna. A tak się składa, że ten krążek składa się ze wszystkich możliwych składników, które mnie w muzyce (czy też w sprawach około muzycznych) drażnią.

Od oprawy graficznej w stylu bardzo nielubianego przeze mnie Nightwish (czy innego Sonata Arctica), poprzez do bólu patetyczne partie instrumentalne, kobiecy, symfoniczny wokal (jeśli czytaliście moje wcześniejsze recenzje, wiecie, iż nie trawię 90% wokalistek w muzyce metalowej) na wtórności kończąc. Z jednej strony nie ma się co dziwić – cóż jeszcze można wymyślić w symfonicznym metalu, skoro Skandynawia od wielu lat dba o to, aby nie było to możliwe? Z drugiej jednak – Victorians nie robią nic, aby ten stan rzeczy zmienić. Kolejne kompozycje są do siebie podobne, a wokal Eydis – monotonny. Po raz pierwszy od dawna miałem problem, aby zmierzyć się z całą płytą od dechy do dechy przy pierwszym podejściu. Przykro pisze się takie słowa, bo wiem, że kwartet Victorians na pewno nieźle się namęczył przy rejestracji wszystkich instrumentów, które pojawiają się na płycie. Niewątpliwym atutem tego krążka jest jego zawodowe brzmienie i mnogość wspomnianych instrumentów – zaczynając od typowych dla muzyki symfonicznej, przeróżnych smyczków, poprzez klawisze, na oczywistym dla muzyki metalowej instrumentarium kończąc. Ciężko skupić się na konkretnym utworze, ponieważ w trakcie odsłuchu, ciężko wyzbyć się wrażenia, że cały krążek to jeden, wielki i nudny utwór. Podejrzewam, że gdyby ta recenzja była pisana przez pasjonata metalu symfonicznego – opinia na temat „Aristocrats’ Symphony” byłaby zgoła inna – niestety, trafiło na największego w uniwersum „hejtera” tegoż gatunku, dlatego ciężko mi o jakikolwiek obiektywizm.

Na słowa uznania zasługuje fakt, iż Victorians wydał płytę własnym sumptem, bez pomocy dużej wytwórni. Jest to ostateczny dowód na to, iż muzykom zależy na tym co robią, a swoją pracę z muzyką traktują poważnie. Serce rośnie, widząc kapele, które nie próbują na siłę wkupywać się w łaski niejednokrotnie nieprzychylnych wytwórni muzycznych, a samodzielnie dbają o nagranie i wydanie swojej muzyki. Pod względem aranżacyjnym również słychać u Victorians tytaniczną pracę, którą doceniam. Dochodzimy do najmniej przeze mnie lubianego miejsca recenzji, zwanego potocznie „oceną”. Jak wspomniałem na początku – nota, która znajduje się poniżej tekstu jest do bólu nie obiektywna. Stanowi wypadkową mojego wstrętu do metalu symfonicznego i kobiecych wokali, ale z drugiej strony – uwielbienia smyczków. Po dodaniu do siebie wszystkich składników wychodzi mi równe trzy. Na dziesięć, niestety. Nie mniej – zastrzegam, iż fani metalu symfonicznego powinni łyknąć tę płytę, jak młode pelikany żabę.

Track lista:medium

01. Descent Of Your Destiny
02. In The End (Love Me Now)
03. Voice Of Eternal Love
04. Who Never Loved
05. Siren
06. Servants Of Beauty
07. Prince Of Night
08. Don’t Let Them Cut My Wings
09. Juliet’s Tale
10. Creed

 

 

 

 

 

 

Autor: Tomasz Kulig

Rok publikacji: 2012

Podobne artykuły

Recenzja: Megadeth – Dystopia

Tomasz Koza

Recenzja: Virgin Snatch – We Serve No One

Tomasz Koza

Mrocznie, mroczniej, „Ember” – recenzja najnowszej płyty Breaking Benjamin

Szymon

Zostaw komentarz